Minął już prawie tydzień od naszego niespodziewanego
spotkania z One Direction, a Liv nadal przeżywała to jak mrówka okres. I nie
mówię tego przez to, że jestem zazdrosna o to, że ona dostała numer Zayna, a ja
nie. To wcale nie o to chodzi, bo nie mam pięciu lat, żeby się wściekać o takie
rzeczy. I choćbym chciała, to on by się mną nie zainteresował, no bo patrzcie.
Mam dziwny nos, duże oczy, przez które ludzie często pytają mi się, czy płaczę,
ale nie! Ja po prostu tak mam. Już dodam nawet, że są w dziwnym, nie do
określenia kolorze. Na dodatek mam dziwne czoło, na którym nie mogę wyhodować
grzywki, bo będę wyglądać jak dziewczynka z przedszkola i kilka małych, ale
wkurzających pieprzyków. Moje włosy, choć w charakterystycznym kolorze, nigdy
nie wyglądają tak, jakbym tego od nich oczekiwała i, choć nienawidzę nosić ich
spiętych, najczęściej muszę je ujarzmiać związując je w wysoki kucyk, koka lub
warkocz. A sylwetka? Niska, szczupła, płaska z przodu, średnio z tyłu. Nic
ciekawego, nic wyjątkowego. W przeciwieństwie do Liv.
Zielono-niebieskowłosej, która wszystko robiła z gracją.
Przyciągała uwagę wszystkich swoim nastawieniem, które jakby z niej
promieniowało. Każdy chciał się choć na chwilę znaleźć w centrum jej uwagi. Jej
twarz wyglądała tak, jak moja mogłaby wyglądać po setkach operacji
plastycznych, a o jej wzroście to mogłam tylko pomarzyć lub skazać się na
chodzenie w ponad dziesięciocentymetrowych szpilkach, które, jak wszystkie
kobiety wiedzą, zazwyczaj są niewygodne, a poza tym nie spełniają wymogów tak
mokrego miasta jak Londyn, w którym jak raz dziennie nie wdepniesz w kałużę, to
możesz się uważać za wyjątkowego szczęściarza. Jednak w tym wszystkim nie
chodzi tylko o wygląd, liczy się charakter, a mój wyjątkowo szaro wypada na tle
innych. Nienawidzę gdy ktoś zbyt szybko próbuje nawiązać ze mną kontakt, na
imprezach rzadko daję sobie luz na tyle, żeby zaszaleć z jakimś chłopakiem, bo
mam w sobie jakiś wewnętrzny hamulec, który nie pozwala mi na zbyt bliskie
stosunki z nieznajomymi. Można by powiedzieć, że trzymam się tego, co już mam i
nie potrzebuję nowości. Jestem z natury nieufna, dlatego prześwietlam każdego
pięćdziesiąt razy, zanim w pełni go zaakceptuję. Liv jest moim przeciwieństwem.
Nie hamuje się, jeśli chodzi o dopiero co poznanych chłopaków. Nie mówię od
razu, że uprawia z nimi seks i idzie na całość, ale jej telefon jest zawalony
numerami poznanych w klubach chłopaków. Poza tym dziewczyna jest naprawdę dobra
w nawiązywaniu kontaktów z ludźmi i potrafi sobie zjednać nawet największe
jędze.
Widzicie więc, że trudno się dziwić Zaynowi, że wybrał
otwartą na świat Liv, zamiast naburmuszonej i złośliwej Sophii. I nie mam mu
tego za złe, cieszę się. Choć słyszałam o tym już co najmniej pięćset razy w
przeciągu tych sześciu dniu i nie tylko ja mam dosyć.
W środę, po skończonej pracy w księgarni, w której
towarzyszył mi Jackson, wróciłam do domu. On oczywiście przypałętał się za mną,
w nadziei, że ugotuję mu coś na obiad. Marne szanse. Od tamtego czasu chłopak
prawie że nie opuszczał naszego mieszkania, chyba że do pracy lub sklepu. Nie
odpowiadał na moje pytania dotyczące tego, dlaczego nie wraca do swojego domu,
a ja nie chciałam z niego siłą niczego wyciągać. Zresztą jego towarzystwo było
mi ostatnio milsze niż spędzanie czasu z Liv, która umiała rozmawiać tylko i
wyłącznie na jeden temat, który ciekawy był tylko od razu po wyjściu z redakcji
jej ojca.
Nastał piątek, który szczęśliwie okazał się dla mnie dniem
wolnym. Pani King chwilowo zamknęła księgarnię ze względu na jakieś małe prace
remontowe, a w restauracji odbywało się jakieś spotkanie, do którego nie byłam
potrzebna jako kelnerka, a Jacksonowi upiekło się razem ze mną. Od kiedy tylko
wstaliśmy, czyli jakoś koło jedenastej, siedzieliśmy w kuchni, opychając się
kanapkami z masłem orzechowym lub nutellą, ciągle w piżamach, które
dopełniliśmy puchowymi skarpetkami i ciepłymi swetrami – mój w sowy, jego w
renifery. I nie obchodziło go to, że już dawno po świętach. Liv, która już od
dawna była na nogach, zajęta była czytaniem książki, siedząc na kuchennym
blacie niedaleko nas. Trudno było nie zauważyć kilku ukradkowych spojrzeń,
które posyłał w jej kierunku blondyn siedzący po przeciwnej stronie stołu.
Wiedziałam, że się w niej podkochuje, ale miałam nadzieję, że to już minęło.
Jackson był młodszy ode mnie i Liv o dwa lata. Niby mała
różnica, ale stanowczo wykluczała go z kręgu zainteresowań mojej przyjaciółki,
która wyznawała zasadę, że młodszych w życiu nie ruszy, choćby nie wiem jak
dobrze wyglądali. Szkoda, bo blondyn o aparycji szczeniaczka i takim też
częstym zachowaniu byłby dla niej idealnym chłopakiem, który zwracałby uwagę na
każdą jej zachciankę, ale nie będę jej przecież do niczego zmuszać. Zresztą nie
było już nawet o czym mówić, od kiedy jej uwaga była w pełni skupiona na członku
popularnego zespołu popowego, z którym, tak w ogóle, wybierała się tamtego
wieczora na randkę.
- Co dziś robimy…? – mruknęłam znudzona, zlizując z palców
masło orzechowe.
- Odpoczywamy.
- A coś więcej?
- Co więcej? – Jackson spojrzał na mnie pytająco, poprawiając
włosy, które opadły mu na czoło. – Nigdzie nie wychodzimy. Nie ma mowy, Soph…
- Ale ja potrzebuję wina… - miauknęłam, robiąc minę
skrzywdzonego dziecka. – I słodyczy. Na pocieszenie, skoro Liv mnie zostawia na
pastwę losu przez tego lalusia…
- Ty małpo! On nie jest lalusiem. – krzyknęła Liv,
trzaskając otwartą książką o blat, na którym siedziała. Uśmiechnęłam się pod
nosem, patrząc z rozbawieniem na Jacksona, którego mina wyrażała dokładnie to
co moja.
- Jego włosy wyglądają lepiej niż moje… - zaczęłam.
- A widziałaś te rzęsy? Na pewno je sobie doczepia, nikt
normalny takich nie ma. – dodał Jackson.
- I te ubrania. Jakby ktoś je szył od razu na nim…
Kątem oka widziałam jak rumieniec wpływa na policzki Liv, a
jej klatka piersiowa unosi się coraz szybciej wskazując na jej rosnące
zirytowanie. Otwierałam akurat usta, żeby wygłosić kolejną uwagę, kiedy
dziewczyna z głośnym rumorem zeskoczyła z blatu, składając książkę i prostując
się zaraz potem. Jej usta wydęły się w wyrazie niezadowolenia.
- Jesteście po prostu zazdrośni. – powiedziała, co
jednocześnie z Jacksonem skwitowałam głośnym prychnięciem i wzruszeniem ramion.
- Zazdrościć to ja mu mogę jedynie tej zajebistej kurtki…
- I włosów.
- BOŻE, co za bachory! – wrzasnęła Liv, obracając się na pięcie,
a po chwili usłyszeliśmy tylko trzask jej zamykanych w pośpiechu drzwi od
pokoju.
Przecież to tylko żarty… Ona jednak nie miała chyba na nie
nastroju, bo nie wyszła z pokoju przez dobrą godzinę, mimo naszych nawoływań, a
kiedy w końcu to zrobiła, to tylko chwyciła kawałek chleba, sok i płytę z
ulubionym filmem i z powrotem zamknęła się u siebie. Zza drzwi dobiegały tylko
odgłosy wydzierającego się Iron Mana czy tam Kapitana Ameryki, ja tam nie wiem.
Po jakimś czasie udało mi się namówić Jacksona na mały
spacer do sklepu, w którym wyjątkowo miły sprzedawca zawsze dawał się ubłagać,
żeby nam, nieuprawnionym, sprzedać małe ilości alkoholu. Nie, żebym tamtego
dnia miała ochotę na małe ilości, ale przy odrobinie szczęścia zawsze udawało
się go namówić, żeby sprzedał coś więcej niż jedną butelkę wina.
Pogoda wyjątkowo nie dopisywała, zacinał zimny deszcz, a w połączeniu z silnym wiatrem to była już kompletna pogodowa katastrofa, ale czego się nie robi dla chwilowych przyjemności. Wbiłam się w ocieplane leginsy, pod sweter założyłam białą podkoszulkę, na stopy wciągnęłam długie, sięgające prawie do kolana kalosze, a wszystko uzupełniłam płaszczem, torebką i kolorowym parasolem. Jackson wyglądał mniej więcej podobnie, tylko że jego buty były odrobinę krótsze i nie miał leginsów, tylko jasne dżinsy. Do tego ten sweter w renifery i po prostu każda dziewczyna jego.
Pogoda wyjątkowo nie dopisywała, zacinał zimny deszcz, a w połączeniu z silnym wiatrem to była już kompletna pogodowa katastrofa, ale czego się nie robi dla chwilowych przyjemności. Wbiłam się w ocieplane leginsy, pod sweter założyłam białą podkoszulkę, na stopy wciągnęłam długie, sięgające prawie do kolana kalosze, a wszystko uzupełniłam płaszczem, torebką i kolorowym parasolem. Jackson wyglądał mniej więcej podobnie, tylko że jego buty były odrobinę krótsze i nie miał leginsów, tylko jasne dżinsy. Do tego ten sweter w renifery i po prostu każda dziewczyna jego.
Objęci pod parasolem, pod którym ledwo się mieściliśmy,
podążyliśmy do sklepu, w którym zaopatrzyliśmy się w dość spore zapasy na cały
dzień, jako że dogadaliśmy się co do planów i zamierzaliśmy zrobić sobie seans
filmowy z Harrym Potterem w roli głównej. Znaczy się Draco Malfoyem dla mnie,
Hermioną Granger dla Jacksona.
Po powrocie zrzuciłam buty, powiesiłam parasol w łazience,
żeby nie pomoczyć podłóg w domu i z miską popcornu wskoczyłam na wygodny fotel
stojący w salonie. Był w kolorze szarym, , a ozdabiał go tylko mój różowy koc z
frędzlami na końcach, który zawsze tam zostawiałam na dni takie jak ten.
Dodatkowo gdzieś pod moim tyłkiem pałętała się niewielka poduszka w kształcie
sowy, którą miałam na kolanach podczas oglądania każdego filmu, zwłaszcza jeśli
był to horror. Ten fotel, to miejsce, w którym spędzałam naprawdę sporo czasu
wolnego, czytając książki, oglądając filmy lub seriale albo po prostu coś
jedząc lub pijąc. Stał niedaleko stolika do kawy, na którym mogłam wygodnie
ułożyć nogi i nikt mnie za to nie ganił. Salon to było miejsce spotkań moje i
Liv, w którym mogłyśmy po prostu posiedzieć i porozmawiać o wszystkim i o
niczym. Czasami, naprawdę rzadko, przyjmowałyśmy tam też niezapowiedzianych
gości, na przykład rodziców. Było mało miejsca, dlatego trzeba było przynosić z
kuchni te dwa obdrapane krzesła, żeby wszyscy mieli na czym usiąść.
Na ukos od fotela stała dwuosobowa kanapa, na której
rozłożył się Jackson z moimi dwoma kotami, które nie wiedzieć czemu upodobały
sobie leżenie na chłopaku za każdym razem jak zjawiał się u nas w domu. Może
dlatego, że Liv ich nie znosiła. Na wprost od nich stał stolik, teraz zawalony
śmieciowym jedzeniem i piciem, a jeszcze dalej ciemnobrązowa szafka z
telewizorem i sprzętem do odtwarzania. Praktycznie cały pokój utrzymany był w
odcieniach szarości, bieli i brązów, co tylko sprawiało, że czułam się tam
bezpiecznie i według mnie było przytulnie.
Odpaliliśmy pierwszy film, następnie drugi i byliśmy w
trakcie otwierania drugiej butelki wina, kiedy za oknem zaczęło robić się coraz
ciemniej. To był bardzo senny dzień, pogoda za oknem sprzyjała tylko i
wyłącznie spaniu i leniuchowaniu, czemu poświęciłam się w całości.
Dopiero około siedemnastej drzwi od pokoju Liv ponownie się
otworzyły. Odwróciłam się na fotelu, ściskając w rękach poduszkę, i spojrzałam
na wychodzącą stamtąd dziewczynę, która wyglądała olśniewająco. Jeszcze lepiej
niż zazwyczaj.
- I jak? Mogę tak iść? – zapytała z powątpiewaniem w oczach,
wchodząc do salonu i pokazując nam się w pełnej okazałości. Miała na sobie
czarną sukienkę, która sięgała jej trochę ponad kolano, odcinaną w pasie, gdzie
był cały szereg złotych połyskujących cekinów. Takie same ozdoby pojawiły się
na górze sukienki, nad dekoltem i przy obojczykach. Na nogach miała zabudowane,
wysokie koturny w kolorze sukienki, a w ręce trzymała kopertówkę. Włosy spięła
w luźnego, niedbałego koka.
- A dokąd ty się wybierasz…? – zapytał Jackson, z wrażenia
aż podnosząc się do pozycji siedzącej. Dokładnie o to samo miałam ją zapytać,
ale niestety byłam już pewna jej odpowiedzi. Nie starałaby się tak, gdyby nie…:
- Zayn zaprosił mnie na randkę. Uwierzycie? – rozpromieniła
się, podskakując w miejscu. Spojrzałam na Jacksona, który wpatrywał się w nią
jednocześnie z zazdrością i smutkiem. Było mi go żal, no bo dziewczyna, która
podoba mu się od dłuższego czasu idzie na randkę z innym.
- Gratuluję. – uśmiechnęłam się do niej, wstając z fotela i
robiąc kilka kroków. Uścisnęłam ją, kiwając się na boki i pocałowałam ją w
policzek.
- Dzięki. – pisnęła. – Zaraz powinien tu być, więc idę na
dół. Odprowadzicie mnie?
Skinęłam głową, zerkając na Jacksona, który z cichym
westchnieniem i zrezygnowaniem wstał z kanapy i poszedł na korytarz założyć
buty.
- A temu co?
Wzruszyłam ramionami i podążyłam za chłopakiem. Szturchnęłam
go lekko w ramię i uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco, kiedy przeniósł na
mnie swój wzrok. Żal w jego oczach był aż zbyt widoczny, a nie chciałam, żeby
Liv źle się bawiła na randce z Zaynem, zastanawiając się dlaczego Jackson
zachowuje się tak, a nie inaczej.
- Nie przejmuj się. Spotkają się raz i sam wiesz jak się to
skończy… on nie ma czasu na randkowanie. – pocieszyłam go szeptem i pogłaskałam
okryte swetrem ramię.
- Jasne…
Ubraliśmy szybko buty i narzuciliśmy kurtki. Chwyciłam
paczkę papierosów i zapalniczkę i poszłam w ślady Liv, która już schodziła po
schodach. Słyszałam za sobą miarowe szuranie butów blondyna, który po chwili
objął mnie ramieniem, na co wyjątkowo mu pozwoliłam. Szybko dotarliśmy do drzwi
i stanęliśmy na mokrym chodniku, mając nadzieję, że nie zacznie znowu padać.
Odpaliłam mentolową fajkę, częstując jedną Jacksona.
- Czy on nie powinien przyjść po ciebie pod drzwi? – zapytał
zgryźliwie chłopak.
- Umówiliśmy się, że lepiej będzie jak wsiądę od razu do
auta. Fanki i te sprawy. – wytłumaczyła Liv, nie zwracając uwagi na jego ton i
minę, przez którą musiałam wbić mu łokieć w żebra. Przyjaciółka otuliła się
mocniej długim płaszczem i ze zniecierpliwieniem tupała nogą, a jej wzrok
lustrował każde przejeżdżające obok nas auto.
Minuty mijały powoli, a żaden pojazd nie zatrzymywał się
przy chodniku. Liv już trzydzieści razy zdążyła wspomnieć dokąd Zayn ją
zabiera, co będą robić i jaki miły wydawał się kiedy wymieniali się smsami albo
prowadzili krótkie rozmowy przez telefon. Jackson i ja spaliliśmy już nasze
papierosy i czekaliśmy tylko, aż będziemy mogli wrócić do ciepłego mieszkania i
kontynuować nasz miły filmowy wieczór. Dopiero piętnaście minut po naszym
wyjściu czarny, elegancko wyglądające auto zatrzymało się obok nas, mrugając
przednimi światłami i przy okazji nas nimi oślepiając.
Olivia po raz kolejny pisnęła radośnie i rzuciła mi się na szyję, mamrocząc coś o tym, że mam jej życzyć szczęścia, a potem wsiadła na przednie siedzenie pasażera i pojazd odjechał.
Olivia po raz kolejny pisnęła radośnie i rzuciła mi się na szyję, mamrocząc coś o tym, że mam jej życzyć szczęścia, a potem wsiadła na przednie siedzenie pasażera i pojazd odjechał.
- Chodź, kochasiu… - chwyciłam stojącego obok mnie blondyna
pod ramię i otworzyłam drzwi od klatki schodowej. – Mamy jeszcze dwa wina, noc
jest jeszcze młoda. Pocieszymy cię.
_________________________________________________________________________________
Zapraszam do komentowania!
Pozdrawiam. <3
Pozdrawiam. <3
Zapraszam do zgłoszenia swojego opowiadania na: http://recenzowisko-blogow.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPrzyjmuję wszelkie fanfiction pod nickiem: Najl Czufa!
Cudo! Czekam na next :)
OdpowiedzUsuń