Ogłoszenie

Hello my kitties
Nie wiem kiedy dodam następny rozdział. Mam go już tak mniej więcej w połowie, czasami już do niego siadam i ostatecznie udaje mi się napisać jedynie zdanie lub dwa. Pracuje żeby zarobić pieniądze na wyjazd do Hiszpanii i na wakacje, na koncert JB który obiecałam siostrze więc musicie mi wybaczyć jeśli kolejny rozdział pojawi się późno. Mam nadzieję, że spedzacie wakacje lepiej niż ja 😚
Do zobaczenia niedługo

wtorek, 21 lipca 2015

13. Ain't much of a life you're living.

Gwałtowny, przenikliwy wiatr załopotał połami mojego długiego płaszcza, którym jak najszczelniej próbowałam się otulić, idąc przez miasto w nieokreślonym kierunku i spowodował pojawienie się na zziębniętej skórze rąk gęsiej skórki. Z niecierpliwością oczekiwałam na powrót do domu, jednocześnie jednak nie chciałam, żeby ten przydługi już i zdecydowanie mało przyjemny, ze względu na warunki pogodowe, spacer kończył się przed upływem kilku następnych godzin.
Harry i ja krążyliśmy po układającym się już do snu Londynie, przemykając pośród małych uliczek, unikając tłumów, ponieważ tylko dzięki szczęściu kilkadziesiąt minut wcześniej udało nam się umknąć paparazzi i zbiorowisku fanek. Nie miałam pojęcia jakim cudem dowiedziały się, gdzie chłopak będzie się tamtego wieczora znajdował. Jeśli chcieliśmy zostać niezauważeni, to musieliśmy wymyślić jakiś sprytny plan, który pomoże nam bez zbędnych komplikacji wydostać się z restauracji. W porę przypomniałam sobie, że mamy tylne wyjście, dla personelu, którędy wychodziłam zawsze na papierosa.  Z tamtej uliczki było przejście na główną ulicę, a co najważniejsze: znajdowało się w znaczącej odległości od obstawionego fotografami wejścia. Dodatkowo namówiłam Jacksona i Harry’ego na zamianę kurtek oraz czapek, żeby ten drugi jak najmniej rzucał się w oczy.
Nie mogę powiedzieć, że byli z tego zadowoleni, zwłaszcza Harry. Jackson za to zyskał bardzo gustowny, drogi płaszcz, zapewne od jakiegoś znanego projektanta, i nie obchodziło go to, że był odrobinę na niego za duży.
Ze źle skrywanym rozbawieniem spojrzałam na Harry’ego, który chwycił mnie w okolicach łokcia i wciągnął w kolejną uliczkę, lecz kiedy jego wzrok spotkał mój, już nic nie mogło powstrzymać mojego piskliwego chichotu. Chłopak wywrócił oczami i poprawił rozciągniętą, czerwoną czapkę ukrywającą jego ciemne loki zanim się zsunęła.
- No śmiej się, dzięki. – burknął pod nosem, wydymając wargi jak małe obrażone dziecko, któremu rodzice odebrali zabawkę lub zabronili pomazać pisakami świeżo malowaną białą ścianę.
Było coś uroczego w sposobie, w jakim ukazywał swoją udawaną obrazę. W zmarszczeniu nosa, wysuniętej dolnej wargi i smutnym spojrzeniu skarconego szczeniaczka, zdolnym zmiękczyć serce każdej wrażliwej kobiety. Ja, całe szczęście, taka nie byłam, a przynajmniej próbowałam sobie wmówić, że takie sztuczki na mnie nie działają, dlatego szturchnęłam go łokciem w szczupły bok i parsknęłam śmiechem, kiedy jego stopa osunęła się z chodnika.
- Sophia!
- No co? – zapytałam, zakrywszy dłonią usta, aby ukryć szeroki uśmiech rozciągający się na twarzy.
- Przestań, przez ciebie wyląduję w szpitalu ze skręconą kostką. A wolałbym, żeby ludzie nie widzieli mnie w tej kurtce. – zakończył zdanie machnięciem ręką, jakby podsumowując całą swoją wypowiedź i wygląd zewnętrzny jednocześnie.
- Ja wolałabym, żeby nikt nas nie widział, nie tylko przez kurtkę…
- Wstydzisz się ze mną pokazywać? Powinienem się obrazić na śmierć? Strzelić focha jak stąd do Japonii? A może…
- Harry. – przerwałam mu ze śmiechem, kolejny raz szturchając go lekko w żebra. – Nie o to chodzi, głupku.
Chłopak skierował na mnie spojrzenie swoich zielonych, przesyconych światłem latarni ulicznych oczu. Jego twarz rozjaśniła się w jednym z tych jego uśmiechów, kiedy tylko jeden kącik ust unosi się do góry. Prawie potknęłam się o skąpaną w kałuży płytę chodnikową, gdy jego dłoń powędrowała do opadającego wzdłuż policzka kosmyka włosów, cudem wydostanego spod czapki. Założywszy mi go za zmarznięte ucho, nachylił się lekko i wyszeptał:
- Mówisz do mnie pieszczotliwie, lubię to.
Wzdrygnęłam się, odzyskując zdrowy rozsądek i mowę, po czym prychnęłam kpiąco i położywszy ręce na jego klatce piersiowej, odepchnęłam go lekko od siebie, przyjmując na twarzy wyraz, który miał mu dać do zrozumienia jak bardzo zdegustowana jego zachowaniem jestem.
- To nie było pieszczotliwe.
- Ach, nie protestuj, wszyscy wiemy jak było. Ale, szczerze mówiąc, wolałbym, żebyś mnie nazywała…
- Jak? Dupku? – przerwałam mu, krzyżując ręce na klatce piersiowej. A przynajmniej próbowałam to zrobić, ale płaszcz skutecznie mi to uniemożliwiał.
- … kochanie, słoneczko, misiu ewentualnie, choć to ostatnie brzmi okropnie tandetnie. – dokończył z zadowoleniem.
Pokręciłam głową z politowaniem. Kto by się spodziewał, że Harry Styles jest TAKI dowcipny.
- Możemy już iść do domu? – zamarudziłam, kiedy ruszyliśmy dalej, pocierając zaróżowiony policzek rękawem kurtki. Wmawiałam sobie, że zarumieniłam się pod wpływem zimnego wiatru, a nie dziwnego zachowania mojego towarzysza. – Jest mi zimno.
Chłopak westchnął ciężko, jakby ze zniecierpliwieniem.
- Muszę to dodać do listy twoich cech, Pinky. – mruknął.
Listy cech? Jakiej listy cech? Zmarszczyłam brwi, skonsternowana i zerknęłam na niego kątem oka.
- Wpiszę sobie wielkimi, drukowanymi literami: marudna. – skwitował Harry z szerokim uśmiechem, wywołując u mnie spore niezadowolenie. Marudna? Dopiero mogłam być marudna jeśli tego chciał. Pomyślałam sobie: Styles, ty jeszcze nie wiesz co właśnie wywołałeś!, ale w tym momencie chłopak objął mnie lekko w pasie, spoglądając na mnie jakby w zawahaniu. Jego duża dłoń ozdobiona kilkoma wyglądającymi na obrączki pierścieniami spoczęła odrobinę poniżej moich żeber, a po chwili zderzyliśmy się bokami ciał, kiedy przyciągnął mnie bliżej siebie.
Ze zdenerwowaniem wbiłam wzrok w chodnik, nie wiedząc jak zareagować na jego gest, bo przecież nie byliśmy ze sobą blisko ani nic, to było jedno z niewielu naszych spotkań do tamtej pory i miałam spore wątpliwości co do tego, czy pozwolić Harry’emu na takie zbliżenia. Z drugiej strony jednak od razu zrobiło mi się trochę cieplej; gest chłopaka rozpalił mały płomyk w moim ciele, nie wiedziałam tylko czy to emocje, wynik przytulenia czy może oba na raz. Najważniejsze było to, że nie mogłam już narzekać na zimno.
- Emmm… - przerwałam niewygodną ciszę, przekładając swoją rękę za plecy chłopaka, bo dotychczas zwisała bezwładnie między nami, powodując że czułam się jeszcze bardziej niezręcznie, a poza tym bałam się, że dotknę przez przypadek jakichś strategicznych miejsc na ciele Harry’ego i pęknę z zażenowania. – No to… opowiedz coś o sobie…? – palnęłam pierwsze co przyszło mi do głowy. Zniosłabym wszystko, tylko nie tę niezręczną ciszę między nami.
Harry roześmiał się krótko, znowu poprawiając swoje wystające spod czapki włosy. To musiał być jakiś jego nawyk czy coś.
- Ale co chcesz wiedzieć?
- No nie wiem. Powiedz cokolwiek. Co chcesz.
Chłopak zamyślił się na kilka sekund, a potem powiedział:
- Lubię koty. – O, plus dla ciebie, pomyślałam. – I czekoladę, piwo, pianki, sportowe samochody, koszule, Króla Lwa i Toy Story. – wymieniał dalej, a ilość plusów na jego koncie nieoczekiwanie wzrastała, i wzrastała, i wzrastała wraz z każdym wypowiedzianym słowem. – Lubię też spać. Chociaż nie, czekaj. Ja kocham spać. – podkreślił drugie słowo w ostatnim zdaniu, prawie że z namaszczeniem i rozmarzeniem, na co parsknęłam śmiechem.
- Tak, widać. – powiedziałam, obserwując uroczy uśmiech na jego twarzy.
- No to teraz twoja kolej, Pinky.
-Właściwie to lubię to samo co ty… Może poza piankami i samochodami, bo nie znam się na nich. I nie mam prawka. – wyznałam, wzruszając ramionami. Prawa ręka otarła się o jego bok, wywołując u niego cichy chichot.
- Nie łaskocz. Mów dalej. – zażądał, kierując nas w stronę jakiejś głównej ulicy, oświetlonej przez wysokie latarnie. Nie przyszło mi wtedy do głowy, że tak objęci wyglądaliśmy jak para i doszłoby do katastrofy, gdyby jakiś przypadkowy przechodzień rozpoznał w Harrym sławnego wokalistę . Byłam zbyt zajęta wymyślaniem kolejnych faktów na swój temat, żeby przejmować się takimi rzeczami.
- Lubię popcorn, chodzić do kina, czytać, malować… - wyliczyłam, ostatnie słowo wypowiadając z wahaniem, ponieważ niewiele osób wiedziało, że maluję, a każdy po usłyszeniu tego faktu pytał, czy pokażę mu swoje prace, co zazwyczaj robiłam z niechęcią. Niektóre z moich obrazów wystawiałam na sprzedaż u pani King, owszem, ale to były te wybrane, które mi się podobały, a o rzadko którym mogłam tak powiedzieć. Nikt nie mógł wejść do mojej umiejscowionej w piwnicy pracowni, całej zawalonej różnymi farbami, płótnami, pędzlami, które namiętnie kupowałam, jak tylko rzuciły się w oczy. Oczywiście lubiłam też rysować i szkicować, ale według mnie było to mniej pasjonujące od używania farb, które mogłam mieszać i stwarzać takie kolory, których potrzebowałam. Lubiłam brudzić sobie nimi ręce i ubrania, bo oznaczało to, że wiele pracy wkładałam w uzyskanie jak najlepszego rezultatu.
- Malujesz? – zapytał Harry, i tak jak się tego spodziewałam, dodał: - Pokażesz mi?
- Może kiedyś… - bąknęłam, kopiąc plączący mi się pod nogami kamyk, a potem śledziłam tor jego lotu. – Jak zasłużysz.
Nagle rozległ się dźwięk dzwonka dobiegający ze schowanej w jego kieszeni kurtki. Przystanęliśmy, wyplątując się ze swoich objęć, aby chłopak miał jak ją wyciągnąć, co od razu zrobił i przyłożył ją do ucha. Starałam się nie podsłuchiwać jego rozmowy, dlatego rozejrzałam się dookoła, zawieszając wzrok na różnych szczegółach budynków, lamp, przechodzących ludzi, którzy na szczęście nie zwracali na nas uwagi. Nikt nie spodziewał się zobaczyć ubranego w kolorową kurtkę Harry’ego Stylesa i towarzyszącej mu nieznajomej różowowłosej dziewczyny.
- Sophia? – usłyszałam i obróciłam się na powrót w stronę chowającego telefon do kieszeni wokalisty.
- Tak?
- Musisz już wracać do domu?
Zastanowiłam się chwilę. Następnego dnia od rana miałam pracę, planowałam się choć trochę wyspać i poznać Chloe, która na pewno już była w mieszkaniu. Mogłam teraz powiedzieć, że chcę wrócić do domu, mimo tego, że nie wiedziałam, gdzie się znajdujemy i w jaki sposób się tam dostanę i zrezygnować ze wspólnie spędzonego czasu, ale jakiś cichy głos z tyłu głowy mówił mi, że będę tego żałować.
- Nie. – odpowiedziałam. – A co proponujesz?


Kilkanaście minut później z dreszczami przebiegającymi przez całe zmarznięte ciało usiadłam na obitej czarną skórą kanapie w pomalowanym na ciepłe kolory salonie Harry’ego. Chłopak powędrował do jednego z pokoi w poszukiwaniu bluzy i koca, nalegając, żebym z kubkiem herbaty poczekała na niego tam, gdzie mnie posadził.
Nieswojo czułam się siedząc tam, w nieznanym miejscu, a może nie chodziło konkretnie o to, tylko o fakt, ze byliśmy tam SAM NA SAM. Nie bardzo wiedziałam w jakim celu Styles przyprowadził mnie do swojego mieszkania i miałam nadzieję, że nie liczy na coś, czego nie zamierzam mu zaoferować, bo, jak już kiedyś wspominałam, jestem zdystansowana… Co zdecydowanie traciło na znaczeniu w jego obecności, niestety.
Z zaciekawieniem rozejrzałam się po pokoju. Ściany były beżowe z małymi akcentami brązu, a większość mebli, takich jak szafki, stolik do kawy i podstawek pod telewizor wykonane były z ciemnego drewna. Nie było żadnych doniczek z kwiatami ani innych drobiazgów, poza ramkami ze zdjęciami, które wisiały na haczykach lub stały na półkach przyczepionych do ścian. Zadziwił mnie fakt, że w oknach wisiały firanki, bo nie pasowało to do mieszkania zajmowanego przez mężczyznę, ale z drugiej strony skąd mogłam wiedzieć, czy nie wynajął jakiejś dekoratorki wnętrz lub czy nie zawiesiła ich była dziewczyna, obecna dziewczyna, siostra, mama, kuzynka, koleżanka…
Miałam ochotę obejrzeć zdjęcia ozdabiające pomieszczenie, ale nie chciałam, żeby Harry pomyślał, że jestem wścibska, dlatego pozostałam na swoim miejscu, opierając nogi na miękkim materacu kanapy. Objęłam je rękami, żeby nie zjechały na podłogę, i położyłam na nich brodę, wzdrygając się, gdy skóra zetknęła się z zimnym materiałem spodni.
Gdzieś za mną rozległ się trzask otwieranych i zamykanych drzwi, a potem tupot stóp i ochrypły wrzask:
- Siema, Styles!
Obróciłam się, wbijając wzrok w spowity ciemnością korytarz, starając się rozpoznać niespodziewanego przybysza, który po kilku sekundach pokazał się w przejściu do salonu, robiąc zdziwioną minę na mój widok. Jestem pewna, że wyglądałam tak samo.
- Cześć… - powiedział chłopak, przeciągając uroczo drugą literę. – Gdzie Harry…?
Otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć, ale w tym samym momencie zielonooki chłopak wyszedł z pokoju i przystanął między nami, trzymając w ręce coś, co wyglądało jak wielka bluza, w której zmieścilibyśmy się we trójkę. Nie, żebym tego chciała, nie, nie.
- Cześć, Louis. – powiedział, podając mi materiał, który przyjęłam z wdzięcznością i narzuciłam na siebie. Pachniał nieziemsko. Proszkiem do prania i jakimiś perfumami, dlatego stwierdziłam, że chłopak na pewno miał ją już na sobie wcześniej. Chwyciłam w rękę kubek z parującą herbatą i spojrzałam z powrotem na Louisa, który z wielkim uśmiechem na ustach przybijał piątkę Harry’emu. Chciałabym wiedzieć dlaczego. – Pamiętasz Sophię, prawda? – dodał Harry, wskazując na mnie dłonią. W oczach Louisa pojawił się błysk zrozumienia. Entuzjastycznie pokiwał głową i chwycił moją dłoń, szaleńczo nią potrząsając.
- Tak, no jasne. Sophia, pamiętam.
Uśmiechnęłam się i spróbowałam wyciągnąć dłoń z jego uścisku, który zrobił się zbyt mokry i nie wiedziałam, czy to moja skóra się pociła czy jego, ale nie pozwolił mi na to. Cały czas patrzył mi w oczy, przez co czułam się dziwnie skrępowana.
- Restauracja. Pracujesz tam. – stwierdził, a ja pokiwałam głową. – I byłaś w klubie.
Spostrzegawczy chłopak, brawa dla niego. Spędziliśmy tam kilka dobrych godzin, a on dopiero w tamtym momencie powiązał mnie z tą dziewczyną, która tańczyła z Harrym.
- Dobra, Lou, daj jej spokój… - burknął Styles, przechodząc między nami, dzięki czemu nasze ręce chcąc nie chcąc musiały się rozłączyć. Posłałam mu wdzięczne spojrzenie, którego nawet nie zauważył, bo zajęty był układaniem poduszki na samym krańcu kanapy, po mojej lewej.
Zastanawiałam się cały czas co tam robię z dwoma członkami One Direction, w mieszkaniu jednego z nich, na jego kanapie, w jego bluzie, popijając herbatkę, ale głupio mi było zapytać wprost. Nagle zapragnęłam wrócić do domu, do łóżka, które miałam dzielić z Liv, do moich kotów, które czasami zaszczycały mnie swoją obecnością w nocy i już miałam się podnieść z zamiarem wypowiedzenia na głos tego życzenia, kiedy Harry się odezwał.
- Mam nadzieję, że lubisz piłkę nożną.
Skinęłam głową, na powrót wtulając się w skórzane oparcie, kładąc stopę na stoliku do kawy, mając nadzieję, że nie zwróci mi za to uwagi. Jeśli mieliśmy oglądać mecz, to spoko, mogłam zostać.
- No ja myślę, że lubisz. Chociaż jedna normalna. – stwierdził Louis, posyłając mi najsłodszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałam, a na który musiałam także odpowiedzieć wzniesieniem kącików ust.
Harry włączył telewizor przy pomocy pilota, który dotychczas leżał na meblu przed nami i wybrał, jak się okazało, mecz Realu Madryt i jakiegoś angielskiego klubu, którego nie lubiłam.
- Cristiano. – mruknęłam, co nie uszło uwadze chłopaków. Zostałam obrzucona oburzonymi spojrzeniami. – No co?
- Dupa, a nie Cristiano. Kobieto, weź się już więcej nie odzywaj, dobra? – parsknął Louis, wywracając oczami.
- Ty się nie odzywaj. Cristiano jest najlepszy. – wyciągnęłam w jego kierunku palec wskazujący, podkreślając słowa, które wypowiedziałam.
Z ust chłopaka wydobył się bulgot, jakby ostatkiem sił powstrzymywał się od wybuchnięcia i tylko wzruszył ramionami, biorąc do ręki piwo w szklanej butelce. Nie mam pojęcia skąd je wyciągnął. Spojrzałam w lewo i zobaczyłam Harry’ego, który także trzymał alkohol w ręku.
- A gdzie piwo dla mnie?
Uśmiechnęłam się zadowolona, kiedy butelka z napojem trafiła w moją rozgrzaną dłoń. Obserwowałam grę na boisku, jednocześnie rozmawiając z chłopakami, którzy ze zdenerwowaniem komentowali cały mecz, choć było to przecież nagranie i wcześniej znali wynik spotkania.

W pewnym momencie złapałam się na tym, że opieram się bokiem o Harry’ego, który zawzięcie rozmawiał z Louisem, wymachując jedną ręką. Tą, którą nie obejmował moich okrytych materiałem bluzy ramion. Zawładnęło mną uczucie bezpieczeństwa, ciepła. Byłam zrelaksowana i śpiąca, ale resztkami sił powstrzymywałam się przed zaśnięciem w jego ramionach, cały czas wmawiając sobie, że przecież muszę wrócić do domu. Poddałam się jednak, kiedy jego długie palce zaczęły gładzić moje ramię, a swój policzek oparł o czubek mojej głowy w opiekuńczym geście.  Zasnęłam wsłuchana w dźwięk głosów Harry’ego i Louisa. 

1 komentarz: