Ogłoszenie

Hello my kitties
Nie wiem kiedy dodam następny rozdział. Mam go już tak mniej więcej w połowie, czasami już do niego siadam i ostatecznie udaje mi się napisać jedynie zdanie lub dwa. Pracuje żeby zarobić pieniądze na wyjazd do Hiszpanii i na wakacje, na koncert JB który obiecałam siostrze więc musicie mi wybaczyć jeśli kolejny rozdział pojawi się późno. Mam nadzieję, że spedzacie wakacje lepiej niż ja 😚
Do zobaczenia niedługo

czwartek, 11 czerwca 2015

4. Leniwy: człowiek, który nie udaje, że pracuje.

Znacie takie momenty, kiedy jesteście po prostu źli, nawet nie wiedząc dlaczego? Albo zdarza się taka chwila, w której staje się coś, co w żadnym innym dniu by was nie zdenerwowało, ale w tym konkretnym zdaje się być końcem świata i złem ostatecznym? Tak? To był właśnie ten moment dla mnie. Zastanawiam się czasem jakie trzeba mieć szczęście, żeby co chwilę odbijać się od jakichś ludzi i powodować szkody dookoła siebie. Po prostu trzeba być mną, inaczej nie da się tego wyjaśnić. Jeśli ktoś idzie zbyt blisko mnie, to jest to pewne, że na niego wpadnę. I prawie zawsze jest to z mojej winy. Tylko nie tym razem.
Poczułam silne uderzenie w głowę, kiedy odbiłam się nią od klatki piersiowej nieznajomego chłopaka. Krzywiąc się i rozcierając obolałe miejsce, zrobiłam krok w tył, słysząc chrzęst, kiedy podeszwa mojego sportowego buta zetknęła się z chrupkiem leżącym na ziemi.
- Co jest, do cholery? – warknęłam dość głośno, mierząc stojącego przede mną chłopaka, zaczynając od stóp aż po czubek głowy. Miał na sobie tenisówki za kostkę, wąskie dżinsowe spodnie i lekką, luźną koszulkę, na którą narzucił ciepłą kolorową kurtkę. Jego niebieskie oczy bacznie wpatrywały się w moje szare, kiedy parsknęłam pod nosem, i zrobiłam kolejne dwa kroki w tył, nie przejmując się bałaganem panującym dookoła nas. – Znowu ty. Wszędzie wy.
- Sophia… - usłyszałam z boku zmartwiony i zdziwiony głos mojej przyjaciółki, po czym poczułam jej dłoń na moim ramieniu, przy pomocy której obróciła mnie w swoją stronę. – Nic ci nie jest? – obejrzała moje czoło i właściwie całą twarz, w poszukiwaniu urazu. No bez przesady, nie zderzyłam się z czołgiem, tylko z facetem. Który na dodatek był Niallem Horanem, ale kto by się tym przejmował? Oczywiście, że ja.
- Słuchaj. – powiedział z dziwnym akcentem, wywnioskowałam, że kierował to do mnie. – Posprzątam to, przepraszam. – podał mi prawie pustą już paczkę, którą machinalnie wzięłam do rąk i przycisnęłam do piersi, a sekundę potem schylił się i zaczął zbierać leżące na ziemi chrupki i wyrzucać je do stojącego nieopodal kosza na śmieci. Chłopak, który mu towarzyszył, wpatrywał się we mnie i moją przyjaciółkę z dziwnym wyrazem twarzy. Kiedy przypadkiem nasze spojrzenia się spotkały, spiorunowałam go wzrokiem, na co widocznie się zmieszał i odwrócił. I bardzo dobrze. Nie zamierzałam spoufalać się z żadnym z nich. Oni mnie prześladowali! Wszędzie gdzie poszłam, tam One Direction. A to w restauracji, w której pracuję, a to na plakatach, autobusach, w telewizji, w internecie, a teraz nawet i w miejscu, do którego docelowo nie zamierzałam nawet pójść. Jeśli los nie robił sobie ze mnie żartów, to naprawdę nie wiem co to było.
Niezręczną ciszę wypełnioną tylko odgłosem odbijających się od dna kubła na śmieci chrupków przerwał dźwięk otwierających się drzwi, w których po sekundzie pojawiła się wysoka sylwetka ojca Liv – Malcolma, który obrzucił nas szybkim spojrzeniem. Zaraz potem utkwił je centralnie w mojej osobie. Czułam, że moje dłonie zwijają się w pięści, a policzki aż się palą ze złości skierowanej do chłopaków, którzy na mnie wpadli i zastanawiałam się, co jeszcze może mnie spotkać w tym dniu. Wiedziałam, że przesadzam z reakcją, ale byłam zmęczona, niewyspana i chciałam jak najszybciej się stamtąd urwać i wrócić do mieszkania, do łóżka, które musiałam opuścić tak wcześnie rano.
- Co tu się dzieje? – zapytał Malcolm, unosząc prawą brew w oczekiwaniu na moją odpowiedź. Ech, nienawidziłam kiedy to robił. Swoją córkę traktował jak księżniczkę, a ja byłam tylko dodatkiem do niej, jak torebka pasująca do jej ubioru. Nawet jeśli proponował mi pracę dorywczą w swojej firmie, wiedziałam, że właściwie robi mi łaskę. Dupek.
- Nic, tato… to wypadek… - wydukała Liv, natychmiastowo kucając, aby pomóc blondynowi, który nie uporał się jeszcze nawet z małą częścią bałaganu. Jej zielono-niebieskie włosy rozsypały się na ramionach, zakrywając twarz, a torebka zsunęła się z ramienia na podłogę z cichym plaśnięciem. Wywróciłam oczami, podrygując prawą stopą o podłogę. Nie miałam zamiaru im pomagać.
- Liv, zostaw to. – powiedział jej ojciec, pochylając się i chwytając ją za dłoń, po czym wyprostował się, ciągnąc ją za sobą. – Masz inną pracę, idź do studia. Niall, Liam, wy też, możemy zaczynać. Zayn już jest gotowy? – zapytał, patrząc na blondyna, który podniósł się z ziemi, otrzepując ręce o nogawki spodni.
Liv ruszyła ku ciemnym drzwiom na samym końcu korytarza, nie patrząc już za siebie, po czym weszła do dużego pomieszczenia, w którym słychać było głośny śmiech i rozmowy.
- Właśnie po niego szliśmy, jest na dworze.
To na pewno na niego wpadłam, kiedy wchodziłyśmy do budynku. Moje przypuszczenia potwierdziły się, kiedy zobaczyłam tego samego ciemnowłosego chłopaka w skórzanej kurtce. Przeszedł obok mnie, nie zaszczycając mnie nawet jednym spojrzeniem, na czym niespecjalnie mi w tamtym momencie zależało. Według mnie najlepszym wyjściem byłoby nie znajdować się z nimi w jednym budynku, ale mus to mus. Chcesz pieniędzy, musisz cierpieć.
- No dobrze, chyba jesteśmy w komplecie, chłopaki. – głośna wypowiedź Malcolma dotarła do moich uszu, więc z powrotem spojrzałam w jego stronę, zamiast obserwować oddalającego się od nas Zayna, a właściwie jego plecy. – Możemy się zbierać. A ty… - powiedział, patrząc na mnie – dołącz do nas jak już skończysz tu sprzątać.
- Ale… - zaczęłam, jednak szybko mi przerwał.
- Zrobiłaś bałagan, to posprzątasz, Sophia. – spojrzał wymownie na paczkę w moich rękach. Przecież to nie moje! Nie ja to rozsypałam!
- To nie…
- Sophia! – rzucił ostrym tonem, powodując tym, że się wzdrygnęłam. – Płacę ci za coś. Rób co mówię, albo zbieraj się do domu.
W taki właśnie sposób skończyłam na podłodze, zbierając zdeptane już chrupki i zamiatając parkiet. Coś z samego rana mówiło mi, żeby nie zgadzać się na tę robotę, ale pieniądze mnie przekonały. Już nigdy, nigdy więcej.

***
Pół godziny później udało mi się nareszcie usiąść w studio, na niewygodnym plastikowym krześle ustawionym pod nieskazitelnie białą ścianą.
- Twój ojciec to dupek. – szepnęłam do Liv. Dziewczyna obserwowała poczynania fotografa, który obskakiwał piątkę chłopaków. Od zawsze uwielbiała fotografię, więc korzystała z każdego momentu, w którym mogła podłapać coś od profesjonalistów. Nie wiem czego miałaby się nauczyć od tego konkretnego fotografa, który według mnie był ciamajdą i ślamazarą, ale co ja tam mogę wiedzieć, w końcu w ogóle się na tym nie znam. Jedyne co mnie interesuje to obrazy, zdjęcia to inna bajka.
Uśmiechnęłam się, kiedy pytające spojrzenie Liv w końcu przeniosło się na mnie. Przybliżyła swoje krzesło do mojego i oparła łokieć o moje ramię, co tolerowałam tylko ze względu na fakt, że chciałam jej się wygadać, bo nie miałam nikogo innego pod ręką.
- Cały ten czas męczyłam się ze zbieraniem tego cholernego bałaganu, który zrobił ten frajer.
- Ten słodki blondyn, chciałaś powiedzieć…
- Liv… - jęknęłam z obrzydzeniem, strącając jej łokieć z ramienia, przez co prawie zleciała z krzesła.
- Daj spokój, wcale nie jest taki zły.
Nie, jasne, że nie. Przez niego tylko musiałam odwalać robotę sprzątaczki, na którą się nie pisałam. Zamiast odpowiedzieć na jej głupią wypowiedź, mruknęłam coś niezobowiązującego pod nosem i odwróciłam wzrok na chłopaków, którzy właśnie się z czegoś śmiali.
Dobra, musiałam szczerze przyznać przed sobą, że nie byli tacy paskudni. Podczas pracy w restauracji miałam już okazję przyjrzeć się każdemu z osobna, jednemu bliżej, drugiemu nie. To zależy które z nas obsługiwało klientów, Jackson, ja, czy inni kelnerzy. Niall i Liam byli tymi, których dania musiałam przynosić do ich stolika, dlatego zwróciłam uwagę na więcej szczegółów dotyczących ich wyglądu. Tamtego dnia, siedząc pod ścianą wcale nie tak daleko od nich, miałam okazję pooglądać sobie resztę zespołu. Zaczęłam od Louisa, który przekomarzał się z chłopakami i co chwilę zerkał na ekran swojego telefonu, odpisując na jakieś wiadomości. Najbardziej w nim podobał mi się jego głos, bo był inny niż wszystkie, oraz fakt, że nie nosił tych bamberskich długich białych skarpetek, którymi mogła się pochwalić większość męskiej populacji na świecie. Ohyda. Co z tego, że ubierasz się zajebiście, skoro skarpetki potrafią oszpecić całą twoją stylizację, no nie? Na dodatek chłopak miał fajny tatuaż, który od razu wpadł mi w oko – jeleń. Uwielbiam jelenie, tak samo jak sowy i koty. Dwa kociaki miałam w domu, za to sowami przyozdobione było wszystko w moim pokoju i w garderobie.
Zaraz po Louisie moje spojrzenie przeniosło się na egzotyczną urodę Zayna. Nie dziwiłam się tym milionom fanek, których był ulubieńcem. Z taką fryzurą, tymi pięknymi oczami, filuternym uśmiechem i wspaniałą sylwetką na pewno umiał podbić kobiece serca. Ponadto umiał się ubrać, na luzie, ale nie do przesady, z lekkim pazurem. Powiedziałabym, że jestem TeamZayn, gdyby nie to, że zespół składał się oczywiście z pięciu członków. Przerzuciłam wzrok na ostatniego z nich, ubranego w zwykłą białą koszulkę, czarne obcisłe spodnie z lekkim rozdarciem na kolanie i śmiesznych butach tego samego koloru. Na wierzch narzuconą miał ciemną marynarkę, której rękawy podwinięte były do połowy przedramienia, ukazując  tusz na skórze. Jego spojrzenie spotkało się z moim, kiedy nareszcie przestałam go ‘mierzyć’. Poczułam jak na moje policzki wpływają lekkie rumieńce zażenowania, spowodowane faktem, że mnie na tym przyłapał. Brwi chłopaka kilka razy uniosły się śmiesznie i posłał mi rozbawiony uśmiech, przez który miałam ochotę się rozpłynąć. Dobrze, że siedziałam. Uwielbiam dołeczki w policzkach, tak samo zresztą jak te w brodzie, i nigdy wcześniej nie zdawałam sobie sprawy z tego, że Harry Styles także został nimi obdarzony.
Podczas następnych kilkunastu dłużących się w nieskończoność minut doszłam do wniosku, że pięciu przystojnych i utalentowanych facetów w jednym zespole to naprawdę niesprawiedliwość, bo przecież chociaż jeden z nich mógłby być brzydki i mniej uzdolniony. Nie żebym słuchała kiedyś ich piosenek, ale przecież na czymś tam musiał polegać ich fenomen i miliony nastolatków nie słuchałyby beznadziejnej muzyki. Prawda?
- Chwila przerwy!
Z westchnieniem ulgi chłopacy skierowali się do suto nakrytego stołu, na którym znalazły się najrozmaitsze przysmaki i napoje. Sama na pewno też bym z tego skorzystała, gdyby nie to, że przed wyjściem jadłam pizzę. A poza tym nie chciałam im przeszkadzać i rzucać się w oczy Malcolmowi, który zaraz wymyśliłby mi nową robotę. Pewnie czyszczenie kibli lub coś w tym rodzaju.
Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk przychodzącego połączenia na moim telefonie, dlatego szybko wydobyłam go z torebki przewieszonej przez oparcie krzesła i odebrałam. Na wyświetlaczu widniało zdjęcie roześmianego Jacksona.
- Cześć, Śpiąca Królewno! – zaśmiałam się, na co odpowiedział mi tylko jego zbolały jęk. – Czyżby ktoś miał małego kaca?
- Nic mi nie mów, Soph… Gdzie ty się podziewasz? Właśnie miałem paskudny sen… Budzę się, a ciebie nie ma. Rozczarowałaś mnie swoim zachowaniem, jestem zdruzgotany… - wymamrotał jak stara zrzęda, kręcąc się na łóżku, co zdołałam wywnioskować po dźwiękach w tle.
- Nie narzekaj, blondi. Zostawiłam ci przecież kartkę na lodówce.
- Jeszcze tam nie dotarłem… Jeszcze. – podkreślił z cichym chichotem. Znając jego apetyt, po powrocie do domu zastanę wiatr hulający po pustej lodówce. Pokręciłam głową z pobłażliwym uśmiechem, którego oczywiście nie mógł widzieć i zaczęłam z niego wyciągać szczegóły jego snu, skoro i tak nie miałam nic do roboty ze względu na przerwę. Machałam nogą założoną na drugą nogę i oglądałam paznokcie, wsłuchując się w historię, na podstawie której mogłabym napisać dobrze poczytną książkę i zbić na niej miliony. Liv, najwidoczniej znudzona moją postawą, po kilku minutach postanowiła się ulotnić i skorzystać z obecności sław. Została wciągnięta w rozmowę z chłopakami, podczas której zgarnęła autografy i zrobiła sobie z nimi zdjęcie, jak powiedziała, na pamiątkę. Nie każdego dnia w końcu spotyka się kogoś sławnego. Poza tym Liv nie miała problemu z nawiązywaniem kontaktów z nieznajomymi. Gdyby chciała, to porozmawiałaby nawet ze ścianą.
- Można? – usłyszałam zachrypnięty głos, dobiegający z mojej prawej strony, gdzie stało niezajęte już przez przyjaciółkę krzesło, więc kiwnęłam głową, nawet nie patrząc kto siada obok mnie. – Pracujesz tu?
Już chciałam odpyskować i powiedzieć, że nie przerywa się w chamski sposób komuś, kto właśnie rozmawia przez telefon, ale w porę zorientowałam się, że wpatrują się we mnie zielone tęczówki, należące do Harry’ego, który posłał mi lekki uśmiech.
- Jackson, muszę kończyć. – mruknęłam szybko do telefonu.
- Kto z tobą rozmawia? Sophia?! Czy ty mnie zdradzasz?! – usłyszałam jego głośne krzyki. Czym prędzej nacisnęłam czerwony przycisk i rozłączyłam rozmowę, zanim na dobre się rozkręcił.
- Przepraszam. Co mówiłeś? – zapytałam, chowając telefon do torebki. Starałam się ukryć drżenie w moim głosie, spowodowane zdenerwowaniem. Rozmawiałam z gwiazdą, do cholery. Przystojną gwiazdą.
- Nie chciałem ci przeszkodzić w rozmowie. Twój chłopak na pewno się zdenerwuje. – odpowiedział, na co parsknęłam śmiechem. Uspokoiłam się, kiedy zauważyłam jego skonsternowane spojrzenie, wbite we mnie. – No co?
- Jackson to nie mój chłopak.
Harry uśmiechnął się lekko, odgarniając z twarzy niesforne loki. Mój wzrok podążył za jego dłonią i zauważyłam kilka ślicznych loczków, kręcących się obok jego ucha.
- Krzyczał, że go zdradzasz, więc pomyślałem, że…
- On ma nie po kolei w głowie. – przerwałam mu szybko, powodując tym śmiech chłopaka. – No taka prawda. – dodałam, sama się śmiejąc. Obserwowałam te urocze dołeczki pojawiające się w jego policzkach i ciepło rozlało się po moim wnętrzu. Był naprawdę słodki. W tym dobrym, męskim znaczeniu oczywiście.
- Jak już pytałem, pracujesz tu?
Pokręciłam głową.
- Malcolm to ojciec Liv. Poprosił ją, żeby dziś tu przyszła pomóc i powiedział, że mogę przyjść z nią, jeśli chcę dorobić. – wytłumaczyłam, na co skinął głową.
Między nami zapadła niezręczna cisza, przerywana tylko rozmowami w tle. Zerknęłam na Liv, która była w swoim żywiole i właśnie zabawiała wpatrujących się w nią Zayna i Liama, kiedy pozostała dwójka chłopaków wyjadała owoce z niewielkiej miski stojącej na stole.
- Widziałem cię już kiedyś? – zapytał Harry, dlatego moja uwaga z powrotem skupiła się na jego twarzy. Mrugnęłam szybko kilka razy, po czym przeniosłam wzrok na swoje kolana.
- Tak, pracuję u Smitha… jestem kelnerką… - wymamrotałam, skubiąc materiał dżinsów. Podskoczyłam, kiedy chłopak wydał z siebie okrzyk przepełniony satysfakcją.
- Wiedziałem. Od początku wydawało mi się, że już cię gdzieś widziałem, ale nie wiedziałem gdzie. To przez te twoje włosy, taaak, to na pewno przez włosy…
Wstrzymałam powietrze, kiedy dłoń chłopaka powędrowała w kierunku mojej twarzy, zatrzymując się tuż przy policzku. Jego długie palce chwyciły kosmyk moich różowych włosów. Starałam się w ogóle nie ruszać, nie wiem dlaczego zastygłam jak posąg. Harry nawinął sobie jedno pasmo na palec, a zaraz potem założył je za moje ucho, muskając lekko jego czubek.
- Jak masz na imię? – zapytał i odsunął dłoń, a ja dopiero wtedy pozwoliłam sobie na wydech.
- Sophia.
- Harry. Harry Styles.
Jakbym nie wiedziała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz