Piosenka ‘Up in the air’ krążyła w mojej głowie od
kilkudziesięciu minut, nie pozwalając mi się skoncentrować na niczym konkretnym
poza wgapianiem się w połowicznie wypełnioną krzyżówkę, spoczywającą na moich
podkulonych nogach. W udawanym skupieniu zagryzałam końcówkę zielonego
długopisu wiedząc, że gdzieś niedaleko mnie stoi zdenerwowana, zirytowana i,
podobno, zdegustowana moim zachowaniem Liv, produkująca z siebie trwające już
ponad pięć minut kazanie, a ja, niewdzięczna i wredna, usłyszałam z niego może
tylko pierwsze pięć zdań brzmiących mniej więcej tak: ‘Gdzieś ty była?! Wiesz
jak się martwiłam?! Gdzie miałaś telefon?! Co ty sobie wyobrażasz?!’ i tak
dalej, i tak dalej.
Przez te wszystkie lata przyjaźni z nią nabyłam bardzo
cennej umiejętności, jaką było wyłączanie się na czas jej tyrad i utyskiwań,
zastępując je jakimiś niezbyt konkretnymi procesami myślowymi. Czasem myślałam
o filmie, który oglądałam niedawno, czasem o książce, następnego razu
analizowałam zachowanie jakiejś znanej mi osoby podczas na przykład rozmowy ze
mną, albo zagłębiałam się we wspomnieniach. Tłumaczyłam sobie, że przecież i
tak nie uda mi się nic wtrącić ani nie dostanę możliwości wyjaśnienia całej
sytuacji naburmuszonej i wkurzonej Liv, bo ona nigdy nie dopuszczała mnie do słowa.
Dlatego właśnie najlepszym wyjściem było dać jej się wygadać, a potem, po
upływie czasu, zapukać do pokoju z kubkiem kakao lub zimnym piwem, w zależności
od pory roku, i przeprosić. To zawsze działało.
Z ulgą przyjęłam moment, w którym dziewczyna zdecydowała się
na pozostawienie mnie samej sobie w salonie i skierowała się Bóg wie gdzie.
Porzuciłam nucenie piosenki i rozwiązywanie krzyżówki na rzecz czegoś, co nagle
przyszło mi do głowy, a mianowicie zaczęłam zastanawiać się nad ‘związkiem’ Liv
i Zayna. Minął już tydzień od ich randki, a dwa od kiedy się poznali i
ciekawość zżerała mnie od środka na samą myśl o tej dwójce. W końcu niektóre
związki zaczynają się nawet szybciej, co nie? Wiedziałam jednak, że nie ma
sensu zaczynać teraz tego tematu, jeśli znowu nie chciałam wysłuchiwać kazania,
dlatego, zerkając na zegarek w telefonie, zdecydowałam się na wzięcie szybkiego
prysznica, przebranie się i przygotowanie czegoś w ramach obiadu zanim nadejdzie
czas mojego spotkania z Harrym.
Podczas naszej rozmowy telefonicznej ustaliliśmy, że
podjedziemy samochodem pod szkołę Jacksona i Chloe aby ich odebrać i przy
okazji udobruchać wysyłającego mi smsy z pogróżkami blondyna. Lekcje kończyły
się o piętnastej, ale Harry uparł się, że będzie aż godzinę wcześniej, dlatego
nie zostało mi tak dużo czasu na przygotowanie się.
Stanie pod prysznicem, jak każdy wie, to idealny moment na
rozmyślania o życiu, a było to coś, co właśnie robiłam. Nie wiedziałam dlaczego
Styles ponownie chciał się ze mną spotkać, co było dla mnie wyjątkowo dziwne i
dlaczego ja się zgodziłam, ale raz kozie śmierć. Próbowałam też wymyślić jakiś
sposób na ugłaskanie Jacksona, bo wiedziałam, że jak tylko mnie zobaczy, to
rzuci się na mnie ze swoimi kościstymi łapskami i zwyzywa mnie od najgorszych.
No i jeszcze Chloe, dziewczyna, której nie znam, którą właściwie olałam
poprzedniego dnia.
Owinięta ciasno ręcznikiem wyszłam z zaparowanej łazienki i
wkroczyłam do zasyfionego, zawalonego pokoju w poszukiwaniu ubrania. Wciągnęłam
na nogi obcisłe, jasne dżinsy z lekkim przetarciem na lewym udzie, a do tego
luźną koszulę w odcieniu ciemnej zieleni, której rękawy podwinęłam do łokci.
Włosy zostawiłam rozpuszczone, jak zawsze zresztą, bo nie miałam żadnych, i gdy
to mówię jestem w stu procentach poważna, kompletnie żadnych umiejętności
manualnych, które pomogłyby mi w zrobieniu chociaż raz dobrze wyglądającego
kucyka lub warkocza. Zdecydowałam się również na lekki makijaż, zawierający w
sobie minimalną ilość podkładu zakrywającego wory pod oczami i tuszu wydłużającego
rzęsy. Do torebki wcisnęłam biały T-shirt, obowiązkowy w pracy i kosmetyki w
razie gdybym musiała coś poprawić i wyszłam z pokoju, zabrawszy uprzednio białe
skarpetki z szuflady.
- Liv! – wrzasnęłam na widok jej zielonych włosów
znikających w przejściu do kuchni i od razu pognałam w tamtą stronę. Rzuciłam
się na szyję zdezorientowanej przyjaciółki, która nie od razu, ale odwzajemniła
mój gest. – Przepraszam, powinnam była zadzwonić albo chociaż napisać, nie
gniewaj się na mnie. – wydusiłam, wciskając twarz w jej gęste włosy.
Jedna z dłoni dziewczyny poklepała mnie po plecach, a potem
usłyszałam jej głos:
- No już dobra, niech będzie, że ci wybaczam, pasztecie. –
usłyszałam rozbawienie w jej głosie, dlatego dla swojego własnego dobra
puściłam jej płazem to obraźliwe wyrażenie i cmoknęłam ją w rumiany policzek,
który ta z lekkim obrzydzeniem na twarzy od razu przetarła wierzchem dłoni.
Odsunęłam się od niej na odległość ramion i ruszyłam z wytłumaczeniami, bo
wydawało mi się, że właśnie tego ode mnie oczekuje.
- Dałabym ci znać, że nie wracam do domu, ale było już
późno, a ja zasnęłam, poza tym gdzieś walnęłam torebkę i nie wiedziałam
dokładnie gdzie, nie mogłam jej znaleźć z samego rana, no i jakoś samo tak
wyszło...
Nie polecam produkowania takich długich zdań na jednym
wdechu i wydechu, bo to naprawdę szkodliwe dla zdrowia waszych płuc, tak samo
jak i moich, które w tamtym momencie zaczęły mnie palić. Wzięłam głęboki oddech
i już miałam jej wytłumaczyć resztę sytuacji, kiedy machnięciem ręki przerwała
mój wywód i bąknęła:
- Zamknij się, Sophia, serio… Czaję. Tylko gdzie byłaś?
Chwila, chwila, jeszcze jej tego nie mówiłam? Jackson jej
nie mówił? Doszłam do wniosku, że na pewno nadal był obrażony o Zayna i unikał
Liv jak ognia, dlatego nie przekazał jej informacji na temat miejsca, w którym
spędziłam noc, jakkolwiek to brzmi.
- No… jak to gdzie…? – zapytałam, próbując się wywinąć od
odpowiedzi i zajrzałam do lodówki. Przeskanowałam półki od góry do dołu,
znajdując na jednej z nich ser żółty, więc wymyśliłam, czym zastąpię pożywny i
smaczny obiad. – Chcesz tosta?
Liv pokręciła głową w odpowiedzi, dlatego z powrotem
skierowałam wzrok na ser i sięgnęłam po niego, a potem zajęłam się nakładaniem
go na skibki chleba wydobytego z szafki. Urwałam kawałek i włożyłam do buzi.
- No powiesz mi? – rzuciła, nie dając się zwieść.
Moja odpowiedź była bełkotem wypowiedzianym pod nosem,
którego nawet człowiek z najlepszym słuchem na świecie by nie rozszyfrował.
- Gdzie?
- U Harry’ego. – powiedziałam już wyraźniej, wywracając
oczami i wkładając przygotowane kanapki do tostera.
- Jakiego Harry’ego?
- No takiego zwykłego?
- Sophia, do cholery, masz trzy sekundy na to, żeby mi
powiedzieć, gdzie byłaś, albo wyrzucę te twoje pieprzone futrzaki, które
nazywasz kotami, przez okno! – wrzasnęła już porządnie zirytowana Liv,
krzyżując ręce na piersi. Nie powiem, że się nie bałam, bo jednak wolałam, żeby
wszyscy przeżyli, dlatego podniosłam dłonie i pomachałam nimi na znak, że
jestem niewinna i ma się już na mnie nie wydzierać, a potem powiedziałam:
- Jezu, Liv, zachowujesz się gorzej niż moja matka…
- Raz…
- No już dobra, dobra. Spałam u…
- Dwa…
- … Harry’ego Stylesa! Wysoki, loki, klata jak macho, One
Direction, mówi ci to coś?
Wyraz zaskoczenia na jej twarzy był bezcenny, aż żałowałam,
że nie miałam pod ręką aparatu, żeby to uwiecznić. Mentalnie przygotowywałam
się na potok pytań płynący z jej ust, ale zupełnie nie spodziewałam się tego
jednego, które padło jako pierwsze:
- Spałaś z Harrym Stylesem?!
Pół godziny później, najedzona, wyszykowana i zrelaksowana,
siedziałam na obitym skórą siedzeniu w aucie Harry’ego i starałam się nie
parsknąć śmiechem na wspomnienie odbytej nie tak dawno rozmowy. Całe szczęście
udało mi się wytłumaczyć Liv, że między mną a chłopakiem do niczego nie doszło
i jesteśmy tylko znajomymi. Wtrąciłam też kilka pikantnych żarcików na temat
jej i Zayna, powodując tym, że szybko urwała rozmowę i życzyła mi miłej pracy,
a następnie zaszyła się w zaciszu swojego pokoju.
Przeniosłam wzrok z pogrążonej w deszczu ulicy na milczącego
chłopaka siedzącego obok mnie i wyciągnęłam w jego kierunku dłoń, w której
trzymałam jego bluzę.
- Zapomniałam ci ją oddać jak wychodziłam. – powiedziałam.
Harry spojrzał na mnie, a potem na materiał, nie reagując w żaden sposób,
dlatego zaczęłam się modlić, żeby nie zachował się jak ci wszyscy faceci z
opowiadań, którzy z łaskawymi uśmiechami i mrugnięciem oka mówili coś w stylu
‘zatrzymaj ją, leży na tobie lepiej niż na mnie, mała’, ale całe szczęście
brunet nie był tym typem i po upływie chwili zabrał ode mnie ubranie,
odkładając je na tylne siedzenie.
- Dzięki. Dobrze, że pamiętałaś, bo musiałbym się włamać do
twojego domu. To moja ulubiona bluza. – wyjaśnił na widok mojej zdziwionej miny,
wywołując tym u mnie wybuch śmiechu. Wyobraziłam sobie Harry’ego, jak w ubraniu
ninja próbuje znaleźć coś w brudzie panującym w moim pokoju i nie mogłam
powstrzymać chichotu.
- Tylko twój płaszcz u nas został. – przypomniałam sobie, że
widziałam go wchodząc rankiem do domu.
Harry wzruszył ramionami, wybijając jakiś rytm palcem na
czarnej kierownicy.
- No to będę musiał kiedyś wpaść i go odebrać. – rzucił
lekko. Przełknęłam ślinę i kiwnęłam głową. Odwróciłam wzrok, żeby nie musieć
wpatrywać się w jego zielone tęczówki, które sprawiały, że moje serce biło tak
szybko, jakby chciało wyskoczyć mi z piersi i przykleić się do niego. Dziwne,
że chłopak, którego znałam dopiero od dwóch tygodni, potrafił wywołać u mnie
takie emocje i przekonać mnie do rzeczy, których nie robiłam nawet z bliższymi
mi osobami, jak na przykład taniec przez całą noc, spacer w mroku i mrozie,
nocowanie w nieznanym miejscu… Wszyscy, którzy mnie znali, powiedzieliby, że
jest to coś, czego się po mnie nie spodziewali, wiedziałam też, że uznaliby to
za coś dobrego. Sophia w końcu jest częścią społeczeństwa, i te sprawy.
- Może… podjedziemy już pod szkołę…? – pisnęłam nagle
zdenerwowana i obróciłam głowę w stronę okna, zauważając wcześniej zdziwione
spojrzenie, jakie chłopak mi posłał.
- Tak, jasne…
Usłyszałam warkot silnika i szuranie opon na mokrej
nawierzchni, kiedy powoli jechaliśmy przez miasto. Krople deszczu spadały na
szyby z cichym odgłosem, a ja obserwowałam krótką drogę jednej z nich,
wędrującej wzdłuż tafli aż na sam jej dół. Czułam, że pocą mi się dłonie.
Harry, jakby wyczuwając mój nastrój i niechęć do rozmowy,
która nadeszła znikąd, włączył radio, z którego popłynęła rockowa muzyka.
Gatunek, który toleruję, a wręcz lubię. Dobra, kocham. Nie znałam tej
konkretnej piosenki, ale nie przeszkodziło mi to w rytmicznym uderzaniu palcami
o ukryte za materiałem dżinsów udo. Od strony kierowcy dobiegało do mnie
mamrotanie chłopaka, a kiedy na niego spojrzałam, zrozumiałam, że on tylko
śpiewa sobie pod nosem, kołysząc na boki głową, przez co jego wymykające się z bandany
loki podrygiwały w powietrzu.
Słuchając jego głosu, który z każdą chwilą był coraz
głośniejszy, powoli się odprężałam. Na tyle, żeby dołączyć do nucenia, kiedy
nareszcie w radiu puścili coś, co znałam, a mianowicie piosenkę Arctic Monkeys
– R U Mine. Nieśmiało i z lekkim
wahaniem zaczęłam śpiewać zwrotkę, dołączając do zerkającego na mnie Harry’ego.
Muzyka zaczęła głośniej wydobywać się z głośników, ale nie widziałam, żeby
chłopak wyciągał rękę w kierunku radia. Doszłam do wniosku, że jego wypasione,
drogie, pachnące świeżością auto na pewno ma jakąś małą, magicznie działającą
ukrytą konsolkę przy kierownicy i zaczęłam mu zazdrościć tego cacka. Samochodu
oczywiście, nie konsolki. Biorąc pod uwagę to, że nie byłam posiadaczką prawa
jazdy, to moja zazdrość była nieuzasadniona, ale wiadomo jakie są kobiety.
Wydzierając się w niebogłosy i odstawiając dzikie tańce
dojechaliśmy nareszcie na parking pod szkołą, gdzie dokończyliśmy śpiewanie
piosenki przy towarzyszących nam dziwnych spojrzeniach przechodniów. Musieliśmy
wyglądać jak dwójka wariatów.
- Nie wiedziałem, że umiesz śpiewać. – powiedział Harry, a
ja wybuchłam śmiechem. Ja śpiewać? Trzymajcie mnie, byłam w tym najgorsza na
świecie.
- Nie udawaj, że nie bolą cię uszy od mojego wycia.
- No dobra, może trochę. – przyznał i wyszczerzył się,
obrywając za to w ramię. Na jego twarzy od razu pojawił się grymas i złapał się
za miejsce, w które go uderzyłam, więc pospieszyłam z przeprosinami, sądząc, że
przesadziłam z użytą siłą, ale zaraz potem westchnęłam z irytacją, kiedy jego
usta ponownie rozciągnęły się w uśmiechu. – Żartowałem!
- Głupek. – pokręciłam głową. Zajrzałam do leżącej na moich
kolanach torebki w poszukiwaniu papierosów. Chwyciłam za klamkę i otworzyłam
drzwi, a potem miałam już wysiadać, kiedy przerwał mi donośny głos Stylesa.
- Co robisz?
Odwróciłam się w jego stronę, wyciągając jednocześnie dłoń,
w której trzymałam paczkę i zapalniczkę.
- Chcę zapalić. – wytłumaczyłam. – A nie chcę tego robić w
samochodzie, nawet jeśli byś mi pozwolił.
- Czego bym nie zrobił.
- No widzisz. – postawiłam nogi na mokrym chodniku, i
założywszy kaptur kurtki na głowę, odpaliłam papierosa i schowałam zapalniczkę
do torebki. Nie przejmując się mokrym lakierem, oparłam się o zamknięte drzwi
auta i zaciągnęłam dymem, mając nadzieję, że jakiś nadgorliwy nauczyciel nie
wybiegnie zaraz ze szkoły i nie opieprzy mnie za palenie na parkingu.
Szkoła, przed którą staliśmy, nie była jakoś wyjątkowo duża
ani mała. Średniej wielkości budynek, szarego koloru z dużymi oknami i
przeszklonymi drzwiami wejściowymi, które groziły rozpadem, jak te w redakcji
Malcolma, rozwalone przez Zayna. Cały spory teren przed głównym wejściem
zajmowała trawa oraz kilka przejść złożonych z płyt chodnikowych. Całość
prezentowała się dość przeciętnie, choć była to szkoła prywatna, bo do jakiej
innej mógł posłać rodzeństwo ich ojczym.
- Matko, jak to śmierdzi. – burknął Harry, stając przede mną
z kapturem na głowie, garbiąc się jak osiemdziesięcioletni staruszek z
reumatyzmem. Z premedytacją ponownie wydmuchnęłam dym, tym razem prosto w jego
stronę, na co się skrzywił i pomachał dłonią przed twarzą. – Jaka ty jesteś
złośliwa.
- No życie. – skwitowałam jego słowa. Czysta prawda.
Złośliwość to moje drugie imię. Albo upartość.
- Po prostu nie dmuchaj tym we mnie, okej? – zapytał, na co
wzruszyłam ramionami.
Przyglądałam się z rozbawieniem jak za każdym razem, kiedy
mija nas jakaś przypadkowa osoba, chłopak kuli ramiona, próbując schować twarz
i udaje, że jego wcale tam nie ma, choć trudno było nie zauważyć jego postawnej
sylwetki. Byłam pewna, że każda fanka z odległości najbliższego chodnika
poznałaby, że to on, ale nie chciałam niszczyć jego dobrego humoru. Poza tym
naprawdę mnie bawiły jego próby ukrywania się i nie miałam ochoty na ich przerywanie.
- Będziesz tu stał i moknął?
- Nie chciałem, żebyś stała sama. – mruknął cicho, wkładając
ręce do obszernych kieszeni kurtki. Poczułam jak przyjemne ciepło rozlewa się
po moim wnętrzu dzięki jego słowom, ale od razu się za to skarciłam. Boże,
wystarczyło kilka słów, żeby doprowadzić mnie do takiego stanu, no bez
przesady. Miałam ochotę palnąć coś w stylu: Styles, bierzesz udział w konkursie
na najsłodsze zachowanie i teksty świata? ale zamiast tego wolałam się pławić w
tym moim schnącym oceanie słodyczy i szczęścia.
Przez chwilę staliśmy w ciszy, rzucając sobie ukradkowe
spojrzenia, na które reagowaliśmy każde w inny sposób. Harry na chwilę
spuszczał wzrok na swoje dziwne, skórzane buty, na których osadzały się krople
deszczu, po czym ponownie go podnosił i wpatrywał się we mnie dopóki kolejny
raz go na tym nie przyłapałam. Moja reakcja? Palące, buraczane rumieńce,
wpływające na poliki, przez które na pewno wyglądałam jak zakochana małolata.
Po którymś już razie rzucania sobie wzajemnych nieśmiałych spojrzeń, utkwiłam
wzrok w przetarciu spodni, szarpiąc paznokciami za jego brzegi. W moim polu
widzenia nagle pojawiły się jego charakterystyczne buty i kawałek spodni przy
kostkach, kiedy Harry zrobił krok w moją stronę, sprawiając że jeszcze bardziej
wbiłam ciało w drzwi samochodu. Automatycznie podniosłam dłonie i oparłam je o
jego klatkę piersiową, nie pozwalając mu na podejście bliżej.
- Co robisz…? – wydukałam piskliwym głosem, nie będąc zdolną
do tego, żeby spojrzeć mu w twarz. Zamiast tego oglądałam brzeg jego widocznej
przez rozpiętą kurtkę bluzki spod którego wystawał złoty łańcuszek. Oglądałam z
bardzo, bardzo bliska wgłębienie w jego obojczykach i w dole szyi, czując jego
ciepły oddech na czole, kiedy przemówił:
- Tak sobie pomyślałem… - urwał, oparłszy dłonie po obu
stronach mojego ciała, zamykając mnie niejako w klatce stworzonej z jego ciała
i ramion. Nie miałam żadnej drogi ucieczki, a panika w moim umyśle coraz
bardziej rosła i rosła.
- Taaaak…?
Zdobyłam się w końcu na to, żeby spojrzeć mu w oczy, co od
razu wytknęłam sobie jako błąd, bo miały one dziwny wyraz i błądziły po całej
mojej twarzy, jakby nie mógł się skupić na tym, co chce powiedzieć.
- Pomyślałem, że może chciałabyś…
- Że chciałabym co?
- Boże, Sophia, nie przerywaj mi! – podniósł głos, więc się
wzdrygnęłam, a na jego twarzy zaraz potem pojawiła się przepraszająca mina.
Moje dłonie z paniki zacisnęły się na koszulce chłopaka i byłam też gotowa na
to, żeby w każdej chwili unieść kolano i uderzyć w strategiczne miejsce.
- Przepraszam, przepraszam, po prostu się denerwuję. Chodzi
o to, że chciałbym cię gdzieś zaprosić. – wydukał w końcu, a mi z wrażenia
odebrało mowę. Czułam, że moje usta otwierają się ze zdziwienia, więc szybko je
zamknęłam i zamrugałam powiekami, starając się przyjąć do wiadomości to, co
powiedział.
- Ale… że co?
- Co co?
Przełknęłam ślinę. Boże, czy on mnie zapraszał na randkę?!
Ale, że na prawdziwą randkę? Pomyślałam sobie ‘Sophia, w co ty się wkopałaś?!’,
no bo przecież dobrze znacie moje poglądy na ten temat, w ogóle na temat
Harry’ego. Lubiłam go, to fakt, ale nasza znajomość dopiero się zaczynała,
minęły dwa tygodnie od kiedy się znamy, a rozmawialiśmy może jakoś z pięć razy
i on mnie zaprasza na randkę? Nie wiedziałam, czy mam wybuchnąć śmiechem czy
płaczem. Zastanawiałam się co mam mu odpowiedzieć. Jak mu odmówić, żeby się nie
obraził i nie pomyślał, że go nie lubię. Może gdyby jeszcze poczekał, dał mi
trochę czasu, ale to wszystko działo się tak szybko.
- Harry… - mruknęłam, błądząc wzrokiem po jego klatce
piersiowej i twarzy, myśląc gorączkowo nad odpowiedzią.
Chłopak uniósł palcami mój podbródek, szukając wzrokiem
mojego wzroku. Kiedy postawił na swoim, powiedział kojącym głosem, jak do
dziecka:
- Jeśli nie chcesz, to po prostu powiedz, zrozumiem. Wiem,
że prawie się nie znamy i w ogóle, ale pomyślałem, że takie wyjście nam w tym
pomoże. No więc, co ty na to?
Po tym rozdziale sama mam rumieńce i szczerze się jak głupia! XD Weny i do następnego!
OdpowiedzUsuń