Minęły cztery dni od opowieści Jacksona. Cztery długie dni
przepełnione oczekiwaniem na przybycie Chloe, którą widziałam tylko raz, a Liv
jeszcze ani razu. Na prośbę Jacksona nie przekazałam przyjaciółce niczego, co
chłopak mi opowiedział. Wspomniałam tylko, że jego siostra będzie musiała się u
nas zatrzymać na kilka dni i czy nie będzie miała nic przeciwko temu.
Ustaliliśmy, że podczas pobytu Chloe w naszym domu, do
momentu, w którym wymyślimy jakieś lepsze rozwiązanie, przeniosę się do pokoju
Liv, a swój oddam rodzeństwu. Nie powiem, że mi się to podobało, ale nie
chciałam być chamska i wywalać któregoś z nich na kanapę w salonie. Zwłaszcza
ciężarnej dziewczyny, która tak wiele przeżyła. Zdecydowałam, że do mojej
chwilowej sypialni przeniosę tylko pościel i kilka drobiazgów, które mogły być
mi potrzebne i które przyszły mi do głowy, a resztę zostawię w szafach i
wieczorem będę wybierać co ubiorę następnego dnia.
Była środa, normalny dzień roboczy. Od rana siedziałam w
księgarni, w której wyjątkowo był ruch i nie udało mi się ani na chwilę usiąść
w spokoju i zjeść przygotowanego przez Jacksona śniadania, które chłopak zrobił
przed wyjściem do szkoły, ale za to miałam szczęście, bo udało mi się sprzedać
namalowany przeze mnie obraz, który już od miesięcy stał na wystawie sklepu. Kosztował
tylko dwadzieścia funtów, ale satysfakcja z tego, że komuś naprawdę spodobało
się to, co robię, była niesamowita.
Jak zwykle o czternastej trzydzieści wyszłam z księgarni,
żegnając się z uroczą panią King, i stanęłam przed wejściem na klatkę schodową,
wyciągając papierosa z torebki. Przy okazji wydobyłam z niej też komórkę,
sprawdzając, czy ktoś do mnie nie dzwonił lub pisał. Rozczarowanie przepłynęło
przez moje ciało, kiedy okazało się, że nie mam żadnego powiadomienia. Westchnęłam
i schowałam urządzenie do kieszeni kurtki, a potem podpaliłam papierosa i
zaciągnęłam się nim, przymykając powieki. Czułam się zmęczona tym dniem, a
przede mną była jeszcze perspektywa spędzenia kolejnych ciężkich godzin na
usługiwaniu natrętnym, często niegrzecznym klientom. Niektórzy nawet byli na
tyle bezczelni, że łapali mnie za tyłek lub uśmiechali się obrzydliwie, kiedy
podawałam im posiłek lub po nim sprzątałam. Ohyda. Szczęśliwie w tej pracy miał
mi już towarzyszyć Jackson, którego humor znacznie się poprawił – na tyle, że
stać go było na głupie żarty na temat mojego nieustannego sprawdzania telefonu,
od kiedy Harry pierwszy raz do mnie napisał i w nocy wymieniliśmy kilka
krótkich wiadomości. Od czasu tego pierwszego smsa chłopak ani raz się już nie
odezwał i sama nie wiedziałam czemu cały czas czekałam na to, aż ponownie to
zrobi. Może byłam naiwna.
Kilka minut później wtaszczyłam się na piętro i otworzyłam
drzwi przy pomocy wyciągniętego z torebki klucza, do którego przyczepiona była
zawieszka w kształcie wielkiego, ręcznie robionego kwiatka z materiału, którego
dostałam kiedyś od Liv. Nacisnęłam klamkę i weszłam do domu, w którym panował
porządek, jakiego już dawno tam nie widziałam. Rozejrzałam się z
zaciekawieniem, jednocześnie ściągając z siebie kurtkę i buty i wieszając
torebkę na wieszaku. Zrobiłam krok, kierując się w stronę salonu, z którego
dobiegało wesołe pogwizdywanie i szuranie, jakby ktoś przesuwał meble po
podłodze.
Wsunęłam się bokiem między lekko uchylone drzwi a futrynę i zajrzałam
do pomieszczenia, odsuwając z twarzy zbłąkane kosmyki włosów. Moim oczom ukazał
się Jackson ubrany w jeden ze swoich wyciągniętych, obszernych swetrów i parę
domowych dresów, które zwisały mu z bioder. Na stopy wciągnął puchate, różowe
kapcie, o których istnieniu do tej pory nie miałam pojęcia, a wyglądały, jakby
sto lat przeleżały w szafie, gdzieś pod bardzo ciężkimi, brudnymi glanami. Jego
strój dodatkowo uświetnił kuchenny fartuszek, który częściej lub rzadziej
zakładałam do eksperymentalnego gotowania. W ręku trzymał szczotkę do
zamiatania, którą energicznie wymachiwał w takt swojego podśpiewywania.
Zagryzłam wargę, powstrzymując wzbierający we mnie wybuch
śmiechu. Chłopak wyglądał komicznie, aż żałowałam, że mój telefon nadal leżał w
kieszeni kurtki, bo skorzystałabym z okazji uwiecznienia tej chwili. Miałabym
czym go dręczyć i szantażować.
Kiedy Jackson wykonał niezgrabny piruet w powietrzu, o mało
nie kończąc na podłodze przy lądowaniu, nie mogłam już powstrzymać cisnącego się
na usta uśmiechu i chichotu. Chłopak szybko się wyprostował, udając, że na
niczym go nie przyłapałam, i nonszalancko oparł się o trzymany w ręku kij,
krzyżując nogi.
- Mogę wiedzieć, co ty robisz? – zapytałam, cały czas ze
śmiechem w głosie, zakrywając dłonią usta. Drugą ręką pchnęłam drzwi, które z
cichym trzaskiem uderzyły w ścianę.
- Sprzątam, nie widać? – odpowiedział pytaniem na pytanie,
jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- Według mnie to były jakieś dzikie rytuały do boga, który
się nazywa ‘szczotka do zamiatania’, ale co ja mogę o tym wiedzieć.
Blondyn zmrużył oczy, posławszy mi spojrzenie, które
najprawdopodobniej miało być karcące, ale zamiast oczekiwanej skruchy i
przeprosin za tak niewybredny żart, wywołało ono u mnie dodatkowy napad
śmiechu.
- Ha, ha. – parsknięcie wydobyło się z ust mojego
przyjaciela, który wzruszył ramionami i powrócił do przerwanej czynności, jaką
było, przynajmniej według niego, sprzątanie.
Kiedy udało mi się uspokoić, przycupnęłam na podłokietniku
kanapy, cały czas wbijając wzrok w plecy blondyna, który chyba celowo udawał,
że mnie nie zauważa. Obrażona księżniczka. Faceci czasem są trudnymi
stworzeniami, gorszymi niż kobiety.
Nawinęłam na palec kosmyk włosów i, przybrawszy najsłodszy
wyraz twarzy, powiedziałam:
- Jacksooooon, królewno moja…
W odpowiedzi uzyskałam tylko ciche burknięcie ‘odczep się’ i
machnięcie ręką, jak gdyby chłopak odganiał się od natrętnej muchy, latającej
wokół jego głowy.
- No nie bocz się, kwiatuszku mój najsłodszy. – to
powiedziawszy, podniosłam się z zajmowanego miejsca i otoczyłam jego chudą,
wątłą talię ramionami, a głowę oparłam o kościste, zgarbione plecy. Nie dawałam
za wygraną, kiedy chłopak z czystej już przekory próbował wysmyknąć się z
mojego ciasnego uścisku. Ha, chłopaku, nie ma szans!
- Sophia!
- No co?!
- Puszczaj.
- A powiesz mi po co
bawisz się w sprzątaczkę?
Jackson przytaknął, wzdychając z ulgą, kiedy moje ramiona
spoczęły na swoim miejscu, czyli przy moich bokach.
- Dzisiaj przyjeżdża Chloe.
Zmarszczyłam brwi, nadal nie rozumiejąc, dlaczego
przeprowadził gruntowne porządki w całym domu. Przecież to była tylko jego
młodsza siostra. Ciężarna, okej, ale to nie znaczy, że będzie przeprowadzała
test białej rękawiczki na naszych meblach i podłogach, prawda?
- Jest alergiczką, a poza tym ma astmę, a u was był totalny
syf, ona nie może przebywać w takich pomieszczeniach. – pisnął chłopak,
wymachując rękami, przez co miotła z głośnym hukiem upadła na podłogę. Oboje w
tym samym momencie się wzdrygnęliśmy. – Już rozmawiałem z Liv. Pomoże jej
wszystko przynieść i się rozgościć, jako że my będziemy w pracy.
Kiwnęłam głową na znak zrozumienia i uśmiechnęłam się.
Jackson wiele razy udawał wyluzowanego, dowcipnego chłopaka, który niczym się
nie przejmuje, ale w głębi duszy był naprawdę troskliwym bratem i wspaniałym
przyjacielem, godnym pozazdroszczenia. Cieszyłam się, że to właśnie mi udało
się stworzyć z nim czysto przyjacielską, prawie że braterską relację, czasem
tak bliską jak moja przyjaźń z Liv.
Niecałą godzinę później, w otoczeniu deszczowych chmur i
rozsianych po chodniku bezkształtnych kałuż, podążyliśmy ku restauracji, gdzie
miałam kontynuować swoją pracę, inaczej zwaną wyzyskiwaniem ludzi. Przez całą
drogę ciągnęłam jedną nogę za drugą, starając się przedłużać czas potrzebny na
dotarcie tam, będąc jednocześnie
szarpaną za okrytą jednopalczastą rękawiczką dłoń, trzymaną przez Jacksona. On
nie chciał się spóźnić, a mi już dawno przestało zależeć na byciu punktualną,
skoro i tak nikt miał nie zauważyć mojego późniejszego przyjścia. No
przynajmniej w większości tak było, bo kilka razy zostałam przyłapana. Ale w
końcu reguły są po to, żeby je łamać, prawda?
Od szesnastej do osiemnastej w restauracji sporadycznie
pojawiali się goście, siadający, całe szczęście, w sektorze któregoś z moich
kolegów współpracowników, dlatego nawet więcej niż połowę tego czasu spędziłam
na miłej pogawędce z facetem, który tamtego dnia wyjątkowo zastępował kierownika.
Opowiedział mi o swojej rodzinie, o pracy wykonywanej przez niego na co dzień,
o ulubionych zajęciach, jakimi było żeglarstwo, piłka nożna i czytanie książek.
Z tego powodu obiecał mi, że kiedyś wpadnie do księgarni, aby mnie odwiedzić.
Miły koleś.
Późniejsze godziny okazały się jednak katastrofą dla każdego
kelnera, który miał szczęście pracować na tej samej zmianie, co ja, ponieważ
kolejny raz w tym drogim, przeznaczonym dla wysoko postawionych osób z elity,
miejscu pojawił się tłum ludzi. Niektórzy musieli czekać na zewnątrz aż
siedzący w środku ludzie zwolnią stolik, bo zabrakło ich dla wszystkich.
Restauracja Smitha była jedną z najdroższych i najlepszych
knajp w Londynie, ale jeszcze nigdy, jak tam pracowałam, nie zdarzyło się coś
takiego, naprawdę. Nie miałam chwili wytchnienia – nie zdołałam nawet pójść ani
razu do toalety ani na papierosa, nie przysługiwała mi przerwa, ponieważ
powstałaby luka w zamówieniach, a i tak prawie nie nadążaliśmy za zbieraniem i
donoszeniem poszczególnych zamówień, a atmosferę dodatkowo podgrzewał fakt, że
wszyscy byliśmy zestresowani i staraliśmy się nie pomylić dań i napojów.
Około dwudziestej pierwszej miałam już serdecznie dosyć tej
roboty i najchętniej pozbyłabym się fartuszka i tego ohydnego, sztucznego
uśmiechu, który musiałam przywdziewać na twarz za każdym razem, jak
obsługiwałam jakiś stolik. Twarze klientów mieszały się ze sobą w mojej głowie,
ich głosy przecinały powietrze, z każdej strony atakował mnie gwar rozmów,
śmiechów, krzyków, szczęk sztućców i talerzy. Jako osoba, która nie jest zbyt
towarzyska, miałam dość tych tłumów i tylko siłą woli powstrzymywałam się przed
gwałtowną ucieczką. Zaciskałam silnie zęby, obejmowałam ciasno palcami długopis
i notes, który ze sobą nosiłam i liczyłam do dziesięciu w myślach, raz
normalnie, raz wspak. Odliczałam minuty do wyjścia na zegarze wiszącym w drodze
między główną salą a kuchnią, ale wskazówki, jak na złość, nie chciały się
ruszać szybciej.
W pewnym momencie zauważyłam znajomą osobę, siedzącą przy
stoliku położonym najbardziej na uboczu, przy ścianie. Wyglądało na to, że
jeszcze nikt nie odebrał stamtąd zamówienia, dlatego czym prędzej ruszyłam w
tamtą stronę, wbijając wzrok w chłopaka, który z uwagą wpatrywał się w ekran
telefonu, trzymanego w dość sporych rozmiarów dłoni.
- Co ty tu robisz…? – zapytałam cicho. Wyciągnęłam z
kieszeni fartuszka notes i długopis, którego końcówkę przyłożyłam do
niezapisanej kartki w linie.
Harry, bo to oczywiście był on, podniósł wzrok znad urządzenia
i wbił go we mnie, przybierając na twarzy wyraz zaskoczenia, który nie bardzo
mu wyszedł.
- A ty tutaj?
Wywróciłam oczami z politowaniem i zaczęłam tupać prawą nogą
o podłogę, przenosząc ciężar ciała na lewą. Uniosłam do góry jedną brew i
powiedziałam:
- No już, mów prawdę, Styles.
Chłopak zrezygnował ze swojej ‘miło zaskoczonej’ miny na
rzecz szerokiego uśmiechu, który rozjaśnił jego oczy i ukazał dołki w
policzkach.
- Chciałem się z tobą zobaczyć. Byłem u ciebie w domu, ale
cię nie zastałem. Była tylko ta twoja przyjaciółka i jeszcze jakaś dziewczyna…
taka młoda, nie pamiętam imienia...
- Chloe. – podpowiedziałam, na co przytaknął kiwnięciem
głową.
- Liv powiedziała mi, że jesteś w pracy i że może tutaj cię
złapię i widzisz, udało się. – zakończył zadowolony z siebie, jakby co najmniej
udało mu się wygrać jakiś medal czy coś w tym stylu.
Wiedziałam, że to sprawka Liv. Tylko ona mogła wysłać
chłopaka do mojej pracy, żeby zobaczył mnie jak tyram jak niewolnik na
plantacji bawełny, kiedy on wygląda jak boski model z kolorowej gazetki dla pań
domu.
Obrzuciłam go spojrzeniem od czubka głowy do samych stóp
schowanych pod blatem stołu. Moje usta rozciągnęły się w rozbawieniu na widok
jego olbrzymiego swetra, prawie takiego samego jak Jacksona, oraz tych
śmiesznych butów, których nawet nie potrafiłam nazwać. To było tak, jakbym w
swoim życiu miała dwóch Jacksonów lub dwóch Harrych, bo ich ubiór i te głupie
uśmieszki wyglądały prawie identycznie.
- Zamawiasz coś? Muszę wracać do pracy. – rzuciłam, zerkając
w stronę wpatrującego się we mnie zawzięcie kierownika.
- O której kończysz?
- O dziesiątej trzydzieści. Harry, mówię serio, nie mogę z
tobą rozmawiać..
Chłopak w pośpiechu przejrzał leżące przed nim na stole
menu, oprawione w materiał imitujący skórę, i podał mi zamówienie. Kiedy już
odwróciłam się z zamiarem odejścia, chwycił mnie za nadgarstek, przez co
gwałtownie obróciłam twarz w jego stronę. Przez chwilę wpatrywałam się w jego
dłoń zaciśniętą na mojej skórze, przenosząc wzrok na jego oczy.
- Będę na ciebie czekał, okej? – zapytał Harry, a moje
kolana prawie się pode mną ugięły. Wystarczyło mi sił żeby skinąć głową, po
czym wyciągnęłam rękę z jego dłoni i w pośpiechu oddaliłam się od jego stolika.
Łał boski nwm co napisać <3
OdpowiedzUsuń