Ogłoszenie

Hello my kitties
Nie wiem kiedy dodam następny rozdział. Mam go już tak mniej więcej w połowie, czasami już do niego siadam i ostatecznie udaje mi się napisać jedynie zdanie lub dwa. Pracuje żeby zarobić pieniądze na wyjazd do Hiszpanii i na wakacje, na koncert JB który obiecałam siostrze więc musicie mi wybaczyć jeśli kolejny rozdział pojawi się późno. Mam nadzieję, że spedzacie wakacje lepiej niż ja 😚
Do zobaczenia niedługo

wtorek, 7 lipca 2015

10. I just met you, and this is crazy, but here's my number, so call me maybe?

Znacie na pewno to uczucie, które pojawia się kiedy dostajecie jakiś prezent, niespodziankę, nieważne od kogo, liczy się po prostu to, że coś dostaliście i wzrasta w was ekscytacja z powodu czegoś nowego, co możecie odpakować, odwinąć z ozdobnego papierka i cieszyć tym oczy. Też uwielbiałam to uczucie, mimo tego, że nienawidzę, kiedy dzieje się coś zaskakującego – prezenty oczywiście się do tego nie zaliczają. W każdym razie dążę do tego, żeby wam powiedzieć, że tamtego dnia znalazłam swoją niespodziankę w salonie mojego mieszkania i zupełnie się tego nie spodziewałam. Na dodatek była nawet zapakowana: owinięta w ciepły, ale gryzący koc w szkocką kratę. Ale może zacznę od początku.
Po kilku godzinach męczarni, czyli nieustannego wysłuchiwania narzekań Jacksona, który najwyraźniej odnalazł we mnie swojego terapeutę, oglądania mizdrzących się Zayna i Liv i znoszenia suchych żartów Nialla, którymi sypał jak z rękawa, przyszedł czas na zasłużony odpoczynek w moim zaciszu, czyli w wygodnym fotelu z kubkiem ciepłej herbaty i jakimś relaksującym programem wyświetlonym na ekranie płaskiego telewizora. W mieszkaniu zapadła cisza, jakiej już dawno tam nie uświadczyłam, przerywana tylko odgłosem gotującej się w czajniku wody i Liv krzątającej się po łazience w poszukiwaniu zmywacza do paznokci.
Podwinęłam rękawy ciepłej bluzy prawie po same łokcie i zalałam torebkę owocowej herbaty wodą, która zdążyła się już zagotować, po czym chwyciłam uszko szerokiego kubka z nadrukiem i wolnym krokiem ruszyłam do salonu. Uważnie obserwowałam falujący w naczyniu płyn, modląc się tylko, żeby się nie rozlał, a kiedy nareszcie dotarłam na swoje miejsce nie roniąc ani kropli, cieszyłam się w duchu jakbym co najmniej zdobyła szczyt Mount Everest. Rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu pilota, który znalazłam leżący na szafce obok telewizora. Sięgnęłam po niego, po czym usiadłam na swoim ulubionym miejscu, czyli w szarym fotelu, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego,  że nie ma na nim mojej poduszki w kształcie sowy. Włączyłam telewizor czerwonym przyciskiem na plastiku, który trzymałam w prawej dłoni, lewą wyciągając w kierunku kanapy, w poszukiwaniu zagubionej rzeczy. Ucieszyłam się, kiedy na ekranie pojawiła się postać żółtego psa Jake’a z kreskówki ‘Pora na przygodę’, którą wraz z Liv i Jacksonem mogłabym oglądać całymi dniami i nocami. Nie odrywając wzroku od ekranu majtałam lewą ręką w powietrzu, aż opuszki wyciągniętych palców trafiły na coś puchatego i miękkiego, co zdecydowanie nie było poduszką ani niczym do niej podobnym.
Gwałtownie odwróciłam głowę w tamtą stronę, wydając z siebie cichy pisk i przyciągając rękę do klatki piersiowej. Zastanawiałam się, jak mogłam wcześniej nie zauważyć olbrzymiego tobołka leżącego na kanapie. A tym tobołkiem okazał się być Harry, owinięty szczelnie kocem, spod którego wystawały tylko jego brązowe loki, na które chwilę wcześniej trafiłam dłonią, oraz część twarzy, między innymi nos. Wpatrywałam się w niego z szeroko otwartymi oczami, jakbym zobaczyła co najmniej ducha. Powiedzieć, że się nie spodziewałam, to mało. Po kilku dobrych sekundach bezmyślnego obserwowania jego pogrążonej we śnie twarzy, zaczęłam się zastanawiać jakim cudem mogłam zapomnieć o tym, że przyjechaliśmy do mieszkania w szóstkę – Liv i Zayn samochodem chłopaka, a reszta taksówką, którą jakimś cudem udało nam się złapać pod klubem. Jak wszyscy mogliśmy zapomnieć o tym, że Harry śpi na kanapie, bo przecież poza mną były w tym domu inne osoby, między innymi jego cholerni koledzy z zespołu, którzy powinni zwrócić na to uwagę.
Dzięki temu jednak zyskałam sposobność przyjrzenia się Harry’emu z bliska, będąc pewną, że mnie na tym nie przyłapie. Po raz kolejny zwróciłam uwagę na jego śliczne loki, które zazwyczaj ujarzmione były przez kolorowe bandanki, owinięte wokół głowy, tym razem jednak rozsypane na małej poduszce i podłokietniku kanapy, na których chłopak się opierał. Miał długie, ciemne rzęsy, które opadały na lekko ciemniejsze niż reszta skóry wgłębienie pod oczami, a zamknięte powieki ukrywały jego kolejną cechę, od której nie umiałam odwrócić wzroku, mianowicie jego zielone tęczówki, z uwagą wpatrujące się za każdym razem w rozmówcę, zawsze lśniące jakimś wewnętrznym blaskiem. Obrzuciłam spojrzeniem resztę jego twarzy, między innymi usta, policzki, w których przy uśmiechu pojawiały się te urocze dołeczki, i nos, po którym Harry podrapał się wskazującym palcem przez sen, a przynajmniej wydawało mi się, że śpi, dopóki nie ziewnął przeciągle, zakrywając rozchylone wargi dłonią. Od razu zmieszanie przepłynęło przez moje ciało. Co by było, gdyby mnie przyłapał na tym wścibskim wpatrywaniu się w jego osobę? Wbiłam spojrzenie w ekran telewizora, próbując przy tym wyglądać tak, jakbym cały czas to robiła.
Drgnęłam, kiedy usłyszałam ciche mruknięcie, a zaraz potem szum spadającego na ziemię koca, ale zamaskowałam to pocierając swoje ramiona dłońmi. Kątem oka widziałam jak chłopak opuszcza swoje długie nogi okryte materiałem czarnych spodni na podłogę, a zaraz potem unosi resztę ciała do pozycji siedzącej. Z roztargnieniem przeczesał dłonią bałagan tworzący się na jego głowie, przecierając później zaspaną twarz z cichym westchnieniem wymykającym się z jego ust. Rozejrzał się po pomieszczeniu, chwilę później zawieszając wzrok dokładnie na mojej osobie.
Rozkojarzona i onieśmielona obróciłam głowę w jego stronę, zauważając rumieńce na jego policzkach i tylko lekko rozchylone powieki, jakby niewielka ilość światła, która wpadała do pokoju przez odsłonięte okna raziła go w oczy.
- Cześć… - powiedział zachrypniętym od snu głosem, rozciągając usta w małym uśmieszku, dzięki któremu w jego lewym policzku pojawił się niewielki dołek.
Kiwnęłam głową, mrucząc pod nosem ciche ‘hej’ i bawiąc się jednocześnie palcami dłoni ułożonych na udach.
- Która godzina?
Spojrzałam na zegar, zawieszony nad drzwiami i odpowiedziałam mu:
- Dziesięć po trzeciej.
Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie, szybko zastąpione przez rozbawienie. Przeciągnął się, wyciągając ręce do góry, a jego plecy wygięły się do przodu. Miałam wrażenie, że ciemna koszulka opinająca jego klatkę piersiową zaraz pęknie w szwach od tego, jak ją rozciągał.
- Wyspałem się. – powiedział z radością. – Jak nigdy. Choć wasza kanapa jest za krótka, a koty przez kilka godzin leżały na mnie. Jeden nawet mnie podrapał, bo nie chciałem go głaskać.
Wyciągnął w moim kierunku dłoń, na której widniało niewielkie, ale wściekle czerwone zadrapanie. Znałam winnego tego czynu, tylko jeden z moich kotów mógł się tego dopuścić.
- To na pewno Jon Snow… Jest trochę złośliwy.
- Jon Snow?
Czyżby w jego głosie wyczuwalna była odrobina rozbawienia, pomieszanego z kpiną?
- Tak. Tak ma na imię jeden z nich. A co? – zapytałam bardziej opryskliwie niż bym tego chciała, powodując tym, że Harry podniósł swoje ręce w obronnym geście i pomachał nimi, a na jego twarzy pojawiła się niewinna mina.
- Nic, nic. Piękne imię. Tylko podziwiałem. A drugi kot to…?
- Finnick Odair… - mruknęłam pod nosem. Po pokoju rozniósł się głośny śmiech chłopaka, który w rozbawieniu odrzucił głowę w tył i chwycił się za brzuch. Mimowolnie i na mojej twarzy pojawił się niewielki uśmiech, który próbowałam zamaskować. Lekko klepnęłam Harry’ego w ramię, mając nadzieję, że się uciszy, ale nic z tego, dalej śmiał się w najlepsze.
- No cicho już… Harry.
- Finnick i Jon, pięknie… - parsknął, próbując powstrzymać się od następnego wybuchu śmiechu, i otarł nieistniejące łzy z kącików oczu, a potem spojrzał na mnie zielonymi oczami, cały czas z uśmiechem na ustach. – Myślałem, że to para.
- Może są parą.
- Są chłopakami.
- Może są gejami.
- A może faktycznie. – przytaknął, wzruszając lekko ramionami.
Oboje nagle obróciliśmy swoje głowy w kierunku, z którego dobiegł do nas głośny huk zatrzaskiwanych w pośpiechu drzwi, a następnie ciężkich nieregularnych kroków, jakby ktoś na zmianę podskakiwał i szedł normalnie, a kilka sekund później zza drzwi wysunęła się głowa z blond czupryną.
- Cześć, ziomki. Sprawdzam co u was. Czy Sophia mnie nie zdradza przypadkiem. O, macie herbatę. – wyrecytował Jackson, wypluwając z siebie słowa jak karabin maszynowy pociski, a po chwili wepchnął się na kanapę obok Harry’ego, popychając chłopaka w moim kierunku, uprzednio zabierając stojącą obok mnie na stole herbatę owocową, z której jeszcze nie zdążyłam upić nawet łyka.
Z konsternacją spojrzałam najpierw na zielonookiego chłopaka zmuszonego do ciśnięcia się na małej powierzchni, którą pozostawił mu Jackson, a potem na samego winowajcę tego całego zajścia, który ze smakiem wypijał przygotowany przeze mnie napój, wyciągając swoje długie patykowate nogi na stoliku umiejscowionym dokładnie przed nim. Jego wzrok wędrował za postaciami kreskówki wyświetlanej na ekranie. Wyglądał jak dziecko, którym właściwie jeszcze trochę był, jak wszyscy w tym wieku, w końcu miał dopiero osiemnaście lat.
- Co nic nie mówicie? Przeszkodziłem wam w czymś? – zapytał blondyn, jednocześnie nadal oglądając bajkę.
- Nie, no w sumie…
- To dobrze, bardzo dobrze. – przerwał mi w połowie zdania.
Boże, co się z nim stało? Gdyby był dziewczyną, to na pewno obstawiałabym okres, ale to facet, u nich przecież nie do końca normalne są takie zachowania, prawda? Choć może ja niewiele wiem o tej płci, nie miałam z nią jakieś wielkiej styczności w przeszłości, nie jestem znawcą. Wykluczywszy więc ten warunek, doszłam do wniosku, że przyczyną jego złego humoru jest albo sytuacja z Liv, albo sytuacja w domu, albo coś, co zdarzyło się na imprezie, a o czym chłopak mi nie powiedział. Bo i nie było nawet kiedy, a nie chciałam z nim rozmawiać na te tematy w towarzystwie Harry’ego, który bądź co bądź nie był w nic wtajemniczony, a poza tym w gruncie rzeczy był nam obcą osobą, choćbyśmy nie wiadomo ile godzin razem przetańczyli.
Po kilku minutach ciszy przerywanej tylko odgłosami dobiegającymi z telewizora, postanowiłam ruszyć się z fotela i zająć się czymś przyjemniejszym albo bardziej pożytecznym, na przykład zamówieniem jedzenia albo zakopaniem się w pościeli, mimo gości.
- Chcecie coś zjeść? – zapytałam chłopaków, oczekując szybkiej i konkretnej odpowiedzi, której się nie doczekałam, dlatego szturchnęłam lekko siedzącego najbliżej mnie szatyna, który od razu przeniósł na mnie swoje spojrzenie, unosząc brew w niemym pytaniu, dlatego ponowiłam swoją propozycję.
- Chętnie. Umieram z głodu.
- Jackson, a ty?
Blondyn pokiwał głową z twarzą cały czas nieruchomą, jakby założył maskę, pod którą ukrywał wszystkie kumulujące się w nim uczucia. Postanowiłam wypytać go o wszystko później, kiedy zostaniemy sami. Zamówiłam pizzę, na którą czekaliśmy dobre czterdzieści minut, podczas których z brzucha Harry’ego kilkakrotnie wyrwało się donośne burczenie, a Jackson zaczął marudzić i zadawać pytania o to, kiedy będzie mógł się najeść. Spędzanie czasu z głodnymi samcami – zdecydowanie nie polecam.

***
- Dobrze się bawiłem wczoraj. I właściwie przez całą noc. – powiedział Harry z małym uśmieszkiem na ustach, a ja po raz kolejny zwróciłam uwagę na ten mały dołeczek formujący się w policzku.
- Tak, ja też. – przyznałam, zdając sobie sprawę z tego, że mówię prawdę, bo naprawdę spędziłam z nim miło czas na tańcu i rozmowach o wszystkim i niczym, co pomogło mi się choć raz rozluźnić.
- Moglibyśmy to kiedyś powtórzyć.
Rozważyłam krótko tę propozycję w myślach, kalkulując wszystkie za i przeciw, a zaraz potem kiwnęłam głową, odwzajemniając jego uśmiech. Czułam jak pod jego czujnym spojrzeniem na moje policzki wpływa lekki rumieniec, a dłonie robią się odrobinę lepkie od potu. Przestąpiłam z nogi na nogę i potarłam brodę rękawem czarnej bluzy naciągniętym aż na dłonie.
Wargi chłopaka jeszcze bardziej się rozszerzyły, pokazując jego idealnie białe uzębienie. Jego ręka sięgnęła do kieszeni długiego czarnego płaszcza, z którego po chwili wyciągnął swój drogi telefon i włożył mi go w dłoń.
Podniosłam wzrok z aparatu na jego oczy.
- Podaj mi swój numer. – powiedział krótko.
Spuściłam spojrzenie na ekran telefonu, który trzymałam w ręku, po czym wklepałam rząd cyferek, dziękując samej sobie w duchu za to, że udało mi się go nauczyć na pamięć, a potem oddałam mu urządzenie, próbując zauważyć jaką nazwę kontaktu nadaje mojemu numerowi. Zmarszczyłam brwi, kiedy rozszyfrowałam literki, układające się w słowo ‘Pinky’.
- No chyba żartujesz.
Założyłam ręce na piersi, wpatrując się w niego z rozbawionym wyrzutem. Chłopak tylko uśmiechnął się, po czym złożył krótki pocałunek na moim rozgrzanym policzku i wyszedł, zamknąwszy cicho drzwi za sobą, zostawiając mnie w osłupieniu na środku pustego korytarza. Dłonią dotknęłam miejsca, które przed chwilą musnął swoimi ustami i z szeroko otwartymi ustami wróciłam do salonu, w którym cały czas na kanapie zalegał przygnębiony blondyn, teraz zakopany pod tym samym kocem, pod którym jeszcze kilka godzin temu spał Harry.
Odzyskawszy trochę zdrowego rozsądku i rozumu, zamknęłam drzwi od salonu i usiadłam w fotelu, wyłączając telewizor.

- Mów, co się stało. 

1 komentarz: