Myślicie, że Harry pieprzony Styles to jedyna tragedia w
mojej pracy, która przytrafiła mi się w przeciągu całego tamtego tygodnia?
Jeśli tak, to nigdy nie byliście w większym błędzie. Po tamtym wieczorze
przyszedł czas na kolejny. Z Louisem Tomlinsonem. A później z Niallem Horanem.
Następnie z Liamem Paynem, a zwieńczeniem tego pięknego tygodnia roboczego było
spotkanie z Zaynem Malikiem, na widok którego nie tylko te wszystkie masowo
przybywające nastolatki prawie że leżały pod stołem z wrażenia.
Gdyby nie Jackson, to prawdopodobnie dostałabym na głowę, musząc znosić całe cholerne One Direction. Dziwnym zbiegiem okoliczności i mój szef, i kierownik sali i właściwie wszyscy moi współpracownicy zapomnieli mnie poinformować o tym, że zespół brał ostatnio udział w kampanii charytatywnej, w której na licytację zostały wystawione niektóre ich rzeczy osobiste, a także ‘randki’ z nimi, które miały się odbyć w naszej restauracji, ze względu na to, że pan Smith, także, jako osoba światowa, brał udział w tym wydarzeniu. Dzięki temu lokal zyskał dodatkowy prestiż, a także wzbogacił się o niemałą sumę pieniędzy, bo nie brakowało ludzi, którzy chcieli po prostu przyjść do nas, posiedzieć i pogapić się na promieniejącą szczęściem fankę, której udało się wylicytować spotkanie z jednym z idoli, a nawet dostać od nich autograf do oprawienia w ramkę.
Gdyby nie Jackson, to prawdopodobnie dostałabym na głowę, musząc znosić całe cholerne One Direction. Dziwnym zbiegiem okoliczności i mój szef, i kierownik sali i właściwie wszyscy moi współpracownicy zapomnieli mnie poinformować o tym, że zespół brał ostatnio udział w kampanii charytatywnej, w której na licytację zostały wystawione niektóre ich rzeczy osobiste, a także ‘randki’ z nimi, które miały się odbyć w naszej restauracji, ze względu na to, że pan Smith, także, jako osoba światowa, brał udział w tym wydarzeniu. Dzięki temu lokal zyskał dodatkowy prestiż, a także wzbogacił się o niemałą sumę pieniędzy, bo nie brakowało ludzi, którzy chcieli po prostu przyjść do nas, posiedzieć i pogapić się na promieniejącą szczęściem fankę, której udało się wylicytować spotkanie z jednym z idoli, a nawet dostać od nich autograf do oprawienia w ramkę.
Te pięć dni były jednymi z najgorszych od kiedy zaczęłam
pracę w restauracji, i już nawet nie
chodzi o One Direction, których słyszałam może ze trzy piosenki w życiu, ale o
sam fakt, że rzadko kiedy zdarzało się, że oblegały nas aż takie tłumy
klientów. Kucharze nie wyrabiali z wydawaniem dań, kelnerzy, w tym ja, nie
nadążali ze zbieraniem i donoszeniem zamówień, już nawet nie umiem zliczyć tych
razów, kiedy zamiast pomagać na sali, musiałam zostać w kuchni, aby pozmywać
cholerne naczynia, bo ich też zaczynało nam brakować. Jezus Maria, pracowałam w
najlepszej restauracji w Londynie, kto by się spodziewał, że tak wysoko
renomowana placówka może mieć tyle niedociągnięć i być tak słabo prowadzona!
Ale trudno się dziwić, skoro Smith znał się na kuchni tak samo dobrze jak ja na
prowadzeniu firmy. Czyli w ogóle.
Z utęsknieniem czekałam na cholerny piątek, godzinę
dziesiątą trzydzieści wieczorem. Koniec pracy, koniec zmartwień, koniec z
fankami, po prostu powrót do domu. I mimo, że musiałam jeszcze pomagać w
kuchni, udało mi się wyrobić ze sprzątaniem na czas. Przez całą zmianę nie
miałam ani chwili dla siebie, nawet podczas przerwy musiałam pracować, dlatego
miałam nadzieję, że docenią mój trud i dostanę choć trochę więcej wynagrodzenia
niż zwykle. Tak, byłoby świetnie.
Po raz ostatni rozejrzałam się po pustej już sali,
upewniając się, że wszystko stoi na swoim miejscu i nie ma ani drobinki brudu
na dopiero umytej przeze mnie podłodze i zgasiłam światło. Ściągnęłam fartuch i
odwiesiłam go na miejsce w szatni, po czym zarzuciłam na ramiona ciepłą czarną
kurtkę, której kaptur obszyty był miękkim sztucznym futerkiem, łaskoczącym moją
szyję. Dodałam jeszcze jaskrawo różowe szalik i czapkę, chwyciłam torebkę i
skierowałam się ku wyjściu, gdzie czekał już na mnie gotowy do drogi Jackson,
kiwający się na tych swoich chudych nogach w przód i w tył.
- Ile można czekać… - mruknął pod nosem, wywracając oczami,
za co zarobił ode mnie szturchnięcie w żebra. Otworzył przede mną drzwi, przez co poczułam podmuch chłodnego powietrza
na skórze. Zdecydowanie nie zachęcało mnie to do wyjścia, ale bardzo chciałam
być już w domu i pójść spać. Cały ten tydzień strasznie mnie wykończył.
Zanurzyłam nos w ciepłym szaliku i, chowając ręce w kieszeniach kurtki, wyszłam
z budynku, a zaraz za mną zrobił to blondyn. Czekałam cierpliwie aż zamknie
drzwi na klucz, z czym zawsze miał problem, bo jeśli istniał na świecie ktoś,
kto z całą pewnością nie miał ani trochę cela, to był to Jackson Stewart. Kiedy wyrzucał śmieci do
kosza, wszystko jakimś trafem lądowało zaraz obok niego. Kilka razy udało mu
się nawet wejść w oszklone drzwi. I nie, to nie był problem ze wzrokiem, bo z
nim było wszystko w porządku (byliśmy kilka razy na badaniach, żeby to
potwierdzić). Jackson po prostu był największą gapą na całej kuli ziemskiej,
ale i tak kochałam go za to. Przynajmniej przy nim ja nie wychodziłam na
totalne cielę.
Kilka godzin później nareszcie ruszyliśmy w stronę mojego
domu. No dobra, żartowałam, kilka minut później. Mogłam mu pomóc z tym kluczem,
ale nie chciało mi się wyjmować rąk z kurtki ze względu na to, że było zimno.
Poza tym troszkę nawet lubiłam się z niego nabijać. Odrobinkę.
Idąc, chwyciłam go pod rękę, ale zamiast tego chłopak objął
mnie, kładąc dłoń w okolicach biodra i przysuwając mnie bliżej swojego ciała.
Było mi o wiele cieplej. Wszyscy wiedzą, że jestem zmarzluchem. Wiedzą też, że
Jackson jest zboczony, dlatego nie minęła nawet minuta, kiedy jego dłoń przesunęła
się odrobinę w bok, dokładnie na mój lewy pośladek. Parsknęłam cicho i
umiejscowiłam ją z powrotem na biodrze, ale znowu minęła chwila, kiedy szliśmy,
zachowując między nami ciszę przeplataną tylko odgłosami miasta, a jego ręka
zawędrowała w niebezpieczne okolice. W moich myślach pojawiła się wizja, w
której chłopak ląduje swoją dziecięcą twarzą w śniegu. Ale oczywiście w
Londynie nie miewamy śniegu zbyt często. I nie byłam na tyle silna, żeby go
wywrócić, dlatego postanowiłam po prostu nadepnąć go w odwecie.
- Ał! – syknął, odsuwając się natychmiast ode mnie.
- Gdzie mi z tymi łapami, Stewart. – odpowiedziałam, dalej
idąc i nie zwracając uwagi na to, że blondyn został w tyle.
Usłyszałam jego pospieszne kroki, kiedy próbował mnie
dogonić, mimo dającej mu się we znaki stopy. Został jeszcze spory kawałek do
domu, dlatego lepiej dla niego było, żeby trzymał się z daleka od mojego tyłka,
jeśli chciał tam dotrzeć w całości.
- Jesteś taka niedobra dla mnie… - kąciki jego ust
powędrowały odrobinę w dół, kiedy rzucił mi rozżalone spojrzenie spod długich
rzęs. Wyglądał jak mały, kochany szczeniaczek i to nic, że był ode mnie wyższy
o prawie pół głowy. – Ja tylko chciałem zastąpić ci chłopaka, którego nie masz,
bo wiem, że potrzebujesz tej miłości z mojej strony…
Roześmiałam się cicho, szturchając go w ramię.
- Uwierz mi, nie potrzebuję twojej miłości.
- To kłamstwo! Wiem, że potrzebujesz. Dlatego właśnie
pozwolisz mi zostać u siebie na noc, prawda? Jakkolwiek to zabrzmiało.
Westchnęłam, udając zniecierpliwienie jego dziecinnym
zachowaniem i wywróciłam oczami.
- Znowu? – przysięgam, ten chłopak co chwilę u nas nocuje.
Nie wiedzieć czemu wolał dom Liv i mój zamiast swojego, w którym mieszkał z
rodzicami. Nigdy nie rozmawiałam z nim na temat jego rodziny, bo doskonale
widziałam, że i tak nic nie powie. Ale jego częste wizyty u nas i to, że
potrafił przesiedzieć ze mną długie godziny podczas zmiany w księgarni, dawało
mi do zrozumienia, że nie dzieje się u nich najlepiej i Jackson po prostu
ucieka od nieprzyjemnej atmosfery w swoim rodzinnym domu. Jedyne co wiedziałam
to to, że ma młodszego brata i to tylko dlatego, że kiedyś przez przypadek
spotkałam ich razem w mieście.
Jackson miał nawet u nas rzeczy na zmianę i piżamę, to
znaczy znoszone spodnie od dresu, które wyglądały jakby je miał od stu lat. Bo
może miał. Któregoś wieczoru przytaszczył także pościel, która obleczona była
kompletem ze wzorem Spongeboba. Bo go lubił, tak to wytłumaczył.
- To już ostatni raz, Sophia… Przysięgam.
- Nie przysięgaj, skoro wiesz, że za dwa dni znowu o to
zapytasz. – uśmiechnęłam się z rozbawieniem na jego wcześniejszą wypowiedź. –
Jasne, że możesz u nas zostać. Ale tylko pod warunkiem, że zrobisz coś dla
mnie…
Blondyn rzucił mi pytające spojrzenie i wzruszył ramionami.
- Jeśli chodzi o seks, to jasne, nie musisz mnie
przekonywać. – odparł.
Chwilę przed północą w końcu dotarliśmy do domu,
przemarznięci do szpiku kości. Liv już spała, sądząc po zamkniętych drzwiach
jej pokoju, z którego nie wydostawały się żadne dźwięki, dlatego starając się
być jak najciszej ściągnęliśmy kurtki i buty i powędrowaliśmy do kuchni.
Jak się pewnie domyślacie, zdecydowanie nie chodziło mi o
seks, dlatego Jackson czym prędzej zajął się wypakowywaniem produktów, które
kupiliśmy zachodząc do jakiegoś otwartego przed całą dobę sklepu, z
plastikowych siatek i robieniem kolacji, na którą czekałam z utęsknieniem,
mimo, że miały to być tylko i wyłącznie kanapki z serem lub szynką. Od drugiej
po południu nie miałam nic w ustach, a mój żołądek z uporczywym burczeniem
domagał się jakiegoś posiłku, choćby najmniejszego.
Kiedy blondyn zmagał się ze smarowaniem chleba masłem, ja wyciągnęłam z szafy stojącej w korytarzu jego ‘piżamę’ oraz pościel i zaniosłam do mojego pokoju, zostawiając wszystko na rozkopanym łóżku. Zdecydowałam się też na przebranie się w coś wygodniejszego niż dżinsy i koszulka, więc po krótkim namyśle wciągnęłam na siebie krótkie spodenki we wzór Avengersów i olbrzymią koszulkę, którą ukradłam mojemu bratu. Rzeczy, które zdjęłam, rzuciłam w kąt, obiecując sobie, że następnego dnia zrobię porządek w pokoju, a potem wskoczyłam na łóżko i czekałam aż Jackson do mnie dołączy, co stało się kilka minut później. Stopą popchnął drzwi i przez małą szparę, którą dzięki temu zrobił, wślizgnął się do pokoju, trzymając w jednej ręce talerz zapełniony kanapkami, a w drugiej otwartą butelkę białego wina, którą także kupiliśmy. Postawił to wszystko na szafce, stojącej przy łóżku i zamknął drzwi.
Kiedy blondyn zmagał się ze smarowaniem chleba masłem, ja wyciągnęłam z szafy stojącej w korytarzu jego ‘piżamę’ oraz pościel i zaniosłam do mojego pokoju, zostawiając wszystko na rozkopanym łóżku. Zdecydowałam się też na przebranie się w coś wygodniejszego niż dżinsy i koszulka, więc po krótkim namyśle wciągnęłam na siebie krótkie spodenki we wzór Avengersów i olbrzymią koszulkę, którą ukradłam mojemu bratu. Rzeczy, które zdjęłam, rzuciłam w kąt, obiecując sobie, że następnego dnia zrobię porządek w pokoju, a potem wskoczyłam na łóżko i czekałam aż Jackson do mnie dołączy, co stało się kilka minut później. Stopą popchnął drzwi i przez małą szparę, którą dzięki temu zrobił, wślizgnął się do pokoju, trzymając w jednej ręce talerz zapełniony kanapkami, a w drugiej otwartą butelkę białego wina, którą także kupiliśmy. Postawił to wszystko na szafce, stojącej przy łóżku i zamknął drzwi.
- To co dziś oglądamy? – zapytał, w szybkim tempie
pozbywając się swoich ciuchów, po czym rzucił je w dokładnie to samo miejsce,
co ja moje.
Chwyciłam kanapkę z serem i krzywo ukrojonymi kawałkami
zielonego ogórka i wepchnęłam ją do buzi, wzruszając ramionami. I tak
wiedziałam co wybierze. To było z góry przesądzone, od momentu, w którym jego
ręka skierowała się ku butelce z winem, jeszcze w sklepie. Byłam skazana albo
na ‘Hooligans’, albo na ‘Mr. Nobody’. Jackson pod wpływem alkoholu uwielbiał,
jak to on mówił ‘zobaczyć spory wpierdol’ albo ‘zastanawiać się nad sensem swojego
marnego życia’. Pozostało mi liczyć na to, że skaże mnie na wpatrywanie się w
mojego ulubieńca, Jareda Leto, a nie Frodo.
Kiedy blondyn nareszcie wciągnął spodnie na swoje chude
dupsko i wyciągnął z szafy dwie pary puchatych, różowych skarpet, jadłam już
drugą kanapkę i powoli zaczęłam robić się senna. Trzymając w zębach kawałek ogórka założyłam podaną mi
część ubrania na stopy i owinęłam się kołdrą, obserwując jak Jackson wkłada
płytę do napędu mojego starego dvd i włącza telewizor. Z rozczarowaniem
wywróciłam oczami, kiedy na ekranie ukazał się początek ‘Hooligans’. Z czystym
sumieniem mogłam pójść spać.
- Suń ten kościsty tyłek, Hayden. – parsknął chłopak,
siadając obok mnie na łóżku i wciągając swoją kolorową kołdrę na nogi.
- Zamknij się, bo stąd wylecisz. – mruknęłam, kończąc jeść
kanapkę. Czułam jak przyjemne ciepło spowodowane faktem, że miałam pełny
brzuch, rozchodzi się po moim zmęczonym ciele. Oparłam się o ramię chłopaka,
kiedy przestał się kręcić i zaczął jeść swoją część posiłku, popijając ją winem
wprost z butelki.
- Liv jest w domu?
- Prawdopodobnie… Nie mówiła mi czy gdzieś się wybiera, więc
chyba śpi.
- Mhm…
Zignorowałam jego dalszą bezsensowną paplaninę, bo byłam po
prostu zbyt na to zmęczona. Oczy same mi się zamykały, a kiedy próbowałam
utrzymać je otwarte, obraz się zamazywał, co powodowało nieprzyjemne uczucie w
głowie. Już wolałam je trzymać zamknięte. I tak właśnie zrobiłam.
Czasem zastanawiam się, czy Liv naprawdę jest moją
przyjaciółką. No bo patrzcie, potrafi przyjść do mnie z samego rana i
zaproponować, że zrobi mi śniadanie i kawę do łóżka. I nie byłoby w tym nic
podejrzanego, gdyby nie była małą złośliwą osobą, która najczęściej dla żartów
podkłada mi kłody pod nogi. Ale po męczącym tygodniu roboczym nie zastanawiałam
się nad tym, czy jej intencje są szczere, po prostu zaakceptowałam fakt, że
moja przyjaciółka jest dla mnie nadzwyczaj miła. Zdecydowałam jednak, że
śniadanie zjem poza pokojem ze względu na Jacksona i fakt, że, z tego co
zdążyłam zauważyć, wypił sam całą butelkę wina. Nie mam pojęcia kiedy. Dlatego
podniosłam się powoli i po cichu wyszłam z pomieszczenia, zgarniając po drodze
bluzę i torebkę z potrzebnymi mi papierosami i telefonem. Zamknęłam drzwi,
uważając, żeby nimi nie trzasnąć, i skierowałam się ku kuchni, z której słychać
było odgłosy krzątającej się w pośpiechu Liv.
Siadając na małym białym krześle stojącym przy równie małym i
obskurnym stole, zwróciłam uwagę na wielki zegar wiszący na ścianie naprzeciw
mnie. Była ósma trzydzieści.
- Liv, co robimy tak wcześnie rano w sobotę…? – zapytałam,
zakrywając usta dłonią, gdyż wyrwało mi się małe ziewnięcie.
Niebieskowłosa postawiła przede mną wielki kubek kawy i
talerz z dwoma kawałkami odgrzewanej pizzy. Hm, pizza na śniadanie, lubię to.
Wzięłam kęs posiłku, parząc sobie nim język przy okazji, po czym przeniosłam
moją uwagę na dziewczynę, która zajęła miejsce po drugiej stronie stołu.
Uniosłam brew w oczekiwaniu na jej odpowiedź, myśląc, żeby była ona dobra, bo
inaczej wyrzuciłabym dziewczynę przez kuchenne okno.
- Dzwonił do mnie ojciec. – warto tutaj zaznaczyć, że ojciec
Liv jest dziennikarzem i ma własną gazetę, która wydaje miesięcznik. Nie jest
to nic dużego, ale zdobywają coraz większą popularność, dlatego stać go na
przykład na to, żeby przelewać mojej przyjaciółce pensję za to, że właściwie
nic nie robi, a w pracy stawia się raz na tydzień. Widzicie, sprawiedliwość na
tym świecie nie istnieje. – Poprosił mnie, żebym pomogła mu przy jakimś dużym
projekcie, który dzisiaj robią. Jego asystentka się rozchorowała, a ta sprawa
wyszła nagle. Podobno starali się o to już od dawna, a dopiero kilka dni temu
uzyskali zgodę od menedżera i na ostatnią chwilę musieli załatwiać fotografa i
w ogóle... – wytłumaczyła dziewczyna, chociaż nadal nie mogłam doszukać się w
tym wszystkim powodu, dla którego obudziła mnie tak wczesnym rankiem.
- A co ja mam w tym wspólnego? – zapytałam z ustami pełnymi
pizzy, czym zyskałam tylko jej spojrzenie pełne odrazy i dezaprobaty.
- Nie mów z pełną gębą, Sophia. – wytknęła mi, a zaraz potem
dodała – Tata powiedział, że jak chcesz zarobić kilka groszy, to mam wziąć cię
ze sobą, ale zaczynam się zastanawiać, czy nie narobisz mi wstydu…
Przełknęłam pizzę i popiłam ją kawą (wiem, paskudztwo),
zanim jej odpowiedziałam.
- A co dokładnie miałabym robić? Nie znam się na całym tym
dziennikarskim gównie, wiesz…
- Nie wiem, na pewno dadzą ci coś łatwego. Wspominał coś o
tym, że mamy się zająć gośćmi czy coś w tym stylu. Może jakaś kawa, herbata,
takie tam.
Tak, gówniana robota zawsze trafia się Sophii Hayden.
Normalka.
- A goście to…?
- Nie wiem. – wzruszyła ramionami i zaczęła oglądać swoje
kolorowe paznokcie. – Jakiś zespół, nie pamiętam, żeby tata mówił jak się
nazywają… Pewnie nawet ich nie znam. Wiesz, tata lubi, jak to on mówi, promować
nowości. Na pewno znalazł jakieś małe, garażowe coś i postanowił ich
wypromować…
No skoro tak… Chyba byłam w stanie znieść jakieś nic nie
znaczące osoby i poskakać wokół nich przez kilka godzin za dodatkową kasę. Może
później wybrałabym się na zakupy z Liv, bo zaczynało mi brakować szałowych
modnych ciuchów w szafie. Może dlatego, że dawno tam nie sprzątałam, ale każdej
dziewczynie przyda się coś nowego, prawda?
I właśnie z takim nastawieniem pół godziny później
wyruszyłam z Liv w stronę budynku, w którym mieściła się redakcja jej ojca,
zostawiając Jacksonowi liścik przyczepiony do lodówki, bo wiedziałam, że tam
zajrzy najpierw, kiedy się obudzi.
Paląc papierosa przed samym wejściem wpadłam na
ciemnowłosego chłopaka ubranego w czarną skórzaną kurtkę, która na mój gust
była zbyt lekka jak na tę porę roku. Poza tym on sam wyglądał znajomo.
- Uważaj jak chodzisz… - mruknęłam i zgasiłam niedopałek, po
czym weszłam do budynku.
Myślałam, że najgorsze dni w tym tygodniu wraz z
rozpoczęciem weekendu odeszły w niepamięć, ale nawet wtedy jeszcze nie
wiedziałam co mnie czeka.
Wraz z momentem, w którym wpadłam na kolejnego chłopaka, a z
paczki, którą trzymał w dłoniach, wyleciały orzechowe chrupki, zasypując cały
korytarz, stwierdziłam, że najgorszy dzień dopiero nadszedł.
_________________________________________________________________________________
Obiecujemy, z ręką na sercu, że to ostatni przejściowy rozdział na tę chwilę, który nas czeka. W następnym już będzie się coś działo, przyrzekamy! Po prostu to jest dopiero początek i chcemy, żebyście poznali naszą bohaterkę. Choć trochę. :)
Jak zawsze pozdrawiamy i do następnego! <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz