Ogłoszenie

Hello my kitties
Nie wiem kiedy dodam następny rozdział. Mam go już tak mniej więcej w połowie, czasami już do niego siadam i ostatecznie udaje mi się napisać jedynie zdanie lub dwa. Pracuje żeby zarobić pieniądze na wyjazd do Hiszpanii i na wakacje, na koncert JB który obiecałam siostrze więc musicie mi wybaczyć jeśli kolejny rozdział pojawi się późno. Mam nadzieję, że spedzacie wakacje lepiej niż ja 😚
Do zobaczenia niedługo

poniedziałek, 25 maja 2015

2. Zagadka - daje wskazówki, ale cała spowita jest tajemnicą.

- Soph… - usłyszałam cichy głos dobiegający do moich uszu gdzieś z prawej strony. Połowicznie nadal tkwiłam gdzieś w melancholijnej, usłanej pastelowymi kolorami krainie, w której unosiłam się nad ziemią na puszystej i wygodnej chmurce, majtając nogami wystającymi zza jej krawędzi. Ale, jak to zwykle bywa, najprzyjemniejsze rzeczy trwają najkrócej. Tak było i tym razem.
- Sophia! – tym razem krzyk był donośniejszy, na co otworzyłam jedno oko. Przy krańcu mojego łóżka siedziała Liv, na twarzy której widniało niezadowolenie, przez co między jej brwiami pojawiła się po raz kolejny ta sama urocza zmarszczka.
- Hm…? – mruknęłam, jednocześnie walcząc ze swoim ospałym ciałem, które nie chciało mi pozwolić nawet na otwarcie drugiego oka, a co dopiero na podniesienie się do pozycji siedzącej. – Co się stało…?
Z ust przyjaciółki wydobyło się ciche i na dodatek sarkastyczne westchnienie, zanim przyłożyła palce do swojej twarzy w geście zastanowienia i wyrzuciła z siebie:
- Poza tym, że jest trzecia, a z tego, co się orientuję, twoja zmiana w restauracji zaczyna się o czwartej… - szarpnęła krawędź ciepłej, puchowej kołdry, okrywającej dotychczas moje zmęczone ciało – Więc WSTAWAJ!
***
- Jak zwykle spóźniona, Hayden…
Mój szef, a właściwie kierownik sali, który rozporządzał tym, do kogo aktualnie mam podchodzić, jakie stoliki obsługiwać i w jednym wielkim skrócie po prostu nie robił nic, tylko dyrygował mną i kopał pode mną dołki, spojrzał na badziewny, czarny zegarek tkwiący na jego lewym nadgarstku, po czym przeniósł swój kpiący wzrok na mnie. Miałam ochotę zetrzeć mu ten jego obleśny uśmieszek z twarzy, kiedy tylko wypowiedział pierwsze słowo, ale tylko zacisnęłam dłonie w pięści i pobiegłam na zaplecze, gdzie związałam swoje różowe włosy w kitkę na czubku głowy i przepasałam czarny, służbowy fartuch.
Po serii uspokajających i wyciszających wdechów i wydechów podążyłam na zatłoczoną już salę, po drodze zgarniając tacę i bloczek białych kartek wraz z długopisem.
- Stoliki piąty, szósty, siódmy i dziesiąty czekają na odebranie zamówienia, to twoja robota. I radzę ci się pospieszyć, będzie ich więcej… - mruknął kierownik, instruując mnie co do moich obowiązków. – Pieprzone gwiazdy i pieprzone spotkania.
Czym prędzej podeszłam do stolików, mając nadzieję, że faktycznie zbieram zamówienia od tych, o których mówił mi przed chwilą mężczyzna. Pracowałam już tam od dobrych paru miesięcy, ale nadal nie mogłam połapać się w tym, który numer przynależy do konkretnego miejsca na tej wielkiej sali.
Tak, poza pracą w księgarni miałam także inne obowiązki. Podjęłam się pracy w dość dużej i prestiżowej restauracji w centrum Londynu. Ciężka harówka, długie godziny mozolnej pracy, ale opłacało się, dostawałam za to masę pieniędzy, które odkładałam na spełnienie mojego celu życiowego. Jak każdy człowiek miałam swoje marzenia, tylko że ja, w przeciwieństwie do niektórych szczęściarzy, musiałam ciężko pracować na to, aby się spełniły. Potrzebowałam góry pieniędzy, dlatego zdecydowałam się na pracę w dwóch miejscach, a nocami malowałam obrazy, które czasem szczęśliwie udawało mi się sprzedawać mniej wybrednym osobom, które kręciły się w okolicach księgarni. Pani King pozwalała mi wystawiać od czasu do czasu moje ‘dzieła’ na witrynie sklepowej, jeśli odpowiadały jej gustowi, dzięki temu sumka, którą skrzętnie ukrywałam w kartonowym pudełku po butach ukrytym pod moim łóżkiem, coraz bardziej się powiększała i przybliżała mnie do rzucenia całej tej cholernej harówki i wyruszenia w podróż mojego życia. Ale zanim się to stanie, zmuszona jestem do pracy w małej księgarni do godziny drugiej, a w restauracji od czwartej do dziesiątej. Albo na odwrót. To zależało od konkretnego tygodnia.
Jako że Restauracja dzianego pana Smitha była jedną z największych w Londynie, codziennie przybywały do niej tłumy osób. Oczywiście tylko elita, ci najbogatsi, których było stać na to, żeby za jakieś głupie kotlety lub oślizgłe małże i ośmiornice płacić kilkaset dolarów. Nikt o zdrowych zmysłach i pustce w portfelu nie zawitałby do tego lokalu. Ale skąd ja mogę wiedzieć co siedzi w głowie bogaczy. Jeśli lubią się faszerować tymi obrzydlistwami, to proszę bardzo, ja tu tylko sprzątam. No i donoszę te ohydne dania. Taki drobiazg.
Tak, małym, tycim drobiażdżkiem było też to, iż tamtej feralnej nocy zaplanowana była jakaś wielka kolacja z udziałem gwiazd. Lub jednej gwiazdy, nikt nie informuje biednej kelnerki o tym, jakie światłe osoby mają zawitać w nasze skromne progi. Najwidoczniej ten jeden szczegół był przyczyną tego, że kilkanaście elegancko ubranych nastolatek kisiło się przy wystawnie urządzonych stolikach, wyszukując w menu najtańszych dań. Jeśli niczego by nie zamówiły, na pewno zostałyby w trybie przyspieszonym usunięte z lokalu, aby nie zajmowały miejsca innym, na których moglibyśmy zarobić. Nie była to pierwsza sytuacja, w której obserwowałam zamieszanie, jakie wywołało niespodziewane przybycie sławnej osoby do naszej restauracji. Już kilka razy gościliśmy jakichś sławnych aktorów, modelki z okładek, piosenkarzy, więc mniej więcej wiedziałam, czego się spodziewać. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Około dwudziestej, kiedy byłam już kompletnie wycieńczona przez ciągłe bieganie pomiędzy stolikami i donoszeniem wody, innych napoi, solniczek, myciem podłogi, zbieraniem kolejnych zamówień, w końcu znalazłam chwilę na przerwę, podczas której udało mi się wymknąć tylnymi drzwiami na dwór. Wiem, paląca kelnerka to nie jest chluba żadnej restauracji, ale moi szefowie jeszcze nigdy nie narzekali na te moje chwile słabości. Za każdym razem myłam ręce, zęby, używałam lekkich perfum i mogłam wracać do pracy, pewna, że żaden klient nie zauważy mojego nałogu.
Pchnęłam ciemne, metalowe drzwi i znalazłam się na przenikliwym chłodzie. Był styczeń, więc wieczorami robiło się naprawdę bardzo zimno, a nie chciałam niepotrzebnie tracić kilku minut na to, aby pójść do szatni po kurtkę. Podpaliłam papierosa, którego trzymałam już w ustach, i zaciągnęłam się dymem, po czym rozejrzałam się po oświetlonym tylko jedną latarnią zaułku. Od razu rzuciła mi się w oczy blond czupryna i wysoka sylwetka chłopaka, który na biodrach miał dokładnie taki sam fartuch jak ja.
- Jackson! – wyrwał mi się cichy pisk i puściłam się biegiem w kierunku blondyna, po chwili rzucając się w jego kościste ramiona.
Przy uchu usłyszałam rozbawione parsknięcie, a jego dłonie odnalazły moje biodra i przysunęły mnie jeszcze bliżej jego ciała, co mogłoby się wydać dziwne każdej osobie, która by nam się przyglądała, bo Jackson i ja zdecydowanie nie byliśmy parą. Kiedy tylko moja miednica znalazła się zbyt blisko jego strategicznej części ciała, parsknęłam śmiechem i odsunęłam się od chłopaka, lekko trącając go w chude ramię.
- Auć… - blondyn z udawanym bólem pomasował swój kościsty biceps i spojrzał na mnie z wyrzutem w tych niebieskich oczach. – Jak zwykle delikatna Soph. Mogłem się spodziewać. Korzystasz z przerwy, mała?
Przytaknęłam, po raz kolejny zaciągając się papierosem. Aż dziw, że nie przypaliłam go, kiedy się na niego rzuciłam. Jackson był moim przyjacielem od… cóż, od paru miesięcy, kiedy oboje zaczęliśmy pracę u Smitha i znienawidziliśmy to miejsce, kiedy tylko postawiliśmy tam pierwszy krok. Ale, jak to mówią, w kupie raźniej, dlatego zgodnie zdecydowaliśmy, że jakoś przetrwamy tę katorgę w imię wyższych celów i od tego czasu trzymamy się razem. Niejeden raz chłopak namawiał mnie do pozostania w tej robocie, kiedy nachodziły mnie chwile zwątpienia i chciałam to rzucić. Odpłacałam mu się wtedy soczystą wiązanką przekleństw, kopniakami w kostki i łydki, a także długim przytulaniem i obietnicą pączków z marmoladą i nutellą po zażegnaniu chwilowego doła. Zdecydowanie mogłam go zaliczać do grona moich najlepszych przyjaciół. Których miałam aż dwoje.
- A ty co tu robisz? Nie widziałam cię wcześniej. – co było naprawdę dziwne, biorąc pod uwagę to, że przecież pracujemy na jednej sali, w jednym pomieszczeniu. Dużym, ale bez przesady.
- Niedawno przyjechałem. – wzruszył ramionami. – Podobno mają za mało kelnerów i wezwali mnie do pomocy. Wiesz, zaoferowali dużą kasę, nie mogłem im odmówić…
- Taaak… jest dość spore zamieszanie, a nawet nie przybyła jeszcze gwiazda wieczoru. – odparłam z irytacją, wypuszczając ustami kłębek szarego dymu. – Ciekawe jak to będzie, jak faktycznie się zjawi…
- Niedługo sama się przekonasz, Soph. – uśmiechnął się Jackson, na co wywróciłam oczami.
- Ty czasem potrafisz być taki pocieszający… - mruknęłam pod nosem, wrzucając niedopałek w malutką kałużę, tworzącą się w u podnóża wystającej z budynku rynny. Próbowałam nie zwracać uwagi na tworzący się na jego dziecięcej twarzy uśmieszek, kiedy podszedł do mnie i próbował objąć ramionami moje zziębnięte ciało. Parsknęłam, kiedy jego dłoń znalazła się w okolicach żebra, czyli w miejscu, w którym miałam straszne łaskotki.
- Oj, oj, oj, królewna się nie boczy, bo królewnie nie do twarzy.
- Królewicz zaraz oberwie i się skończy…
- Ciiiiiiiii… - położył długi, blady palec na moich ustach, jednocześnie drugą ręką obejmując mnie w pasie. - Królewny tyle nie mówią. I muszą wracać do pracy, jeśli im życie miłe.
Tak, czy ja już kiedyś wspominałam o tym, jaki Jackson potrafi być pocieszający?

Wspólnie wróciliśmy do środka i po odświeżeniu się mogłam powrócić do wykonywania obowiązków. Jednocześnie zauważyliśmy, że liczba gości podczas mojej trwającej co najwyżej piętnaście minut nieobecności powiększyła się o co najmniej dwadzieścia osób, z czego co najwyżej dwie z nich były w wieku trzydzieści plus, reszta około szesnastki. Zaczynały się tam dziać dziwne rzeczy i byłam coraz bardziej ciekawa tego, kim jest ta nasza gwiazdka, która ma się pojawić w restauracji już za piętnaście minut.
Kierownik oddelegował mnie do wysprzątania najbardziej oddalonego od wejścia stolika, na którym zalegały talerze i sztućce po zakończonym posiłku gości, którzy zdążyli już opuścić lokal, pewnie bojąc się o swój stan psychiczny, gdyby mieli spędzić trochę więcej czasu w otoczeniu tych wszystkich podekscytowanych nastolatek, szepczących do siebie w coraz większych emocjach. Po usunięciu naczyń, przetarciu stolika i ponownym rozłożeniu potrzebnych przyrządów, udałam się z powrotem do mojego szefa. Po drodze minęłam się z biednym Jacksonem, zmuszonym do obsługiwania młodszych koleżanek, które, zresztą jak większość kobiet, zwróciły aż zbyt dużą uwagę na jego wygląd zewnętrzny. No nie powiem, było na czym oko zawiesić, ale ja byłabym pierwsza w tłumie dziewczyn, które zdecydowanie odmówiłyby sobie związku z blondynem. Po pierwsze, był ode mnie młodszy. Po drugie, miał zbyt delikatną urodę. A po trzecie był zboczony i niezbyt zabawny. Serio.
Chłopak z cierpiętniczą miną spojrzał na mnie, niemo błagając mnie o to, abym go zastąpiła, ale nie zamierzałam mu ulec. Nie tym razem. Zresztą nawet bym nie zdążyła.
Drzwi lokalu otwarły się, wpuszczając powiew zimnego powietrza, wraz z którym do środka wszedł dość wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w czarnej, puchowej kurtce i ciężkich zimowych butach. Wszyscy zamilkli i utkwili w nim uważne spojrzenia, kiedy rozejrzał się i ruszył w kierunku pustego stolika, który dopiero uprzątnęłam. Ale to jeszcze nic. Zaraz za nim podążał chłopak. Choć pewnie obraziłby się, gdyby wiedział, że tak go nazwałam, bo nie wyglądał już jak chłopak. Na jego twarzy nie widniały żadne dziecięce rysy. Miał ładnie zarysowaną, mocną szczękę i cień zarostu na policzkach. Oblizał pełne, różowe i lekko spierzchnięte, pewnie od mrozu, usta, a dłonią, która była o wiele większa od mojej, przeczesał półdługie kręcone włosy, które opadły mu na czoło. Długi czarny płaszcz powiewał za nim, kiedy szybkim krokiem podążał za towarzyszem w kierunku stolika. Jego oczy bacznie skanowały całe pomieszczenie, kiedy już wygodnie usiadł na krześle.

I dopiero wtedy stało się jasne, dlaczego w naszym lokalu znajdowało się więcej nastolatek niż zazwyczaj. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz