Do moich nozdrzy dobijał się nieznośny zapach spalenizny,
jakby ktoś położył patelnię ze zwęglonymi częściami jedzenia zaraz przy mojej głowie.
Z irytacją zakryłam nos dłonią w nadziei, że to pomoże, ale ten smród już
zdążył za mocno rozprzestrzenić się po pokoju. Który, tak nawiasem mówiąc, z
całą pewnością nie był mój.
Podniosłam się odrobinę, opierając łokcie o miękki materac i
rozejrzałam się zaciekawiona po pomieszczeniu. Wyglądało na puste i nieużywane.
Poza łóżkiem, w którym spędziłam noc, szafkami nocnymi i niewielką szafą nie
było tam nic znaczącego, nawet zwykłego dywanika, wiszącego na pustej
powierzchni obrazka, zdjęcia, kwiatka na parapecie. Uchylone drzwiczki
stojącego w kącie mebla ukazywały, że nawet tam nic się nie znajdowało.
Spróbowałam zlokalizować chociaż moją torebkę, ale poza leżącymi w nogach łóżka
bluzą i spodniami nie było tam nic mojego.
Odrzuciłam okrywającą mnie białą, puszystą kołdrę i
opuściłam nogi na podłogę, przeczesując różowe włosy palcami, po czym wstałam i
skierowałam się niepewnie ku przymkniętym drzwiom. Przez małą szparę między
nimi a futryną zerknęłam na korytarz, który zdawał się być pusty. Wyszłam z pokoju
będącego na pewno pokojem gościnnym, z zamiarem znalezienia toalety, ale
zaciekawił mnie zduszony krzyk i szereg przekleństw, dlatego zajrzałam do
niewielkiej, skąpanej w żółtym świetle dobiegającym z wiszącej lampy kuchni,
gdzie zlokalizowałam przyczynę tego okropnego zapachu, który wyrwał mnie ze
snu.
- Co za gówno… - mruknął trzymający rękę pod wodą Louis.
Powstrzymałam się od parsknięcia śmiechem – jego głos był jeszcze wyższy niż
zazwyczaj, co brzmiało naprawdę komicznie. Obok chłopaka leżała zwęglona
patelnia, nad którą unosiły się kłęby pary.
- Siemanko. – powiedziałam wesołym tonem, uśmiechając się
pod nosem, kiedy Louis podskoczył na dźwięk mojego głosu, rozchlapując wodę na
wszystko dookoła, włączając w to samego siebie.
- Dziewczyno! Chcesz, żebym dostał zawału?!
Zaśmiałam się krótko i podeszłam bliżej niego. Rzuciłam
okiem na jego dłoń – na skórze widniały zaczerwienione placki, gdzie
wiedziałam, że niedługo pojawią się większe lub mniejsze bąble. Rada na
przyszłość: nigdy nie wpuszczać Tomlinsona do kuchni.
- Sorry, przyszłam tylko sprawdzić co robisz, bo śmierdzi w
całym domu… Nie wiem co próbowałeś robić, ale, błagam cię, nigdy więcej.
Chłopak wydął śmiesznie usta i zawiesił wzrok gdzieś za mną,
jakby moja uwaga zraniła go do żywego i fuknął niczym kot, któremu ktoś przez
przypadek usiadł na ogonie, a potem wbił mi palec wskazujący niezranionej dłoni
w żebra. Jęknęłam cicho z bólu, marszcząc brwi. Jeśli jest coś, czego
nienawidzę, to właśnie dźganie mnie w jakiekolwiek miejsce na ciele. A już
zwłaszcza w boki.
- Nie chcesz wojny, Louis… - mruknęłam, mając nadzieję, że
delikatna groźba i ostrzeżenie czające się za moimi słowami przekonają go do
nierobienia więcej takich gestów w moją stronę, ale przeliczyłam się. Stanowczo
i bezsprzecznie się przeliczyłam.
Głośny pisk wydobył się z moich ust, kiedy chłopak ponownie
wcisnął palec między moje żebra, jednocześnie drugą ręką posyłając w moją
stronę strugę zimnej wody. Czułam jak ciecz spływa mi po twarzy, na której
wykwitały powoli rumieńce, a potem wsiąka w materiał koszulki. Po spędzonych na
próbie uspokojenia się trzech sekundach rzuciłam się w kierunku kranu. Nabrałam
wody w dłonie i cisnęłam w zbyt rozbawionego Louisa, na twarzy którego malował
się uśmieszek. Z radością obserwowałam jak znika, zastąpiony szokiem i
niedowierzaniem.
- Nie zrobiłaś tego…
- Owszem tak. – powiedziałam z satysfakcją. – Jesteśmy
kwita.
Tomlinson przeczesał dłonią mokre włosy opadające mu na
czoło i machnął nią, posyłając w bok
zbierające się na niej kropelki wody. Jego wzrok spoczął na moich oczach,
wbijając we mnie mordercze spojrzenie, takie o którym mówią, że mogłoby
zabijać.
- O nie, nie jesteśmy... – z tymi słowami uderzył palcami o
kran, wyłączając wodę. Zmrużone oczy cały czas obserwowały jak krok po kroku
oddalam się w kierunku, z którego przyszłam. Miałam takie dziwne przeczucie, że
zaraz pożałuję tego, co zrobiłam. Zamarłam, kiedy wokalista zbliżył się do mnie
kawałek, po czym rzuciłam się do ucieczki, piszcząc jak mała dziewczynka.
Słyszałam za sobą głośny tupot, kiedy natychmiastowo podążył za mną. Miałam
zamiar zamknąć się w łazience. Moja ręka już prawie spoczęła na pomalowanej
białą farbą klamce, już prawie byłam w bezpiecznym miejscu, gdy dwie duże
dłonie złapały moją talię i obróciły mnie gwałtownie w stronę ścigającego mnie
chłopaka. O mało co nie uderzyłam z rozpędu twarzą w jego twarz, po czym
zaczęłam się szamotać i okładać go lekko pięściami, kiedy poczułam jak podnosi
mnie do góry i przerzuca sobie przez chuderlawe, okryte szarym materiałem
ramię.
Louis pchnął drzwi od łazienki i postawił stopę w progu.
- Puszczaj! – wrzasnęłam, klepiąc go po plecach i tyłku,
który swoją drogą był niczego sobie. – Louis, puszczaj, natychmiast!
W odpowiedzi usłyszałam jego szatański chichot i dźwięk rozsuwanych
drzwi prysznicowych, przez co zaczęłam się kręcić z większym zapałem.
- Nie zrobisz tego! Tomlinson! Zabiję cię jak to zrobisz,
obiecuję ci! – piszczałam, kiedy śmiejąc się próbował mnie wcisnąć pod płynącą
pod prysznicem wodę. Jak małpka owinęłam nogi wokół jego pasa, a dłonie
zacisnęłam na materiale koszulki, dysząc z irytacją.
Chłopak chwycił za moją łydkę, próbując wyplątać się z
mojego uścisku, ale nie dawałam za wygraną.
- No daj spokój, przyda ci się mała kąpiel. – zachichotał.
W moich myślach pojawiły się najgorsze przekleństwa pod jego
adresem. Obiecałam sobie, że się zemszczę, choćby nie wiem co.
- Może tobie się przyda! – parsknęłam, trzymając się go
mocno, gdy znów ułożył dłoń na mojej nodze. Najchętniej dalej okładałabym jego
plecy pięściami, jednak za bardzo bałam się poluźnić chwyt w obawie przed
wylądowaniem pod lodowatą wodą.
- Uwierz mi – odparł, pociągając sugestywnie nosem. – czuję,
że to ty potrzebujesz prysznica.
Miałam ochotę sprać go na kwaśne jabłko, ale zamiast tego
zdecydowałam się na ostatnią linię obrony jaka mi pozostała w tamtej sytuacji.
Zbierając wszystkie siły wrzasnęłam na cały głos:
- Harry! Ratunku!
Chwilę później usłyszałam pospieszne kroki w korytarzu, a
zaraz potem kudłata głowa wyłoniła się zza rogu. Wydałam z siebie okrzyk
zwycięstwa.
- Pojebało was do reszty… - mruknął Harry zaspanym głosem,
przecierając zmrużone powieki. – Myślałem, że coś się dzieje.
- Bo się dzieje! Proszę, ratuj mnie. – zaskomlałam żałośnie,
próbując przybrać jak najbardziej zasmucony wyraz twarzy.
Styles wymruczał pod nosem jakieś przekleństwa pod naszym
adresem.
Pacnęłam Louisa w głowę, kiedy połaskotał mnie w stopę.
Najwyraźniej myślał, że coś tym zdziała, ale czekało go rozczarowanie: nie
miałam łaskotek pod stopami. Znowu zaczęłam się kręcić w jego objęciach, dopóki
Harry nie zbliżył się o kilka kroków, które wystarczyły do tego, żebym objęła
ramionami jego szyję, co natychmiast zrobiłam i powiedziałam mu do ucha:
- Błagam, zabierz mnie od tego dzikusa…
- Dzikusa?!
Wybuchłam śmiechem na wyobrażenie oburzonej miny Louisa,
które pojawiło się w mojej głowie. Styles zresztą też wyglądał, jakby miał
zaraz do mnie dołączyć. Poczułam jego ręce obejmujące moją klatkę piersiową,
kiedy próbował wydostać mnie z łap obrażonego, stawiającego opór chłopaka.
Po kilku próbach oswobodzenia, zawierających w sobie wiele
przekleństw z mojej strony i szczypania ze strony Tomlinsona, mogłam odetchnąć
z ulgą i cieszyć się wolnością oraz tym, że udało mi się uniknąć wątpliwej
przyjemności w postaci zimnej kąpieli.
Wpatrywałam się w swoje stopy, okryte ciemnym materiałem
sięgających mi do połowy łydki skarpetek, które wydobyłam z szafy Harry’ego i
rozmyślałam nad tym, co się stało w jego mieszkaniu.
Po rozdzieleniu naszej dwójki Harry zaniósł mnie, cały czas
uczepioną jego szyi, do swojej sypialni, gdzie postawił mnie na ziemi i
cierpliwie wytłumaczył, że chce, abym założyła skarpetki i najlepiej też jakieś
spodnie, a potem usiadła grzecznie w salonie, jak najdalej od jego kolegi.
- I bez żadnych krzyków. – podkreślił, patrząc na mnie
znacząco, po czym opuścił pokój, zostawiając mnie samą. W powietrzu unosił się
zapach jego perfum. Z wypełnionej ubraniami szafy wyciągnęłam skarpetki i
wróciłam do pokoju, w którym spałam, aby założyć zostawione na łóżku spodnie i
bluzę. Miałam ochotę na fajkę, byłam głodna i chciało mi się pić, a poza tym
nie wiedziałam, która jest godzina, widząc jednak, że za oknem zrobiło się już
odrobinę jaśniej, domyśliłam się, że od jakiegoś czasu powinnam była być już w
pracy. Powędrowałam więc do salonu, gdzie ostatnio widziałam moją torebkę, a
potem wyciągnęłam z niej telefon. Nacisnęłam odpowiedni przycisk, dzięki
któremu ekran się podświetlił i zszokowana odkryłam dwadzieścia osiem nieodebranych
połączeń i siedemnaście smsów, wszystkie od Liv i Jacksona. Pacnęłam się w
czoło, odczytując wiadomości.
‘Gdzie jesteś?’
‘Wracasz do domu na noc?’
‘Sophia, martwię się, odpisz’
Wszystkie smsy miały podobną treść, przynajmniej te od Liv,
bo Jackson groził mi śmiercią w męczarniach i zemstą za to, że nie dawałam
znaku życia. Miałam tylko nadzieję, że domyślił się u kogo spędziłam noc.
Po zjedzeniu przygotowanego przez Harry’ego śniadania
zebrałam w pośpiechu swoje rzeczy, ubrałam buty i kurtkę i skierowałam się do
drzwi, aby jak najszybciej wyjść i znaleźć się w księgarni, gdzie musiałam
wytłumaczyć się pani King z mojego ponad dwugodzinnego spóźnienia. W duchu
modliłam się tylko, żeby kobieta nie zrezygnowała z zatrudniania mnie, bo praca
u niej była przyjemna i bardzo mi na niej zależało.
Kiedy dotarłam na miejsce było już grubo po dziesiątej i
właścicielka zdecydowała, że równie dobrze mogę iść do domu. Było to moje
pierwsze wykroczenie od kiedy mnie zatrudniła, dlatego przymknęła na nie oko,
poza tym wyjaśniła mi, że i tak miała cały dzień spędzić w księgarni, więc nie
była to aż taka zbrodnia z mojej strony. Powtarzając słowa podziękowania i
przeprosiny wyszłam ze sklepu. Kiedy stawiałam niespieszne kroki na schodach
prowadzących do mieszkania, usłyszałam piosenkę Fall Out Boy, którą ustawiłam
na dzwonek mojego telefonu. Wyciągnęłam urządzenie z torebki i odebrałam
połączenie, nie sprawdzając kto dzwoni.
- Halo?
- No i gdzie jesteś? – w słuchawce rozległ się niski, lekko
zachrypnięty głos Harry’ego. Nacisnęłam klamkę od drzwi i pchnęłam je lekko,
stwierdzając, ze są otwarte.
- W domu. – odpowiedziałam, próbując ściągnąć kurtkę z
ramion i zsunąć buty ze stóp. Moje oczy cały czas skanowały otoczenie w
poszukiwaniu najmniejszych oznak czyjejś obecności. Na wieszakach wisiał tylko
jeden ciemny płaszcz, należący do Harry’ego, co stwierdziłam po namyśle, a
także kolorowa kurtka Liv. Ucieszyłam się, że tylko ona jest w domu i oszczędzę
sobie kazania ze strony przebywającego w szkole Jacksona.
- Jak to w domu? – w tle usłyszałam jakieś szuranie, a potem
głośny trzask, który brzmiał jak uderzenie kogoś dłonią w twarz. Dokładnie
sekundę później dobiegło do mnie piskliwe, przeraźliwe wycie, coś jak: ‘Buzi,
buzi!’, wydobywające się z ust jedynego, oryginalnego, niepowtarzalnego Louisa
Tomlinsona. – Zamknij się, Lou, bo nie ręczę za siebie! – wrzasnął Harry, a
potem kontynuował: - No, co mówiłaś?
Odkaszlnęłam, próbując powstrzymać rozbawienie i zajrzałam
jednocześnie do mojego pokoju, wyglądającego w tamtym momencie jak pobojowisko.
Wszędzie walały się sterty ubrań, brudne skarpetki, kosmetyki i pluszowe
zabawki. Byłam pewna, że moja mina wyglądała wtedy jak pomieszanie zdziwienia
ze zdegustowaniem, no bo przecież nie było mnie dopiero dzień i wiem, że
oddałam ten pokój Chloe i Jacksonowi, ale bez przesady, do cholery! Gacie na
wierzchu?! A tam w rogu, czy to… tampony?! Po co dziewczynie w ciąży tampony,
do jasnej Anielki? Z zażenowaniem wkroczyłam do pomieszczenia, wrzucając
opakowanie do szuflady, zdając sobie sprawę z tego, że należało ono do mnie.
Zorientowałam się również, że Harry cały czas czeka na moją
odpowiedź, a zirytowane westchnienie dało mi do zrozumienia, że zbyt długo
zwlekałam z odezwaniem się.
- Przepraszam. – mruknęłam, dla świętego spokoju zamykając
drzwi i kierując się jednak ku czystemu i przytulnemu salonowi, gdzie moje koty
obdzierały kanapę z obicia. – Właśnie odkryłam, że mój pokój jest kupką
nieszczęścia. Jackson i Chloe… - urwałam, zastanawiając się czy dobrym pomysłem
byłoby wtajemniczanie prawie nieznanej mi osoby w czyjeś życie prywatne,
zwłaszcza że sama dopiero kilka dni temu dowiedziałam się o ich sytuacji i nie
miałam pozwolenia na przekazywanie tego dalej.
- No nieważne. Sprawdzam tylko czy dotarłaś. Nie miałaś być
w pracy?
Zasiadłszy w moim ulubionym fotelu wytłumaczyłam mu
sytuację, słysząc od niego w zamian krótkich przytaknięć, a na koniec
przeprosiny. Czuł się winny, bo to rzekomo przez niego nie zdążyłam do pracy,
choć wina leżała zdecydowanie po mojej stronie. W końcu kto normalny nie
ustawia budzika jeśli wie, że następnego dnia musi wcześnie wstać?
Ostatecznie umówiliśmy się po raz kolejny na spotkanie.
Miałam co do tego mieszane uczucia. Z jednej strony w obecności chłopaka czułam
się inaczej niż zwykle – nawet starałam się być dla niego miła, a wiadomo, że rzadko
mi to wychodzi, ale z drugiej strony nie chciałam zacieśniać więzów z kimś,
kogo cały czas śledzono i wypisywano o nim w gazetach. O moją czaszkę
nieustannie obijały się myśli dotyczące tego, że przez znajomość z Harrym ja
także któregoś dnia mogłabym trafić do gazety lub na jakieś strony plotkarskie
i wszystko w moim dotychczasowym, poukładanym życiu zmieniłoby się w mgnieniu
oka. Już nie byłabym anonimowa, nie miałabym swojego życia prywatnego, a co
więcej, zostałaby mi przyklejona łatka ‘dziewczyny Stylesa’, którą przecież nie
byłam i być nie zamierzałam, choć zaprzeczały temu wszystkie kłębiące się w we
mnie emocje, wyczuwalne w jego obecności.
Super!
OdpowiedzUsuńDziękuję! :)
Usuń