Ogłoszenie

Hello my kitties
Nie wiem kiedy dodam następny rozdział. Mam go już tak mniej więcej w połowie, czasami już do niego siadam i ostatecznie udaje mi się napisać jedynie zdanie lub dwa. Pracuje żeby zarobić pieniądze na wyjazd do Hiszpanii i na wakacje, na koncert JB który obiecałam siostrze więc musicie mi wybaczyć jeśli kolejny rozdział pojawi się późno. Mam nadzieję, że spedzacie wakacje lepiej niż ja 😚
Do zobaczenia niedługo

czwartek, 21 maja 2015

1. Najważniejszy w każdym działaniu jest początek.

Wiecie jak to jest, kiedy chcecie, żeby coś się skończyło lub czekacie na jakiś konkretny moment? Zerkacie na zegar w telefonie lub wiszący na ścianie i wpatrujecie się w poruszające się wolno wskazówki lub migające kropki w oczekiwaniu na upragnioną godzinę, ale jak na złość czas jakby zwalnia i macie wrażenie, że siedzicie w tym samym miejscu już od paru dobrych lat, a nie minut.  Byłam dokładnie w takiej sytuacji – czekałam na wybicie godziny drugiej po południu, która oznaczać miała dla mnie choć chwilę przerwy od nieustannego życia między dwiema pracami. Krótkiej przerwy, bo trwającej tylko dwie godziny, ale kto by nie chciał chociaż na chwilę usiąść we własnym domu z kubkiem świeżo zaparzonej kawy, którą popijałby wpatrzony w ekran niedużego telewizora, na którym migałyby kolorowe obrazy z Jaredem Leto w roli głównej, wyobrażając sobie, że koc opatulający ciało, to tak naprawdę jego ramiona… STOP… ech, nie zapędzajmy się.
                Od samego rana pracowałam w niedużej księgarni. Codziennie musiałam wstać o szóstej trzydzieści, żeby zdążyć się wyszykować i posprzątać w miejscu pracy przed otwarciem, które miało miejsce punktualnie o ósmej. Praca tam to nie było spełnienie moich marzeń, ale za coś trzeba żyć, kiedy zdecydowało się na opuszczenie rodzinnego domu i zamieszkanie na własną rękę, tylko z przyjaciółką za kompana, której i tak częściej nie ma w mieszkaniu niż jest. Takie życie. I tak, patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, miałam niemałe szczęście. Księgarnia położona była prawie że pod moim mieszkaniem, tak, że z balkonu, który wychodził na ulicę, widziałam klientów, którzy sporadycznie tam wchodzili. Na dodatek właścicielem tego skromnego miejsca była kobieta, którą bez oporów mogłabym nazwać swoją drugą matką, ze względu na to, że czasem opiekowała się mną jak własnym dzieckiem.
Do moich obowiązków należało mycie podłóg, od czasu do czasu wielkiego, wystawowego okna, ścieranie kurzu, układanie książek i obsługiwanie klientów, których ostatnimi czasy zaczęło przybywać. Nie miałam nic przeciwko siedzeniu tam, kiedy miałam coś do roboty, ale po wykonaniu wszystkiego, co mogłam, a nawet i paru rzeczy więcej, które sobie wymyśliłam, nie pozostawało mi nic, poza siedzeniem na średnio wygodnym drewnianym krześle, za wysoką ladą i wpatrywanie się w nieubłaganie wolno upływający na zegarku czas. Do drugiej pozostało dziesięć minut, niedługo miała przyjść osoba, która zastąpi mnie w obowiązkach aż do zamknięcia sklepu. Nie wiedziałam, kim będzie ta osoba, bo pracownicy przychodzili i odchodzili, kiedy znajdowali sobie lepsze posady. Byłam jedyną osobą, która pracowała tam dłużej niż miesiąc. Tak, bo ja tkwiłam już tam od prawie roku, od kiedy skończyłam szkołę i nie stać mnie było na studia.
                Kiedy malutki dzwoneczek wiszący przy drzwiach zadzwonił, dając mi znak, że ktoś wszedł do środka, zerwałam się z impetem z krzesła, o mało go nie przewracając, co wywołało cichy szum i pisk przesuwanych po parkiecie nóg mebla. Miałam nadzieję, że to może jakiś klient, który będzie wymagał mojej uwagi w tych ostatnich minutach pracy, ale zobaczyłam, że to tylko pan King, właścicielka, niosąca w rękach niewielkie pakunki.
- Witaj, Sophia. – przywitała mnie z lekkim uśmiechem na twarzy i błyskiem w oku. Jak na swój wiek była w nad wyraz dobrej formie. Marzę, żeby wyglądać podobnie, jak już się zestarzeję. No dobra, może przesadziłam, nie była aż tak stara. Mogła mieć co najwyżej pięćdziesiątkę, ale jej długie blond włosy, przyprószone delikatną tylko siwizną i zawsze związane w warkocz, błyszczące szare oczy i wesoły uśmiech odejmowały jej co najmniej dziesięć lat. – Przyszły nowe książki. Jak zwykle kurier przyniósł je na górę, zamiast tutaj… - dodała, wzdychając ze zniecierpliwieniem.
Wyszłam zza lady i odebrałam od niej część materiałów opakowanych w brązowy, szorstki papier, odkładając je na blat.
- Coś ciekawego? – zapytałam, przesuwając palcem po przezroczystej taśmie, sklejającej brzegi pakunków. Uwielbiałam książki. Wszystkie. W każdej postaci, chociaż najbardziej lubiłam te w klasycznej, papierowej wersji zamiast e-booków czy innych wynalazków.
- Nie, jak zwykle jakieś wampiry, wilkołaki czy inne szmiry…
Parsknęłam cichym śmiechem, dobrze wiedząc, że pani King nienawidzi współczesnej literatury, poza kojarzącym się z nią Stephenem Kingiem, Carlosem Ruizem Zafon i paroma innymi autorami, których mogłabym zliczyć na palcach jednej ręki.
- Tobie będzie się podobało… Ta dzisiejsza młodzież, tylko wampiry wam w głowach, a gdzie tu miejsce na poezję, na dramaty, na sztukę...
- Och, bez przesady, proszę pani. – uśmiechnęłam się pod nosem, spoglądając na jej wykrzywioną w wyniku dezaprobaty twarz. Wiedziałam, że to tylko na pokaz. Uwielbiała się zgrywać i dokuczać mi na temat mojego gustu. Który według mnie jest naprawdę dobry. I wszechstronny… - Nie będę ograniczać się tylko do wybujałych poematów o laskach w sukniach. – dodałam, po czym sięgnęłam po niewielką torebkę, leżącą w kącie. – Mogę już iść? Wie pani, mam dzisiaj jakąś ważną kolację, muszę się przygotować psychicznie. Podobno ma się pojawić ktoś sławny…
Blondynka spojrzała na mnie z rozbawieniem i kpiną w szarych oczach, po czym machnęła ręką w moim kierunku.
- Słyszałam to już milion razy, kochanie. – nieprawda. Może ze dwa razy użyłam tej wymówki, żeby wcześniej urwać się z roboty. Maksimum trzy. – Do zobaczenia jutro, Sophia. Nie spóźnij się.
Wywróciłam dyskretnie oczami, przekładając torebkę przez ramiona. Przecież ja nigdy się nie spóźniam. Jestem wzorem, jeśli chodzi o punktualność… Chwyciłam jeszcze leżący na ladzie telefon i schowałam go do tylnej kieszeni spodni.
- Do widzenia. – powiedziałam cicho, wychodząc z księgarni.
Odetchnęłam powietrzem przesyconym zapachem dużego miasta. W końcu byłam w centrum Londynu. Miał swój wyjątkowy, odmienny klimat, ale jak w każdym mieście wyczuwało się lekki aromat spalin, dymu papierosowego, potu, perfum przechodzących osób i wiele innych mieszanek zapachowych, które mieszały w głowie. Ale ja i tak to uwielbiałam. Westchnęłam cicho i sięgnęłam do torebki, której zamek jak zwykle dał mi się we znaki i zaciął się, gdy próbowałam za niego pociągnąć. No szlag by to trafił. Czas zainwestować w nową torebkę, choć ta podobała mi się jak żadna inna. Byłaby idealna, gdyby nie ten szajs do zamykania.
Minęła dobra minuta zanim z powodzeniem dostałam się do zawartości torebki, wyciągając z niej dwa najbardziej potrzebne mi w tamtej chwili przedmioty: paczkę mentolowych papierosów i neonową zapalniczkę, która była pamiątką z jakiejś szalonej imprezy. Z ulgą wydobyłam jednego białego papierosa i włożyłam go między wargi, po czym podpaliłam, zaciągając się nim mocno. Dym dostał się do moich płuc, prawie że mogłam sobie wyobrazić jak w nich dryfuje, po czym wypuściłam go przez usta. Przymknęłam oczy i zakołysałam się na piętach. Wiem, wiem, palenie szkodzi i te sprawy, prawie wszyscy mi to powtarzają, ile można słuchać na ten sam temat. Byłam pewna, że gdybym chciała przestać, to już dawno skończyłabym z tym gównem, ale nie chciałam. Lubiłam to chwilowe rozluźnienie, jakie przynosiła nikotyna mojemu zestresowanemu ciału, uwielbiałam robić kółka z dymu i obserwować jak odlatują i robią się coraz większe i mniej wyraźne, aż w końcu całkiem znikają. Jedyny minus? Zapach zostający na ubraniach. Dlatego w naszym mieszkaniu obowiązywał całkowity zakaz palenia. Nie chciałam żeby cała moja pościel, ubrania, ręczniki i ostatnie pluszaki śmierdziały fajkami.
Kiedy mój papieros był do połowy spalony, a ja wyćwiczonym już ruchem ręki strzepywałam popiół na ziemię, drzwi od mojej klatki schodowej otworzyły się z lekkim skrzypnięciem, a zaraz potem rozległ się dźwięk energicznie stawianych na ziemi kroków. Z uśmiechem odwróciłam się w stronę nadchodzącej ku mnie przyjaciółki – Liv Morgan.
- Jak zwykle zaczęłaś beze mnie, Hayden. – parsknęła z udawanym oburzeniem na twarzy, po czym wyciągnęła z mojej dłoni paczkę papierosów. Między jej brwiami pojawiła się urocza zmarszczka, kiedy próbowała wyciągnąć jednego swoimi długimi, według mnie aż za bardzo, różnokolorowymi paznokciami. Liv była ekscentryczką – uwielbiała wszystko, co kolorowe i krzykliwe, lubiła zwracać na siebie uwagę i być w centrum zainteresowania tłumów, kiedy ja wolałam stać z boku i patrzeć jak pławi się w spojrzeniach innych ludzi.
- Daj mi to, łamago. – zaśmiałam się i wyciągnęłam dla niej papierosa, resztę paczki chowając do torebki, czym zasłużyłam sobie na potępiające spojrzenie zielonowłosej. Lub niebieskowłosej. Zależy od której strony patrzeć.

Jak zwykle palenie zajęło jej dużo dłużej niż mi. Nie wiem czym to było spowodowane, ale tak, jak w innych sytuacjach wykazuje się nieposkromioną energią, tak podczas palenia papierosów była ślamazarna. Do domu dzięki temu ostatecznie dotarłyśmy dopiero piętnaście minut później. Z radością przekroczyłam próg mieszkania, zrzucając ze stóp buty, które nosiłam od samego rana i odwiesiłam skórzaną kurtkę na wieszak, zajęty już przez pięćdziesiąt innych ubrań, niewiadomego pochodzenia, po czym ruszyłam do malutkiej i niezbyt czystej kuchni, w której zamierzałam przygotować obiad dla siebie i przyjaciółki, gdyż z umiejętnościami kulinarnymi nie było u niej zbyt dobrze. Ja zresztą też nie byłam mistrzynią gotowania, ale podstawowe dania przyrządzić umiałam. Wyciągnęłam produkty z coraz bardziej pustej lodówki i zajęłam się przygotowaniem naleśników. Ten szybki i smaczny posiłek był naszym ulubionym, dlatego co najmniej dwa razy w tygodniu byłam zmuszona do ugotowania go. Po wszystkim przykry obowiązek zmywania zostawiłam przyjaciółce i z ulgą wskoczyłam na niepościelone łóżko, które z ciężkim sercem opuszczałam z samego rana. Oczy same zamykały mi się ze zmęczenia. Nie zdążyłam nawet pomyśleć o tym, żeby włączyć budzik w telefonie, a już pogrążyłam się w spokojnym śnie. 

_________________________________________________________________________________

Cześć! Nazywamy się Paulina i Dominika. Więcej o nas możecie się dowiedzieć dzięki zakładce po lewej stronie. Prezentujemy wam dość kulawy początek, ale one zazwyczaj takie są. Przewidujemy, że niedługo zacznie się dziać coś więcej. :) Równolegle posty dodajemy także na wattpadzie. 
Zachęcamy do zostawiania namiarów na swoje blogi/książki w zakładce SPAM. :)Pozdrawiamy, do następnego! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz