Ogłoszenie

Hello my kitties
Nie wiem kiedy dodam następny rozdział. Mam go już tak mniej więcej w połowie, czasami już do niego siadam i ostatecznie udaje mi się napisać jedynie zdanie lub dwa. Pracuje żeby zarobić pieniądze na wyjazd do Hiszpanii i na wakacje, na koncert JB który obiecałam siostrze więc musicie mi wybaczyć jeśli kolejny rozdział pojawi się późno. Mam nadzieję, że spedzacie wakacje lepiej niż ja 😚
Do zobaczenia niedługo

wtorek, 14 lipca 2015

12. I'm so glad you made time to see me.

Minęły cztery dni od opowieści Jacksona. Cztery długie dni przepełnione oczekiwaniem na przybycie Chloe, którą widziałam tylko raz, a Liv jeszcze ani razu. Na prośbę Jacksona nie przekazałam przyjaciółce niczego, co chłopak mi opowiedział. Wspomniałam tylko, że jego siostra będzie musiała się u nas zatrzymać na kilka dni i czy nie będzie miała nic przeciwko temu.
Ustaliliśmy, że podczas pobytu Chloe w naszym domu, do momentu, w którym wymyślimy jakieś lepsze rozwiązanie, przeniosę się do pokoju Liv, a swój oddam rodzeństwu. Nie powiem, że mi się to podobało, ale nie chciałam być chamska i wywalać któregoś z nich na kanapę w salonie. Zwłaszcza ciężarnej dziewczyny, która tak wiele przeżyła. Zdecydowałam, że do mojej chwilowej sypialni przeniosę tylko pościel i kilka drobiazgów, które mogły być mi potrzebne i które przyszły mi do głowy, a resztę zostawię w szafach i wieczorem będę wybierać co ubiorę następnego dnia.
Była środa, normalny dzień roboczy. Od rana siedziałam w księgarni, w której wyjątkowo był ruch i nie udało mi się ani na chwilę usiąść w spokoju i zjeść przygotowanego przez Jacksona śniadania, które chłopak zrobił przed wyjściem do szkoły, ale za to miałam szczęście, bo udało mi się sprzedać namalowany przeze mnie obraz, który już od miesięcy stał na wystawie sklepu. Kosztował tylko dwadzieścia funtów, ale satysfakcja z tego, że komuś naprawdę spodobało się to, co robię, była niesamowita.
Jak zwykle o czternastej trzydzieści wyszłam z księgarni, żegnając się z uroczą panią King, i stanęłam przed wejściem na klatkę schodową, wyciągając papierosa z torebki. Przy okazji wydobyłam z niej też komórkę, sprawdzając, czy ktoś do mnie nie dzwonił lub pisał. Rozczarowanie przepłynęło przez moje ciało, kiedy okazało się, że nie mam żadnego powiadomienia. Westchnęłam i schowałam urządzenie do kieszeni kurtki, a potem podpaliłam papierosa i zaciągnęłam się nim, przymykając powieki. Czułam się zmęczona tym dniem, a przede mną była jeszcze perspektywa spędzenia kolejnych ciężkich godzin na usługiwaniu natrętnym, często niegrzecznym klientom. Niektórzy nawet byli na tyle bezczelni, że łapali mnie za tyłek lub uśmiechali się obrzydliwie, kiedy podawałam im posiłek lub po nim sprzątałam. Ohyda. Szczęśliwie w tej pracy miał mi już towarzyszyć Jackson, którego humor znacznie się poprawił – na tyle, że stać go było na głupie żarty na temat mojego nieustannego sprawdzania telefonu, od kiedy Harry pierwszy raz do mnie napisał i w nocy wymieniliśmy kilka krótkich wiadomości. Od czasu tego pierwszego smsa chłopak ani raz się już nie odezwał i sama nie wiedziałam czemu cały czas czekałam na to, aż ponownie to zrobi. Może byłam naiwna.
Kilka minut później wtaszczyłam się na piętro i otworzyłam drzwi przy pomocy wyciągniętego z torebki klucza, do którego przyczepiona była zawieszka w kształcie wielkiego, ręcznie robionego kwiatka z materiału, którego dostałam kiedyś od Liv. Nacisnęłam klamkę i weszłam do domu, w którym panował porządek, jakiego już dawno tam nie widziałam. Rozejrzałam się z zaciekawieniem, jednocześnie ściągając z siebie kurtkę i buty i wieszając torebkę na wieszaku. Zrobiłam krok, kierując się w stronę salonu, z którego dobiegało wesołe pogwizdywanie i szuranie, jakby ktoś przesuwał meble po podłodze.
Wsunęłam się bokiem między lekko uchylone drzwi a futrynę i zajrzałam do pomieszczenia, odsuwając z twarzy zbłąkane kosmyki włosów. Moim oczom ukazał się Jackson ubrany w jeden ze swoich wyciągniętych, obszernych swetrów i parę domowych dresów, które zwisały mu z bioder. Na stopy wciągnął puchate, różowe kapcie, o których istnieniu do tej pory nie miałam pojęcia, a wyglądały, jakby sto lat przeleżały w szafie, gdzieś pod bardzo ciężkimi, brudnymi glanami. Jego strój dodatkowo uświetnił kuchenny fartuszek, który częściej lub rzadziej zakładałam do eksperymentalnego gotowania. W ręku trzymał szczotkę do zamiatania, którą energicznie wymachiwał w takt swojego podśpiewywania.
Zagryzłam wargę, powstrzymując wzbierający we mnie wybuch śmiechu. Chłopak wyglądał komicznie, aż żałowałam, że mój telefon nadal leżał w kieszeni kurtki, bo skorzystałabym z okazji uwiecznienia tej chwili. Miałabym czym go dręczyć i szantażować.
Kiedy Jackson wykonał niezgrabny piruet w powietrzu, o mało nie kończąc na podłodze przy lądowaniu, nie mogłam już powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu i chichotu. Chłopak szybko się wyprostował, udając, że na niczym go nie przyłapałam, i nonszalancko oparł się o trzymany w ręku kij, krzyżując nogi.
- Mogę wiedzieć, co ty robisz? – zapytałam, cały czas ze śmiechem w głosie, zakrywając dłonią usta. Drugą ręką pchnęłam drzwi, które z cichym trzaskiem uderzyły w ścianę.
- Sprzątam, nie widać? – odpowiedział pytaniem na pytanie, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- Według mnie to były jakieś dzikie rytuały do boga, który się nazywa ‘szczotka do zamiatania’, ale co ja mogę o tym wiedzieć.
Blondyn zmrużył oczy, posławszy mi spojrzenie, które najprawdopodobniej miało być karcące, ale zamiast oczekiwanej skruchy i przeprosin za tak niewybredny żart, wywołało ono u mnie dodatkowy napad śmiechu.
- Ha, ha. – parsknięcie wydobyło się z ust mojego przyjaciela, który wzruszył ramionami i powrócił do przerwanej czynności, jaką było, przynajmniej według niego, sprzątanie.
Kiedy udało mi się uspokoić, przycupnęłam na podłokietniku kanapy, cały czas wbijając wzrok w plecy blondyna, który chyba celowo udawał, że mnie nie zauważa. Obrażona księżniczka. Faceci czasem są trudnymi stworzeniami, gorszymi niż kobiety.
Nawinęłam na palec kosmyk włosów i, przybrawszy najsłodszy wyraz twarzy, powiedziałam:
- Jacksooooon, królewno moja…
W odpowiedzi uzyskałam tylko ciche burknięcie ‘odczep się’ i machnięcie ręką, jak gdyby chłopak odganiał się od natrętnej muchy, latającej wokół jego głowy.
- No nie bocz się, kwiatuszku mój najsłodszy. – to powiedziawszy, podniosłam się z zajmowanego miejsca i otoczyłam jego chudą, wątłą talię ramionami, a głowę oparłam o kościste, zgarbione plecy. Nie dawałam za wygraną, kiedy chłopak z czystej już przekory próbował wysmyknąć się z mojego ciasnego uścisku. Ha, chłopaku, nie ma szans!
- Sophia!
- No co?!
- Puszczaj.
 - A powiesz mi po co bawisz się w sprzątaczkę?
Jackson przytaknął, wzdychając z ulgą, kiedy moje ramiona spoczęły na swoim miejscu, czyli przy moich bokach.
- Dzisiaj przyjeżdża Chloe.
Zmarszczyłam brwi, nadal nie rozumiejąc, dlaczego przeprowadził gruntowne porządki w całym domu. Przecież to była tylko jego młodsza siostra. Ciężarna, okej, ale to nie znaczy, że będzie przeprowadzała test białej rękawiczki na naszych meblach i podłogach, prawda?
- Jest alergiczką, a poza tym ma astmę, a u was był totalny syf, ona nie może przebywać w takich pomieszczeniach. – pisnął chłopak, wymachując rękami, przez co miotła z głośnym hukiem upadła na podłogę. Oboje w tym samym momencie się wzdrygnęliśmy. – Już rozmawiałem z Liv. Pomoże jej wszystko przynieść i się rozgościć, jako że my będziemy w pracy.
Kiwnęłam głową na znak zrozumienia i uśmiechnęłam się. Jackson wiele razy udawał wyluzowanego, dowcipnego chłopaka, który niczym się nie przejmuje, ale w głębi duszy był naprawdę troskliwym bratem i wspaniałym przyjacielem, godnym pozazdroszczenia. Cieszyłam się, że to właśnie mi udało się stworzyć z nim czysto przyjacielską, prawie że braterską relację, czasem tak bliską jak moja przyjaźń z Liv.

Niecałą godzinę później, w otoczeniu deszczowych chmur i rozsianych po chodniku bezkształtnych kałuż, podążyliśmy ku restauracji, gdzie miałam kontynuować swoją pracę, inaczej zwaną wyzyskiwaniem ludzi. Przez całą drogę ciągnęłam jedną nogę za drugą, starając się przedłużać czas potrzebny na dotarcie tam,  będąc jednocześnie szarpaną za okrytą jednopalczastą rękawiczką dłoń, trzymaną przez Jacksona. On nie chciał się spóźnić, a mi już dawno przestało zależeć na byciu punktualną, skoro i tak nikt miał nie zauważyć mojego późniejszego przyjścia. No przynajmniej w większości tak było, bo kilka razy zostałam przyłapana. Ale w końcu reguły są po to, żeby je łamać, prawda?
Od szesnastej do osiemnastej w restauracji sporadycznie pojawiali się goście, siadający, całe szczęście, w sektorze któregoś z moich kolegów współpracowników, dlatego nawet więcej niż połowę tego czasu spędziłam na miłej pogawędce z facetem, który tamtego dnia wyjątkowo zastępował kierownika. Opowiedział mi o swojej rodzinie, o pracy wykonywanej przez niego na co dzień, o ulubionych zajęciach, jakimi było żeglarstwo, piłka nożna i czytanie książek. Z tego powodu obiecał mi, że kiedyś wpadnie do księgarni, aby mnie odwiedzić. Miły koleś.
Późniejsze godziny okazały się jednak katastrofą dla każdego kelnera, który miał szczęście pracować na tej samej zmianie, co ja, ponieważ kolejny raz w tym drogim, przeznaczonym dla wysoko postawionych osób z elity, miejscu pojawił się tłum ludzi. Niektórzy musieli czekać na zewnątrz aż siedzący w środku ludzie zwolnią stolik, bo zabrakło ich dla wszystkich.
Restauracja Smitha była jedną z najdroższych i najlepszych knajp w Londynie, ale jeszcze nigdy, jak tam pracowałam, nie zdarzyło się coś takiego, naprawdę. Nie miałam chwili wytchnienia – nie zdołałam nawet pójść ani razu do toalety ani na papierosa, nie przysługiwała mi przerwa, ponieważ powstałaby luka w zamówieniach, a i tak prawie nie nadążaliśmy za zbieraniem i donoszeniem poszczególnych zamówień, a atmosferę dodatkowo podgrzewał fakt, że wszyscy byliśmy zestresowani i staraliśmy się nie pomylić dań i napojów.
Około dwudziestej pierwszej miałam już serdecznie dosyć tej roboty i najchętniej pozbyłabym się fartuszka i tego ohydnego, sztucznego uśmiechu, który musiałam przywdziewać na twarz za każdym razem, jak obsługiwałam jakiś stolik. Twarze klientów mieszały się ze sobą w mojej głowie, ich głosy przecinały powietrze, z każdej strony atakował mnie gwar rozmów, śmiechów, krzyków, szczęk sztućców i talerzy. Jako osoba, która nie jest zbyt towarzyska, miałam dość tych tłumów i tylko siłą woli powstrzymywałam się przed gwałtowną ucieczką. Zaciskałam silnie zęby, obejmowałam ciasno palcami długopis i notes, który ze sobą nosiłam i liczyłam do dziesięciu w myślach, raz normalnie, raz wspak. Odliczałam minuty do wyjścia na zegarze wiszącym w drodze między główną salą a kuchnią, ale wskazówki, jak na złość, nie chciały się ruszać szybciej.
W pewnym momencie zauważyłam znajomą osobę, siedzącą przy stoliku położonym najbardziej na uboczu, przy ścianie. Wyglądało na to, że jeszcze nikt nie odebrał stamtąd zamówienia, dlatego czym prędzej ruszyłam w tamtą stronę, wbijając wzrok w chłopaka, który z uwagą wpatrywał się w ekran telefonu, trzymanego w dość sporych rozmiarów dłoni.
- Co ty tu robisz…? – zapytałam cicho. Wyciągnęłam z kieszeni fartuszka notes i długopis, którego końcówkę przyłożyłam do niezapisanej kartki w linie.
Harry, bo to oczywiście był on, podniósł wzrok znad urządzenia i wbił go we mnie, przybierając na twarzy wyraz zaskoczenia, który nie bardzo mu wyszedł.
- A ty tutaj?
Wywróciłam oczami z politowaniem i zaczęłam tupać prawą nogą o podłogę, przenosząc ciężar ciała na lewą. Uniosłam do góry jedną brew i powiedziałam:
- No już, mów prawdę, Styles.
Chłopak zrezygnował ze swojej ‘miło zaskoczonej’ miny na rzecz szerokiego uśmiechu, który rozjaśnił jego oczy i ukazał dołki w policzkach.
- Chciałem się z tobą zobaczyć. Byłem u ciebie w domu, ale cię nie zastałem. Była tylko ta twoja przyjaciółka i jeszcze jakaś dziewczyna… taka młoda, nie pamiętam imienia...
- Chloe. – podpowiedziałam, na co przytaknął kiwnięciem głową.
- Liv powiedziała mi, że jesteś w pracy i że może tutaj cię złapię i widzisz, udało się. – zakończył zadowolony z siebie, jakby co najmniej udało mu się wygrać jakiś medal czy coś w tym stylu.
Wiedziałam, że to sprawka Liv. Tylko ona mogła wysłać chłopaka do mojej pracy, żeby zobaczył mnie jak tyram jak niewolnik na plantacji bawełny, kiedy on wygląda jak boski model z kolorowej gazetki dla pań domu.
Obrzuciłam go spojrzeniem od czubka głowy do samych stóp schowanych pod blatem stołu. Moje usta rozciągnęły się w rozbawieniu na widok jego olbrzymiego swetra, prawie takiego samego jak Jacksona, oraz tych śmiesznych butów, których nawet nie potrafiłam nazwać. To było tak, jakbym w swoim życiu miała dwóch Jacksonów lub dwóch Harrych, bo ich ubiór i te głupie uśmieszki wyglądały prawie identycznie.
- Zamawiasz coś? Muszę wracać do pracy. – rzuciłam, zerkając w stronę wpatrującego się we mnie zawzięcie kierownika.
- O której kończysz?
- O dziesiątej trzydzieści. Harry, mówię serio, nie mogę z tobą rozmawiać..
Chłopak w pośpiechu przejrzał leżące przed nim na stole menu, oprawione w materiał imitujący skórę, i podał mi zamówienie. Kiedy już odwróciłam się z zamiarem odejścia, chwycił mnie za nadgarstek, przez co gwałtownie obróciłam twarz w jego stronę. Przez chwilę wpatrywałam się w jego dłoń zaciśniętą na mojej skórze, przenosząc wzrok na jego oczy.

- Będę na ciebie czekał, okej? – zapytał Harry, a moje kolana prawie się pode mną ugięły. Wystarczyło mi sił żeby skinąć głową, po czym wyciągnęłam rękę z jego dłoni i w pośpiechu oddaliłam się od jego stolika. 

1 komentarz: