Blondyn początkowo nawet nie obrócił głowy w moją stronę,
mimo, że telewizor, w który wpatrywał się jeszcze kilka sekund wcześniej, był
już wyłączony. Jego chłopięca twarz wydłużyła się w wyrazie zmartwienia i
smutku, którego przyczyny nie mogłam się doszukać. Bo czy stało się coś złego?
O niczym mi nie wspominał. Zastanawiałam się, czy może Liv i Zayn są tego
przyczyną, ale brałam to zawsze tylko za młodzieńczą miłostkę, która prędzej
czy później przestanie istnieć, a Jackson przerzuci swoje uczucia na kogoś, kto
naprawdę na nie zasługuje i je odwzajemni.
- Jackson. – mruknęłam, próbując zwrócić na siebie jego
uwagę, co poskutkowało tym, że przeniósł na mnie spojrzenie swoich błękitnych
oczu i westchnął.
- Co?
- Powiesz mi co się stało?
Chłopak potrząsnął ramionami w wyrazie ‘nie ma o czym mówić,
odpuść’, ale widziałam prawdziwe uczucia kotłujące się w jego głowie,
odbijające się w grymasie twarzy i roztrzęsionych dłoniach. Chwyciłam jedną z
nich w mocny uścisk i przeniosłam się na kanapę, blisko chłopaka tak, że
stykałam się z nim zgiętym kolanem i lewym ramieniem. Nie chciałam na niego
naciskać, nic by to nie dało. Doprowadziłabym tylko do tego, że Jackson
zamknąłby się w sobie, upchnął wszystkie złe uczucia i wspomnienia w małym
ciemnym zakątku umysłu i udawał, że jest w porządku, a przecież nie chciałam,
żeby cokolwiek ukrywał i musiał sobie radzić z tym sam. Miałam nadzieję, że
wie, że zawsze mu pomogę i może mi powiedzieć o każdej rzeczy, nawet tej
najgorszej.
Kilka minut minęło nam w całkowitej ciszy, przerywanej
odgłosami dobiegającymi zza okien. Szum przejeżdżających aut i przechodzących
pod kamienicą ludzi działał uspokajająco, wręcz usypiająco, dlatego nie
zauważyłam, kiedy Jackson z powrotem na mnie spojrzał. Zorientowałam się
dopiero, kiedy ciche słowa wypłynęły z jego bladych, spierzchniętych ust.
- Dzwoniła moja siostra, Chloe.
Skoncentrowałam się na jego słowach, z ciekawością wręcz, bo
chłopak nigdy wcześniej nie wspominał o swojej rodzinie, a przy tym
przypadkowym spotkaniu z nim i jego siostrą zachowywał się, jakby jak
najszybciej chciał uciec i zapomnieć o tym, że znam kogokolwiek z pozostałych
Stewartów.
- Moja rodzina jest popieprzona, ale tego pewnie się
domyśliłaś. – powiedział z goryczą, przeczesując włosy dłonią, tworząc na
głowie artystyczny nieład. – Mieszkam z mamą, ojczymem i siostrą. Ojciec
odszedł od nas już dawno temu, nawet go nie pamiętam, Chloe tym bardziej. Po
jego odejściu wszystko zaczęło się sypać. Mama nie miała pieniędzy na nasze
utrzymanie, dziadkowie nam pomagali tyle, ile mogli, ale to nie zawsze
wystarczało. Wpadła w długi, ale jeszcze jakoś sobie radziła, dopóki nie
poznała mojego ojczyma…
Z jego ust wyrwało się ciche, przeciągłe westchnięcie, a
wolna dłoń, ta której nie ściskałam jak głupia, powędrowała do krańca bluzki,
którą miał na sobie. Palce nawijały materiał, a potem puszczały z prawie
niesłyszalnym dźwiękiem. Nie wtrąciłam żadnego zdania, nawet głośniejszego
oddechu w obawie, że się wycofa i zakończy swoją opowieść w tym momencie, ale
po chwili kontynuował.
- Zaczęli się spotykać, kiedy miałem sześć albo siedem lat…
Po kilku miesiącach przenieśliśmy się do jego domu. Co ja mówię, jakiego domu?
– prychnął. - To jakaś cholerna willa.
Miliony razy gubiłem się tam, zanim poznałem rozkład całego budynku i drogę do
mojego własnego pokoju. Czułem się tam jak obcy i w gruncie rzeczy on właśnie
tak mnie traktował. Chloe też. Oboje byliśmy tam nieproszonymi gośćmi, których
przygarnął tylko ze względu na moją matkę. Nareszcie mieliśmy pieniądze i nie
musieliśmy się martwić o to, że nie będziemy mieli co jeść, w co się ubrać i za
co kupić przybory do szkoły dla mnie i Chloe, ale już chyba wolałbym głodować
niż po raz drugi dać się wciągnąć w udawanie rodziny z tym facetem.
W oczach Jacksona pojawiły się ogniki złości, a dłoń
bezwiednie zacisnęła się na moich palcach.
- Dopóki zachowywaliśmy się w porządku, to nie zwracał na
nas uwagi. Jest jakąś szychą, ma własną firmę, zna wszystkich liczących się
ludzi w okolicy i dla niego reputacja to coś ważnego. Kiedy któreś z nas miało
problemy w szkole lub publicznie zachowaliśmy się nie tak, jak on sobie tego
życzył, to robił nam piekło w domu. Nieraz musiałem nosić bluzki z długimi
rękawami i załatwiać sobie zwolnienia z zajęć sportowych, żeby nie pokazywać
siniaków na ciele. Czasami nie nadawałem się nawet do pójścia do szkoły, bo moja
twarz wyglądała jak po zderzeniu z pociągiem.
W mojej głowie pojawiło się wyobrażenie małego Jacksona,
chłopczyka z potarganymi blond włoskami i wielkimi błękitnymi oczami,
szczuplutkiego, z zagubionym wyrazem twarzy, który w ręce ściska ulubioną
maskotkę, a po jego dziecięcych zaróżowionych policzkach spływają maleńkie
łezki, zostawiające po sobie mokre ścieżki na bladej skórze. Zadrżałam. Nie
rozumiałam jak można uderzyć dziecko, jak można uderzyć kogokolwiek, z
premedytacją zrobić mu dotkliwą krzywdę.
- Moja mama w ogóle nic z tym nie robiła. Nie zwracała uwagi
na wieczne awantury, na to, że nas bił, zamykał w pokojach na długie godziny,
traktował jak popychadła, niszczył nas dzień po dniu. Właśnie dlatego nie umiem
z nią normalnie rozmawiać. To już nie jest moja matka, nie prawdziwa. To tylko
pusta nazwa, która już dawno temu utraciła swoje znaczenie. Kiedy tylko
dorosłem na tyle, żeby zacząć pracować, łapałem się każdej roboty, która wpadła
mi w ręce, żeby tylko nie przebywać dalej w tym domu, z ludźmi, których
nienawidzę. Nie zarabiam tyle, żeby się wyprowadzić, a kasa to jedyna dobra
rzecz, która przychodzi mi z mieszkania z ojczymem. Odkładam tyle, ile mogę,
zbieram, żeby nareszcie się stamtąd wyrwać. Ale Chloe… to inna sprawa.
Zamilkł na kilka chwil, wyrywając dłoń z mojego uścisku, a
potem położył ją na swoim udzie i potarł. Zagubionym spojrzeniem obrzucił cały
pokój, unikając mojego wzroku. Jego twarz jeszcze bardziej poszarzała na wspomnienie
o młodszej siostrze, a szczęka napięła się od zaciskania zębów. Wyglądał na
wściekłego i smutnego jednocześnie. Sama zacisnęłam swoje pięści w reakcji na
jego jeszcze niedokończoną opowieść, która przyprawiła mnie o wstrząsające
dreszcze i wzrastające współczucie, które zaczęło wypływać w postaci słonych
łez, toczących się w dół mojej twarzy i skapujących na bluzę, zostawiając mokre
okręgi.
Głos Jacksona zaczął drżeć, kiedy kontynuował swoją
wypowiedź.
- Nie jest tak silna. W ogóle nie jest silna. Ona się
załamała już dawno, pozostał z niej wrak człowieka, który podporządkowuje się
wszystkiemu, co mówi ojczym. Stara się być idealna, nie narażać się, nie
wychylać. A przynajmniej tak było dopóki nie poznała swojego chłopaka, Bena.
Dzięki niemu wyszła ze skorupy i zaczęła żyć jak normalna nastolatka. Poza
domem, rzecz jasna, bo tam zawsze starała się być idealna. Ona ma dopiero
siedemnaście lat, kiedy ma szaleć i żyć, jak nie teraz, kiedy nie ma żadnych
zobowiązań? – retoryczne pytanie wypłynęło z jego ust z rozżaleniem.
Przypomniałam sobie co ja robiłam, jak miałam tyle lat, co
siostra Jacksona. Byłam beztroska, spotykałam się ze znajomymi praktycznie
codziennie, robiliśmy takie rzeczy, że aż wstyd wspominać, byłam pijana tysiące
razy, zadawałam się nie z tymi chłopakami co trzeba, chodziłam na imprezy do
starszych znajomych, kłóciłam się z rodzicami i bratem ile wlezie, ale nigdy
żadne z nich mnie nie uderzyło, nie potraktowało jak gorszą. Kochali mnie mimo
moich wad, a może nawet i dzięki nim, bo bardziej doceniali te dobre strony.
Rodzina Jacksona była pozbawiona jakichkolwiek ciepłych uczuć, tam istniała
tylko relacja jego matki i ojczyma, a dzieci na tym cierpiały, pozbawione
rodzicielskiej troski i wsparcia. Nie dziwiłam się, że chłopak wolał spędzać
noce w mieszkaniu Liv i moim, że nigdy nie wspomniał o sytuacji w domu, że
wręcz to ukrywał, bo na jego miejscu na pewno też bym się wstydziła, choć to
przecież nie jego wina, że los zgotował mu takie życie.
- Dzisiaj… dzisiaj matka znalazła w pokoju Chloe test
ciążowy… - wymamrotał pod nosem blondyn, odwracając głowę w drugą stronę. Moje
oczy rozszerzyły się w wyrazie zdziwienia i wstrzymałam oddech. – Zaciągnęła ją
do lekarza, w ogóle nie zwracała uwagi na protesty, siłą wrzuciła ją do auta.
Moja siostra jest w ciąży, rozumiesz? Jak ojczym się dowie... Taka hańba, nie
skończyła szkoły, nie ma męża, pracy, żadnych pieniędzy… - urwał, zakrywając
twarz dłońmi. Pochylił się do przodu, opierając je o kolana i w tej pozie
siedział przez następnych kilkanaście sekund, zanim znowu zabrał głos: -
Uciekła z domu. Stwierdziła, że nie będzie czekała, aż ojczym wróci do domu, aż
zrobi awanturę i sam ją wyrzuci. Spakowała się i pojechała do Bena, ale nie
będzie mogła tam zostać na długo… Nie wiem, co teraz zrobimy… Nie chcę jej
zostawiać, ale nie mamy pieniędzy, żeby samemu coś wynająć, zwłaszcza jak potem
urodzi dziecko…
Wyciągnęłam rękę i drżącą dłonią przejechałam po jego
zgarbionych plecach, próbując znaleźć rozwiązanie tej sytuacji. W mojej głowie
kłębiło się milion myśli na sekundę, ale żaden pomysł ni był na tyle dobry,
żeby wcielić go w życie. Nie mogłam i nie chciałam zostawić Jacksona i Chloe na
pastwę losu, bo nie byłam aż taką egoistką, która przeszłaby nad tą informacją
do porządku dziennego i nie rozmyślałaby później nad tym, że mogła pomóc, a
tego nie zrobiła. Wyrzuty sumienia by mnie zjadły. Zaproponowałam więc jedyne,
co mogłam, a co chociaż na chwilę rozwiązałoby problemy biednej dziewczyny.
- Zadzwoń do niej. Zatrzyma się u nas, potem pomyślimy co
dalej.
Wieczorem, kiedy leżałam już w łóżku, wsłuchując się w
miarowy i monotonny oddech śpiącego już Jacksona, rozmyślałam nad tym, jak to
możliwe, że jedni ludzie wiodą beztroskie i szczęśliwe życie, a drudzy muszą
znosić codzienne udręki i prześladowania, choć sobie na to nie zasłużyli.
Dlaczego dzieci, które pokładają ufność w swoich rodzicach, muszą dorastać zbyt
szybko tylko i wyłącznie dlatego, że ci, co mieli je ochraniać i uczyć czym
jest świat, postanowili je od siebie odtrącić i zostawić samym sobie. Dlaczego
ja miałam normalny dom i rodzinę, a Jackson przez tyle lat zmaga się z okrutnym
ojczymem i niekochającą go matką, patrząc bezsilnie na to, jak jego siostra
staje się coraz słabsza, coraz gorzej ze wszystkim sobie radzi? Jeśli istniał
Bóg, w co zaczynałam wątpić, to był on naprawdę niesprawiedliwy.
Obróciłam się na bok. Dokładnie przed moimi oczami
znajdowała się twarz Jacksona, oświetlona blaskiem księżyca, wpadającym przez
okno. Był piękny, nie tylko na zewnątrz, ale i wewnątrz. Szkoda, że inni nie
potrafili tego docenić.
Gdzieś za mną rozbrzmiało buczenie wyciszonego telefonu,
dlatego podniosłam się i chwyciłam urządzenie w dłoń, mrużąc oczy na nagłe
rażące światło ekranu, na którym pojawiła się mała koperta, zwiastująca
pojawienie się nowej wiadomości od nieznanego numeru. Otworzyłam ją i
uśmiechnęłam się. Dwa słowa wystarczyły, żebym wiedziała, kto był nadawcą sms
’a.
‘Cześć, Pinky’
Aaaaaa lecę czytać
OdpowiedzUsuń