Ogłoszenie

Hello my kitties
Nie wiem kiedy dodam następny rozdział. Mam go już tak mniej więcej w połowie, czasami już do niego siadam i ostatecznie udaje mi się napisać jedynie zdanie lub dwa. Pracuje żeby zarobić pieniądze na wyjazd do Hiszpanii i na wakacje, na koncert JB który obiecałam siostrze więc musicie mi wybaczyć jeśli kolejny rozdział pojawi się późno. Mam nadzieję, że spedzacie wakacje lepiej niż ja 😚
Do zobaczenia niedługo

czwartek, 13 sierpnia 2015

17. Everything with you is so complicated.

W pośpiechu wciągnęłam ocieplane buty na stopy i szarpnęłam za wiszącą na wieszaku kurtkę, po czym z rozmachem tworzyłam drzwi i wybiegłam na klatkę schodową. Moje głośne kroki odbijały się echem pomiędzy obskurnymi ścianami, z których odłaziła farba i ciemnymi schodami. Wzrastająca we mnie irytacja nie pozwoliła mi na ubranie skórzanego materiału trzymanego przeze mnie w dłoni – moje roztrzęsione ręce nie trafiały w rękawy i dopiero po którymś podejściu z kolei wciągnęłam na siebie kurtkę.
Zastanawiacie się pewnie nad powodem mojej złości, ale byłoby zbyt kolorowo, gdyby powód był tylko jeden. Tamtego dnia było ich trzy, a nazywały się Jackson, Liv i, o dziwo, Zayn.
Wszystko zaczęło się już tydzień wcześniej, kiedy wróciłam do domu z pracy i wysłuchiwałam tyrady na temat mojego zachowania. Moim zdaniem powinni już dawno się do tego przyzwyczaić, ale gdzie tam, zawsze znajdzie się powód do narzekań, a kiedy ja jestem pod ręką, to zgadnijcie kto staje się kozłem ofiarnym. No ale może wróćmy do tematu.
Po powrocie z pracy, zmęczona i smutna z powodu całej sytuacji z Harry’m, zwierzyłam się Jacksonowi, Liv i Chloe ze wszystkiego, oczekując ich pocieszenia, będąc w stanie takiego doła, że nawet najprostsze ‘wszystko da się naprawić’ podniosłoby mnie na duchu. Niestety zamiast tego doczekałam się poirytowanych wrzasków. Następne były ciągłe docinki i skrzywione spojrzenia posyłane w każdej, dokładnie każdej sytuacji – kiedy mijaliśmy się w korytarzu, w pracy, gdy szliśmy spać, kiedy siedziałam w salonie, w sypialni, w kuchni, nawet przez drzwi łazienki czułam ich wszechobecną dezaprobatę dla moich, bądź co bądź, odruchowych zachowań. Chloe była jedyną osobą, która zachowała neutralność, dzięki czemu była skazana na przymusowe spędzanie ze mną czasu. Miałam wrażenie, że jej to nie przeszkadza.
Po dwóch czy trzech dniach sprawa przycichła, chociaż gdzieś głęboko we mnie nadal tkwiło przekonanie co do tego, że wszyscy mają do mnie o coś pretensje. Mój umysł płatał mi figle w obecności innych osób, dlatego starałam się jak najbardziej odizolować i wyciszyć. Mój spokój odnalazłam w nieogrzewanej, obskurnej piwnicy, zamienionej w warsztat malarski. Napchałam w niej wszystko, co mogło mi się przydać do stworzenia nowego obrazu: sztalugi, płótna, farby, a także najróżniejsze przysmaki, podgryzane w czasie malowania. Swój czas dzieliłam między posiłki z Chloe, pracę i mazanie w przeciągach. Może dlatego dorobiłam się ciężkiego, męczącego kaszlu i kataru, przez które trafiłam do lekarza i na zwolnienie z kategorycznym zakazem zbliżania się do pomieszczenia pod ziemią, co przyjęłam z olbrzymim niezadowoleniem.
Ignorując wszelkie zakazy i wrzaski nadal spędzałam masę czasu z siostrą Jacksona – mimo jej ciąży i możliwości zarażenia ona była tą, która podnosiła mnie na duchu niezależnie od wszystkiego, co się działo. Tak samo jak tamtego dnia.
Siedziałam owinięta puchatym kocykiem, w pełni ubrana, bo siedzenie w polarowej piżamie przekraczało wtedy granice mojej cierpliwości, i popijałam przygotowaną wcześniej zieloną herbatę, gdy do domu wparował zziębnięty Jackson z dziwną czapką na głowie. Rzuciłam okiem na wiszący na ścianie zegar i ze zdziwieniem stwierdziłam, że jest przed dziesiątą – dużo za wcześnie na powrót chłopaka, ale mogłam tylko cieszyć się razem z nim z wcześniejszego wyjścia z tej mordowni nastolatków.
- Co ty tu robisz tak wcześnie? – wypowiedziała na głos moje nieme pytanie Chloe, tak jak ja wpatrzona już w rozbierającego się chaotycznie blondyna.
- Był dzisiaj jakiś cholerny przypał, kierownik kazał nam wyjść  i wyjątkowo zamknęli restaurację godzinę wcześniej. – odpowiedział z uśmiechem Jackson, podskakując radośnie w naszym kierunku. Jak zwykle był uosobieniem stylu w tych swoich obcisłych rurkach i kolorowym swetrze narzuconym na białą koszulę.
- Cieszę się.
- O, czy to Jared? – pisnął, a zaraz potem wcisnął się na kanapę obok mnie, wyrywając mi z ręki kubek z napojem. Wywróciłam na to oczami, w myślach życząc mu cholernej choroby takiej jak moja. Kilka sekund później parsknęłam śmiechem kiedy blondyn prawie wypluł gorącą herbatę i wywiesił poparzony język z miną pobitego szczeniaka.
Nie zdążyłam jednak wygłosić  żadnej błyskotliwej uwagi na ten temat, bo do salonu wparowała parka zajmująca dotychczas łóżko w pokoju Liv, na którym, nawiasem mówiąc, powoli brzydziłam się spać, mając w głowie prawdopodobne czynności, jakie na nim wykonywali.
Zayn i Liv przywitali się z nami krótko, trzymając się za ręce. Miałam ochotę puścić pawia.
- Hej. Skoro jesteście już wszyscy, to chcemy wam coś powiedzieć. – odparła poważnie dziewczyna, rzucając ukradkowe spojrzenia na Malika. Zabrzmiało to co najmniej tak, jakby zamierzali nam powiedzieć, że…
- Jezu, wpadka?! Kolejna wpadka?! – wrzasnął nie kto inny jak Jackson, zakrywając bladą twarz dłońmi. Dosłownie cała krew odpłynęła z jego twarzy w przerażeniu. Widziałam panikę w jego oczach.
Para wybuchła nerwowym śmiechem. Odetchnęłam z ulgą, klepiąc przyjaciela po plecach i nawijając na palec końcówki jego włosów.
- Nie, to nie wpadka. – w głosie Zayna słychać było rozbawienie pomieszane z zaskoczeniem. Jego dłonie poprawiły idealnie ułożoną czuprynę, a potem powróciły do boków ciała.
- Zdecydowanie nie. – poparła go Liv, kręcąc głową. – Zayn po prostu ma dla was małą propozycję i myślę, że niektórzy z nas bardzo się z tego ucieszą. – w tym momencie spojrzała na mnie. Pokazałam jej język.
Brunet odchrząknął, zanim zmierzył nas wszystkich spojrzeniem swoich brązowych oczu i zaczął mówić.
- Jak wiecie, lub też nie, za trzy dni są urodziny Harry’ego. W sobotę…
Czułam co się zbliża i pojawiła się we mnie kolejna chęć ucieczki. Wiedziałam, co oni wszyscy chcą zrobić, do czego próbują mnie zmusić, bo jak zwykle mają poczucie przyzwolenia na to, żeby mieszać się do mojego życia.
Przełknęłam głośno ślinę, opuszczając wzrok na spoczywający na moich kolanach koc. Palce same zaczęły wyszukiwać odstających skórek przy paznokciach, za które zaczęły ciągnąć.
- Z tej okazji chłopaki i ja organizujemy dla niego imprezę. – kontynuował Zayn. Na jego twarz wpłynął szeroki zadowolony uśmiech, jakby ten pomysł był po prostu odkryciem świata. – To ma być niespodzianka, więc niech wam nie przyjdzie do głowy się wygadać.
- Tak jakby któreś z nas w ogóle utrzymywało z nim kontakt… - mruknął pod nosem Jackson, jakby czytał mi w myślach. Liv posłała w jego stronę karcące spojrzenie.
- Posłuchajcie, potrzebujemy waszej pomocy. Za nami ciągną się zawsze tłumy dziennikarzy, fotografów i fanek, dlatego na pewno  w końcu wszystko wyszłoby na jaw, a nie chcemy, żeby Harry się dowiedział. Dlatego w imieniu swoim i chłopaków chcę was prosić, żebyście pomogli w znalezieniu miejsca, udekorowaniu go, oczywiście musicie też potem przyjść na tę imprezę. Jestem pewien, że Harry ucieszy się jak was zobaczy.
Prychnęłam cicho, odrzucając poły koca i podniosłam się z kanapy. Poprawiłam podwiniętą odrobinę zieloną koszulę i zrobiłam kilka kroków w stronę drzwi.
- Na mnie nie liczcie.
- Sophia. – mruknęła Liv tak ostrym tonem, że odwróciłam się z zaskoczeniem. – Musisz nam pomóc. Przecież lubicie się z Harry’m.
O mało co nie wybuchłam śmiechem po ostatnim zdaniu i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. Lubimy się? Naprawdę tak to widziała? W moim mniemaniu wyglądało to zupełnie na coś innego. Uniosłam odrobinę podbródek i wbiłam w nią spojrzenie.
- Lubimy się? – spytałam z jawną ironią. – Naprawdę, Liv? Bo jakoś mi się nie wydaje, żeby to było obustronne. Zresztą sama dobrze o tym wiesz.
Dziewczyna zrobiła kilka kroków, stając w niewielkiej odległości ode mnie i powiedziała miękko:
- Przestań. Możemy się dobrze bawić. Przecież masz wolne do końca tygodnia, mogłybyśmy obie się tym zająć.
- Słuchaj, Liv. Nie mam zamiaru mieć nigdy więcej do czynienia z Harry’m. Nie chcę nawet przebywać w odległości mili od niego. – syknęłam, pozwalając żeby złość zawładnęła moim umysłem i ciałem.
- Czemu jesteś zła? – zapytała z zawodem widocznym w jej brązowych tęczówkach. Kąciki jej ust powędrowały odrobinę w dół w wyrazie smutku. Poczułam lekkie ukłucie wyrzutów sumienia, ale nie mogłam się poddać. Musiałam postawić na swoim, jak zawsze. Nie miałam ochoty na organizowanie przyjęcia dla Harry’ego Stylesa i tyle.
- Bo mnie do tego zmuszasz. Nie chcę tego, nie będę pomagała w tej imprezie i nie mam zamiaru na nią iść, jasne?
- Przestań, co ci szkodzi?
Pokręciłam głową z niedowierzaniem, powiewając w powietrzu kosmykami włosów, które jakimś cudem wyplątały się z kucyka. Jak miałam jej wytłumaczyć to wytłumaczyć jasno i wyraźnie, żeby do niej dotarło i żeby mnie zostawiła w spokoju?
- Posłuchaj mnie, Liv… - zaczęłam, ale dziewczyna szybko mi przerwała wyciągając palec wskazujący w moim kierunku.
- Nie, to ty posłuchaj. Zachowujesz się jak obrażona księżniczka. Od paru dni siedzisz w domu z podkulonym ogonem, bo nawaliłaś i dobrze o tym wiesz. – powiedziała, czubkiem palca trącając mój obojczyk. – Ta cała sytuacja to twoja wina, nie Harry’ego, więc weź się w garść i ją napraw, do cholery, a nie czekasz aż on do ciebie przyjdzie i przeprosi za to, że chciał się z tobą bliżej poznać! Słyszysz jak to absurdalnie brzmi? – zapytała.
Nie zdążyłam jednak nawet skinąć głową lub zaprzeczyć, bo ciągnęła dalej, ze złością na twarzy:
- Ten chłopak chciał jedynie spędzić z tobą trochę czasu, a ty w zamian za to upokorzyłaś go i jeszcze próbujesz zachowywać się tak, jakby to on zawinił.
- Liv…
- Nie, Sophia. Dobrze wiesz, że mam rację, tylko jak zwykle nie chcesz tego przyznać. Weź się w końcu w garść, bo kiedyś odepchniesz wszystkich, nawet mnie czy Jacksona i zostaniesz sama.
Z głośnym świstem wciągnęłam powietrze w płuca, niedowierzając temu, co usłyszałam właśnie z ust najlepszej przyjaciółki. Osoby, która była ze mną przez te wszystkie lata, która nigdy nie powiedziała o mnie złego słowa. Poczułam zimne dreszcze płynące wzdłuż kręgosłupa i gęsią skórkę pojawiającą się na mojej skórze wraz ze łzami, chcącymi wyrwać się na wolność i spłynąć po policzkach niczym krople deszczu po szybie. Ze wszystkich możliwych uczuć, jakie mogły do mnie napłynąć, ja poczułam tylko złość, będącą wynikiem zdrady. Tak właśnie sobie to wytłumaczyłam.
Spotykająca się z Zaynem Liv na pewno miała wielokrotnie do czynienia z Harry’m podczas upływającego tygodnia, dlatego stanęła po jego stronie, a nie po mojej, choć wydawało mi się, że właśnie ja mam rację i powinna była postąpić inaczej.
Nie chciałam dać po sobie poznać, że jej słowa w jakikolwiek sposób do mnie trafiły. Że zraniły mnie, ale też uświadomiły mi prawdę, którą wszelkimi sposobami próbowałam od siebie odepchnąć.
Krótkim spojrzeniem obrzuciłam wszystkie osoby zgromadzone w salonie, zauważając różnorodne odczucia pojawiające się na ich twarzach – od zaskoczenia po zażenowanie. Na końcu języka miałam najgorsze obelgi i kąśliwe słowa, jakie mogłabym do nich skierować, ale nie chciałam tego robić. Nie byłam w stanie potraktować ich tak, jak w moim mniemaniu potraktowała mnie Liv, dlatego postanowiłam po raz kolejny zrobić to, co umiem najlepiej: uciec.

- Czekaj! – usłyszałam. Stawiałam szybkie kroki w niewiadomym kierunku, chcąc znaleźć się jak najdalej od domu. Ubrana jedynie w kurtkę po minucie dygotałam z zimna, ale nie obchodziło mnie to; wolałam zimno od powrotu do zatłoczonego mieszkania, w którym znajdowałam coraz mniej miejsca dla siebie.
Przystanęłam i powoli obróciłam się w stronę, z której dobiegał do mnie znajomy głos. Chwilę później obok mnie znalazła się blondwłosa Chloe, dzierżąca w dłoni najbardziej potrzebne mi w tamtej sytuacji rzeczy: czapkę, rękawiczki i szalik oraz moją niewielką torebkę.
- Co tu robisz? – zapytałam, starając się brzmieć opryskliwie, jednocześnie jednak odbierając od niej ubrania. Marszcząc brwi w podejrzliwej minie naciągnęłam na głowę szarą czapkę. – Liv cię wysłała?
Blondynka pokręciła gwałtownie głową i owinęła szalik dookoła mojej szyi – instynkt macierzyński chyba w niej kiełkował czy coś – a następnie przełożyła torebkę tak, że swobodnie zwisała z mojego ramienia i opierała się o przeciwległe biodro.
- Nie chcieli, żebym za tobą szła. – odparła. Przełknęłam gorzkie łzy i wsunęłam dłonie w ciepłe rękawiczki bez palców. Liv nie chciała, żeby Chloe za mną poszła? Nie zależało jej na tym, żebym wróciła do domu? Żebyśmy porozmawiały i mogły sobie wszystko wyjaśnić? To do mnie nie docierało, to nie było w stylu Liv, dlatego o wszystko obwiniłam Zayna. Tak, to na pewno była jego sprawka, bo nie wyobrażałam sobie, żeby Jackson, mój ukochany przyjaciel, który w nocy otulał mnie swoją kołdrą ze Spongebobem, był w stanie wysunąć taki pomysł.
- Nieważne… Dzięki za ubrania i torebkę, możesz wrócić do domu.
Obróciłam się tyłem do dziewczyny i ponownie ruszyłam, wpatrując się w swoje obute stopy. Dźwięk jej kroków towarzyszył mi przez cały czas, za co byłam wdzięczna. Chociaż ona chciała ze mną przebywać.
- Sophia… - usłyszałam parsknięcie, a dłoń Chloe owinęła się dookoła mojego ramienia. – Nie idź tak szybko.
Posłusznie zwolniłam, pozwalając jej na powolne towarzyszenie mi. Przypomniałam sobie jak jeszcze kilka dni wcześniej kluczyłam po uliczkach Londynu, trzymając ramię Harry’ego w taki sam sposób, jak Chloe trzymała moje i rozkleiłam się. Obróciłam głowę w lewo, aby dziewczyna nie mogła niczego zauważyć i starałam się nie wydawać z siebie szlochów, które za wszelką cenę chciały wydostać się z moich zaciśniętych ust.
Byłam wdzięczna za ciszę między nami, której Chloe nie zmącała jakimś beznadziejnym gadaniem i próbami pocieszenia mnie, bo na to nie zasługiwałam. Chciałam po prostu iść przed siebie, zapomnieć o wszystkim co miało miejsce.
Czułam narastający ból w piersi i niewyleczonym gardle. Z trudem udawało mi się oddychać – miałam zatkany nos, a każdy wdech przez usta pogłębiał tylko drapanie i powodował napady kaszlu. Miałam ochotę na papierosa, ale świadomość tego, że pogłębiłabym tylko swoje cierpienie, skutecznie odwodziła mnie od wyciągnięcia paczki z torebki.
- Hej… - po dobrych kilkunastu minutach bezcelowego krążenia i milczenia, Chloe odezwała się szeptem i ścisnęła moje ramię. Odwróciłam głowę w jej stronę, rzucając jej pytające spojrzenie. – Wejdziemy do maka?
Do tej pory zastanawiam się co takiego w tej propozycji tak mnie rozbawiło, że wybuchłam głośnym śmiechem, kończącym się dla mnie jeszcze większym bólem gardła.
- Jasne. – przytaknęłam.
Weszłyśmy do znajdującej się niedaleko nas knajpki. Prosto w twarz buchnęło mi ciepłe powietrze, dlatego zdjęłam czapkę i rękawiczki i lekko poluzowałam szalik. Zamówiłyśmy tonę niezdrowego jedzenia i usiadłyśmy przy stoliku w kącie, na brązowych skórzanych kanapach, nabijając się z młodego kasjera, wbijającego spojrzenie w Chloe.
Nie dziwiłam mu się ani trochę: była blondynką, a faceci je uwielbiają. Ponadto miała bardzo niebieskiego oczy, długie włosy i twarz porcelanowej laleczki, nadające jej delikatny, dziewczęcy wygląd. Była szczupła, wysoka i zgrabna i gdyby nie była siostrą mojego przyjaciela, to prawdopodobnie nigdy bym nie chciała jej poznać. Z zazdrości.
Skonsumowałyśmy wszystkie zamówione przysmaki rozmawiając o neutralnych sprawach, które ani trochę nie kojarzyły się z One Direction i tym podobnymi rzeczami. Siedzenie w cieple pomogło mi zrelaksować się, ale także spowodowało, że moje powieki powoli opadały i byłam bliska drzemki, opierając głowę na dłoni, dlatego w końcu zdecydowałyśmy się wrócić do domu. Chloe z radością, ja z ociąganiem, wciąż zastanawiając się czy to dobry pomysł, ale o tej godzinie nie miałam zbytnio wyboru. Albo to, albo noc na ulicy, co mi się nie uśmiechało.
Byłyśmy już blisko domu, od którego dzieliło nas tylko przejście przez ulicę, kiedy stało się coś, co kompletnie podsumowało cały ten katastrofalny dzień. Pogrążona w rozmowie z uczepioną mojego ramienia Chloe przemierzałam chodnik. Nie rozglądałam się na boki, nie zwracałam uwagi na przechodniów, nie przejmowałam się światłami na przejściu dla pieszych. Właśnie dlatego nie zauważyłam jadącego w moją stronę auta, od zderzenia z którym uratowały mnie zdrowy rozsądek i refleks Chloe.
Dziewczyna z krótkim krzykiem pociągnęła mnie w tył. Moje plecy odbiły się od jej drobnego ciała, prawie powodując jej upadek. Chwilę chwiałyśmy się jak jedne z tych piesków w kiwającymi główkami, na obu twarzach malowały się przerażenie, a w moim przypadku także histeria, która przejmowała powoli panowanie nad moim trzęsącym się ciałem.
To było już zbyt wiele jak na jeden dzień, zwłaszcza że nie zapowiadał się aż tak źle. Nikt nie spodziewał się, że skończy się jak horror. Że odbierze mi chęci na powrót do domu, o mało nie zginę potrącona przez rozklekotany samochód prowadzony przez odgrażającego się faceta po czterdziestce, mając ochotę zwymiotować na chodnik to, co dopiero zjadłam, że panika wpłynie w moje żyły i rozprzestrzeni się na całe ciało, odbierając mi wszelkie siły, przez co skończę na zimnym betonie, odmrażając sobie tyłek i smarkając w podaną mi chusteczkę do nosa.
Usłyszałam szelest tkaniny, kiedy Chloe ukucnęła obok mnie, obejmując moje ramiona swoimi w kojącym uścisku. Łzy płynęły po moich policzkach jak małe potoczki, pozostawiając po sobie słone ślady. Szlochałam cicho w wełniany szalik blondynki, czując jej dłonie pocierające moje plecy.
- Cicho, uspokój się, Sophia… Nic się nie stało… - mruczała cicho.
- Jestem taka beznadziejna… Wszystko psuję, jestem głupia, może to auto powinno było mnie rozjechać… - wyszlochałam żałośnie, jąkając się.
Dłonie Chloe chwyciły moją twarz po obu stronach i uniosły ją do góry na spotkanie z jej wzrokiem.
- Posłuchaj mnie, dobrze? Między tobą a Liv wszystko się ułoży. Masz mnie, Jacksona…
- Jackson jest po jej stronie… - wtrąciłam. W końcu nie obronił mnie przed Liv, musiał być po jej stronie, prawda? Poza tym był w niej zakochany, poparłby ją choćby skazywała mnie na śmierć, żeby się jej przypodobać.

- Jackson cię kocha, głupia. W domu potrafił godzinami opowiadać o tobie i o tym, co wspólnie robiliście, gdzie byliście, jak wyglądałaś, jak byłaś ubrana i tak dalej. Wspierasz go zawsze, kiedy cię potrzebuje i jestem pewna, że on tak samo wesprze ciebie. – dziewczyna wytarła kciukami spływające z kącików oczu łzy i posłała w moją stronę lekki uśmiech. – Więc nie maż się i wstawaj. Liv to nie twoja jedyna przyjaciółka, a kłótnia z nią to nie koniec świata. Wszystko da się naprawić.

_________________________________________________________________________________

Następny rozdział będzie już raczej w przyszłym tygodniu, bo jutro robię grilla dla znajomych i mam wolną chatę na weekend, z czego zamierzam korzystać. :D 
Dajcie znać jeśli ktoś to czyta, choćby najkrótszy komentarz będzie mile widziany, chciałabym wiedzieć, czy ktoś to czyta. I dziękuję za wszystkie miłe słowa od Ness Styles, to dla mnie wiele znaczy. :) 

1 komentarz:

  1. Nie musisz dziękować kochana za komentarze bo w pełni na nie zasługujesz!
    A Sophia to rzeczywiście rozkapryszona księżniczka, pewnie Harr'emu cały czas jest smutno ;/
    I Liv ma rację i niech ta różowa kulka weźmie się w garść!
    Miłej zabawy i czekam na następny rozdział♥!

    OdpowiedzUsuń