W życiu każdego człowieka są tak zwane wzloty i upadki,
szczęśliwsze bądź gorsze dni, kompletnie zaskakujące oraz te najzwyklejsze
sytuacje, tworzące naszą egzystencję ciekawszą. Każdy kolejny dzień niesie ze
sobą coś nowego, czego nie zawsze się spodziewamy. Podejmujemy coraz to nowsze
decyzje, niekoniecznie zgodne z naszymi przekonaniami, i obserwujemy skutki
naszych wyborów.
Miałam dopiero niecałe dwadzieścia lat, kiedy poznałam
Harry’ego i resztę, kiedy zaczęła się cała ta historia. W porównaniu z życiem
innych ludzi, w moim nie działo się dotychczas nic znaczącego, co odcisnęłoby
piętno na moim losie. Dużo myślałam o Jacksonie i Chloe, którzy przez złe
wybory swoich rodziców skończyli w mieszkaniu moim i Liv, ukrywając się przez
nimi w strachu przed dalszym życiem pod kloszem i w kolejnymi oszczerstwami.
Myślałam o zielonowłosej przyjaciółce, która spełniała się poprzez nawiązywanie
kontaktów z nowymi znajomymi, o rodzicach, żyjących poza miastem, dla których
najważniejsze było to, żebym ja była szczęśliwa, żebym spełniała marzenia i nie
marnowała dni na leżenie w łóżku i nic nie robienie, o moim bracie, z którym
miałam sporadyczny kontakt, a kiedyś był on dla mnie niedoścignionym wzorem,
może ze względu na dzielący nas wiek. Porównywałam siebie z nimi i zauważyłam,
że każde z nich ma jakiś cel w życiu, do którego dąży z ze wszystkich sił.
Jackson chciał być wolny, niezależny, stworzyć dla siebie miejsce, w którym
mimo wszystko będzie mógł być sobą, Chloe chciała szczęśliwego życia dla
swojego dziecka, Liv po prostu chciała odnajdywać się między ludźmi, być duszą
towarzystwa, a Jake odnajdywał się jako przyszły mąż swojej narzeczonej, z
którą chciał stworzyć dom.
Teraz spójrzcie na mnie: dziewczynę, która nie poszła na
studia, bo nie wiedziała do końca co chce studiować. Sztukę? Historię sztuki? A
może prawo? Albo psychologię (choć mi samej chyba by się jeden przydał)? Jasne,
jak każdy miałam wielkie marzenie, o które walczyłam. Chciałam zwiedzić świat,
ale nie chodzi o bezsensowne chodzenie po zabytkach i robienie zdjęć na ich
tle, tylko o coś związanego z moimi zainteresowaniami, mianowicie moim celem
było dokładne, długotrwałe zbadanie wszystkich najsłynniejszych galerii sztuki
na świecie. Marzył mi się paryski Luwr, muzeum w Watykanie, muzeum sztuki w Nowym
Jorku, Galeria we Florencji, Prado w Madrycie… Stąd moje ciężkie godziny
wypełnione pracą i obowiązkami, chwytanie się każdej nadarzającej się okazji na
zarobienie choć małej ilości pieniędzy, no bo sami rozumiecie, nic nie jest
tanie, a już na pewno nie wyjazd do Stanów Zjednoczonych, Włoch, Hiszpanii i
wielu innych miejsc. Myślicie sobie, okej, ma już marzenie, co jest z nią nie
tak, że tyle marudzi?
Każdy ma marzenia. Każdy człowiek chciałby coś osiągnąć i
być szczęśliwym. Dla jednych szczęściem jest życie z rodziną, dla innych
najwyższe stanowisko w pracy, podróżowanie i zobaczenie wszystkiego, co się da.
Ja chciałam tych moich galerii sztuki, ale to marzenie do spełnienia i
odstawienia na półkę. Z tego nic mi nie przyjdzie. Czasami myślałam sobie ‘Umiesz
malować, możesz być sławna, otworzyć swoją własną galerię sztuki i sprzedawać
swoje obrazy’, a zaraz potem nachodziły mnie myśli typu ‘Sophia, nie bujaj w
obłokach, chcesz skończyć w obskurnym mieszkaniu, bez grosza tylko dlatego, że
jesteś niezdecydowana i wolisz marnować swoje życie na siedzenie w zakurzonej,
wypełnionej przeciągami piwnicy?’
Leżące pod stertą ubrań dwa kartony z pieniędzmi spędzały mi
nieraz sen z powiek, każąc mi zastanawiać się nad tym, co zrobię. Wszyscy
powtarzali mi, że jest masa rzeczy do zrobienia, zwłaszcza w Londynie, który
jest przecież olbrzymim miastem. Mogłam pójść na studia i malować wieczorami,
dla przyjemności, ale wtedy nie miałabym pieniędzy na życie, w końcu nauka na
uniwersytecie kosztuje. Mogłam zrezygnować z pasji na rzec z studiów, ale czy
wtedy czułabym się spełniona? Mogłam też znaleźć zupełnie inne zajęcie, ale
minęło już kilkanaście miesięcy, a jedyne, co udało mi się osiągnąć, to
znalezienie dobrze płatnej pracy, po której jedyne na co miałam ochotę, to
położyć się do łózka i nigdy więcej się nie podnieść. Gdyby nie obecność
Jacksona, to chyba nigdy nie dałabym rady przepracować tam więcej niż tydzień,
ale poznanie go uratowało mnie od błędnych decyzji.
Takie właśnie myśli napływały do mojego umysłu przez kilka
ostatnich dni, od czasu urodzin Harry’ego. Nie wiedzieć czemu nagle odczułam
potrzebę określenia w jakiś sposób mojego życia, wyjścia z tego dołka, w jakim
w moim mniemaniu się znajdowałam. Myślałam o tym podczas robienia śniadania,
brania prysznica, roznoszenia zamówień w restauracji, sprzedając książki, nawet
oglądając ulubione filmy i seriale… Czasem ludzie mają tak, że wpadają w jakieś
obsesyjne myślenie i nic nie potrafi ich
od tego odciągnąć. Na szczęście moją odskocznią był sam Harry, który starał się
znajdować dla mnie czas między wywiadami i innymi przedsięwzięciami związanymi
z zespołem. Najczęściej kontaktował się ze mną poprzez krótkie wiadomości
podczas przerw lub przed snem, czasem dzwonił, ale rozmowa nie trwała dłużej
niż kilka minut, a dwa razy nawet udało mu się przyjechać, aby się ze mną
spotkać i obściskiwać na klatce schodowej. Nawet dobry bilans, jeśli spojrzeć
na to, że minął dopiero tydzień od jego imprezy.
Tamtego ranka obudziłam się jeszcze bardziej zmęczona niż
byłam kiedy kładłam się spać. Czułam przyklejone do pleców chude i kościste
ciało Jacksona, zarzekającego się wieczorem, że, mimo moich protestów, i tak
wciśnie się pod moją kołdrę, wmawiając mi, że jest mu okropnie zimno.
Wiedziałam, że to kłamstwo, bo dwa dni wcześniej oglądał z Chloe horror i po
prostu wciąż się bał. Z cichym zniecierpliwionym westchnieniem odłożyłam
przerzuconą przez moją talię rękę chłopaka na materac i podniosłam się,
opuszczając jednocześnie nogi na zimną podłogę. Zadygotałam czując jej niską temperaturę,
ale zmusiłam się do całkowitego wstania i podejścia do zabałaganionej szafy, w
której upchnęłam wszystkie ubrania, dotychczas leżące na podłodze.
Zastanawiacie się pewnie jak to się stało, że z powrotem wylądowałam w swoim
łóżku. Odpowiedź jest prosta – po kłótni z Liv miałam do wyboru spanie z nią,
próbując znosić jej fochy i jednocześnie powstrzymywać się od wyrażania głośno
swoich opinii lub kiszenie się na dwuosobowej kanapie w salonie, co niezbyt mi
się uśmiechało, ale co zrobisz… Jackson i Chloe jednomyślnie jednak
zadecydowali, że dziewczyna przeniesie się do pokoju pokłóconej ze mną
przyjaciółki, pozwalając mi na powrót do własnego łóżka. To była jedyna
racjonalna możliwość, na którą zgodziłaby się także Liv, bo nie wyobrażałam
sobie, że pozwoliłaby, aby to blondyn wpakował się jej do łóżka (mimo, że on o
tym marzył).
Wspominając jego zawiedzioną minę, kiedy Chloe kokosiła się
w swoim nowym miejscu do spania, wyciągnęłam ubrania, które miałam ochotę
założyć tamtego dnia i wraz z tobołkiem w rękach, zamknęłam się w
przesiąkniętej zimnym powietrzem łazience, gdzie przejrzałam się w lustrze.
Kilka dni minęło od kiedy moja choroba ustąpiła i czułam się coraz lepiej,
dlatego cieszyłam się z faktu, iż moje wory pod oczami powoli zaczynały znikać,
a czerwone rumieńce na polikach zbladły i wyglądałam tak samo jak zwykle.
Krytycznie przyjrzałam się swoim włosom, gdzie zaczynały już prześwitywać blond
pasma odrostów – znak, że należy odświeżyć kolor. Całe szczęście nie było ich
widać aż tak bardzo. Wzruszyłam ramionami do swojego odbicia i związałam włosy
w luźnego, niedbałego koka na czubku głowy, aby nie zamokły podczas porannego
prysznica.
Ubrana w domowe leginsy, ciepłe skarpetki i za dużą bluzę z
kapturem, wyszłam z łazienki przy akompaniamencie głośnego jęku, dobiegającego
z mojego pokoju. Aż się wystraszyłam.
- Boże, nareszcie.
Z rękoma ułożonymi na piersi w wyrazie zdumienia i
zaskoczenia, zidentyfikowałam głos jako ten należący do Jacksona, który to
zaraz wyłonił się z pokoju, przebierając nogami niczym maratończyk w odległości
kilku metrów od mety. Ubrany był tylko w obcisłe bokserki i parę białych
(przynajmniej kiedyś takie były) skarpetek, kotłujących się gdzieś przy
kostkach, dlatego kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi, otrząsnęłam się z
obrzydzeniem i powędrowałam do kuchni, jedynego miejsca, które mogło mnie
uratować od powracających wizji blondyna w kusym ubraniu.
Przygotowując kanapki, wędrowałam myślami po wspomnieniach z
ostatnich paru dni, urodzinach Harry’ego, jego pocałunkach, oczach, ustach…
Właściwie myślałam tylko o nim. Sami na pewno znacie to uczucie, kiedy nie
możecie wyrzucić kogoś z głowy, choćbyście nie wiadomo jak się starali. Miałam
dokładnie tak. On pojawiał się w najdziwniejszych momentach, ale nie
przeszkadzało mi to, dopóki nie robiłam sobie krzywdy. Z gotowymi kanapkami
usiadłam przy stole, podkulając pod siebie nogi. Łokieć oparłam o stół, a na
dłoni położyłam głowę, jednocześnie drugą ręką podając sobie jedzenie do ust.
Trzask łazienkowych drzwi dał mi do zrozumienia, że Jackson opuścił
pomieszczenie i najprawdopodobniej kieruje się w moją stronę, co okazało się
trafnym spostrzeżeniem. Chłopak zajął miejsce naprzeciwko mnie, podkradając mi
jeden kawałek chleba z talerza. Z wypchanymi ustami zaczął mówić:
- Dobrze, że wyszłaś, myślałem, że posikam się w galoty.
Parsknęłam tylko w odpowiedzi, opluwając go resztkami
tkwiącymi w mojej buzi, co skwitował skrzywioną miną i ostentacyjnym wytarciem
twarzy przedramieniem.
- Zastanawiam się czasem dlaczego Harry na ciebie leci… -
kontynuował, wbijając we mnie spojrzenie swoich niebieskich oczu. – Bo na pewno
nie przez twoje maniery.
Że ja niby nie mam manier? Postanowiłam mu to udowodnić,
kopiąc go w kostkę pod stołem.
- Sophia!
- No co? – zapytałam z miną niewiniątka, sięgając po
następną kanapkę, spoczywającą na talerzu między nami. Swoją drogą, były
naprawdę dobre.
- Jesteś potworem. – odpowiedział chłopak, wywracając
oczami. – A tak z innej beczki… w sumie nie do końca, bo to w końcu przez
Harry’ego, ale kiedy pogodzisz się z Liv? Teraz, kiedy już między tobą a Harrym
jest okej, mogłabyś w końcu ją przeprosić.
W moim gardle pojawiła się sporej wielkości klucha, której
za nic nie mogłam przełknąć. Mieszanka goryczy, złości i rozczarowania
zmieszała się w moim organizmie, powodując chwilowe odrętwienie. Ja miałam ją
przeprosić? Przyznaję, zrobiłam źle, zachowywałam się jak gówniara i mogłam
zrozumieć to, że denerwowałam wszystkich dookoła, ale ona jako moja
przyjaciółka powinna była być po mojej stronie, a przynajmniej to próbowałam
sobie wmówić. Kumpele powinny się wspierać, prawda? Nieważne co, nieważne kto,
nieważne kiedy. Tłumaczyłam sobie, że to nie moja wina, że ona się ode mnie
odwróciła i próbowała mnie do czegoś zmusić.
Po kilkunastu sekundach udało mi się w końcu wykrztusić
krótkie zdanie:
- Ja… mam przeprosić… ją?
Czułam jak moje dłonie zaciskają się w małe pięści pod
stołem, a plecy prostują. Podbródek uniosłam odrobinę wyżej niż normalnie, aby
pokazać buntowniczą postawę, na co chłopak podniósł ręce i pomachał nimi na
znak, że się poddaje.
- Okej, okej, nie było tematu, dobra?
- Dlaczego ja mam ją przeprosić? – zapytałam.
Blondyn westchnął i przeczesał dłonią swoje rozwichrzone
włosy, a potem plasnął nią o stół.
- Bo ona chciała dla ciebie dobrze, a ty jak zwykle unosisz
się dumą… Zrozum, że zależy nam tylko na tym, żebyś była szczęśliwa i…
- I musicie mnie pouczać? – dokończyłam za niego.
- Nie.
- To o co chodzi? – irytacja gwałtownie we mnie wzrastała,
wraz z poczuciem, że wszyscy są przeciw mnie.
Jackson westchnął ciężko, milcząc przez kilka
przedłużających się chwil, jakby w oczekiwaniu na to, że się uspokoję. Zdałam
sobie sprawę z tego, że za dobrze mnie zna, kiedy poczułam się trochę jak
przekłuty balon po upływie około minuty. Złość odrobinę się zmniejszyła, jakby
cały mój umysł mówił: Nie możesz się gniewać na tego dupka.
- Przeszło ci? – zapytał miękko, poklepując mnie po ramieniu
w czułym geście. Skinęłam głową, spuszczając głowę i wpatrując się w okruszki
chleba leżące na stole.
- Posłuchaj – kontynuował cichym głosem, zakładając
niesforny kosmyk włosów za moje ucho. – nikt nie jest przeciwko tobie, okej?
Popatrzył mi prosto w oczy, oczekując jasnej odpowiedzi,
dlatego po raz kolejny pokiwałam krótko głową, ograniczając odzywanie się do minimum.
- Chcemy, żebyś się trochę otworzyła. Wszystkim będzie
łatwiej, a przede wszystkim tobie. Zobacz, między tobą a Harrym jest dobrze, a
dlaczego?
Nie odpowiedziałam, wiedząc, że chłopak zrobi to za mnie.
- Bo zrozumiałaś, że zrobiłaś źle, a kto ci to uświadomił?
Liv.
Dla świętego spokoju nie próbowałam go wyprowadzać z błędu.
Prawda była taka, że sama podjęłam decyzję o tym, że przeproszę chłopaka.
Zrobiłam to, żeby przestali mieć do mnie pretensje, dopiero później zaczęło mi
naprawdę zależeć na przebaczeniu Harry’ego i dobrych relacjach z nim. Następnie
zrozumiałam, że tak naprawdę cały czas uciekałam nie przed samym Stylesem, ale
przed moimi uczuciami, które kłębiły się we mnie w jego obecności.
- Kończąc ten temat, powinnaś być jej wdzięczna, a nie się
na nią złościć, kocie.
- Kocie? – uśmiechnęłam się mimo woli, trącając stopą jego
gołą łydkę.
- Kocie. – powtórzył, rozciągając swoje usta w cwanym
uśmieszku. – A teraz musisz mi wybaczyć, ale zaraz odmarznie mi dupa, więc
muszę wrócić do łóżka.
- Mógłbyś się ubrać. – podsunęłam mu pomysł, licząc na to,
że zrobi to co mówię, a potem pomoże mi posprzątać w domu.
Blondyn podniósł się z krzesła, dzięki czemu miałam idealny
widok na jego szczupłą, ale umięśnioną klatę i przeciągnął się, a potem spojrzał
na mnie i udał, że się zastanawia, umieszczając dłoń pod brodą.
- Hm… pomyślmy… - mruknął. – Nie, jednak wolę łóżko. Nara!
Po kilku godzinach nieustannego sprzątania mieszkania, do
którego w większości natchnęła mnie przeraźliwa nuda, nareszcie znalazłam
chwilę czasu, aby usiąść i poleniuchować z kubkiem herbaty w ręku i jak zwykle
ukochaną poduszką na kolanach. Koty, zauważywszy moją bezczynność, skorzystały
z okazji i obskoczyły oba moje boki, przycupnąwszy na podłokietnikach fotela, i
ocierały się o mnie swoimi puchatymi, okrytymi mięciutkim futerkiem łebkami,
domagając się pieszczot. Czasami nazywałam ich swoimi małymi facecikami, bo w
moim mniemaniu byli jedynymi osobnikami płci męskiej, poza bratem i ojcem, którzy
by mnie nie zostawili. Nie brałam pod uwagę tego, że nie mieli wyjścia, bo ich
dokarmiałam i sprzątałam po nich za każdym razem jak coś napsocili. Oraz
broniłam ich przed kąśliwym wzrokiem Liv, na co najczęściej nie zasługiwali, bo
byli naprawdę niegrzeczni.
Pomijając jednak fakt, że weekendowe popołudnie spędzałam
siedząc w fotelu, otoczona kotami, niczym stara panna na emeryturze, wsłuchując
się w fałszowanie leżącego w łóżku Jacksona, to mój dzień był jak najbardziej
udany. Zero kontaktu z Harrym, żadnych ciekawych zajęć, żadnych planów na
wyjście z domu, a co najważniejsze mnóstwo rzeczy do zrobienia w mieszkaniu
oraz niezliczona ilość czasu na przemyślenia. Zdecydowanie te dwadzieścia
cztery godziny były najlepszymi w moim całym życiu. Ale dobra, bez sarkazmu i
zbędnego pesymizmu, przejdę do tego, co działo się później.
Znudzona oglądaniem beznadziejnych programów rozrywkowych na
zmianę z teleturniejami zaczęłam zasypiać, opierając głowę na zgiętych
kolanach, na których ułożyłam poduszkę. Pole widzenia zaczęło się zamazywać
wraz z każdym przymknięciem powiek, choćby mrugnięciem, dlatego w końcu się
poddałam. Przestałam słyszeć cokolwiek, hałas telewizora, śpiewanie Jacksona
czy choćby szum za oknem. Cisza, którą przerwało coś niespodziewanego.
Poczułam lekki dotyk na czubku głowy, jakby muśnięcie, a
zaraz potem ktoś pogłaskał moje okryte materiałem bluzy ramię. Skonsternowana
nie otwierałam oczu, próbując przypomnieć sobie skąd znałam dopływający do
moich nozdrzy świeży zapach perfum pomieszanych z charakterystycznym aromatem
deszczu, unoszącym się w całym Londynie, jeśli nie w Wielkiej Brytanii.
Wciągnęłam ciężko powietrze, marszcząc lekko nos. Usłyszałam cichy chichot i
szelest materiału, kiedy ktoś, kto przerwał mi drzemkę usiadł na kanapie.
Podrapałam się po nodze, unosząc powoli głowę z kolan, które jakimś cudem nie
opadły mi na podłogę, ciągnąc za sobą całe ciało, i otworzyłam oczy, które
zaraz potem przetarłam.
- Cześć, słońce. – do moich uszu dotarł lekko zachrypnięty
głos, wymawiający te dwa słowa, przez które poczułam przyjemny uścisk w klatce
piersiowej. Wbiłam spojrzenie w zmęczonego Harry’ego i wybąkałam:
- Hej…
Chłopak wyciągnął ozdobioną pierścionkami dłoń w moją stronę
i odsunął z twarzy włosy wyplątujące się z koka, zakładając je za moje ucho,
które musnął lekko palcami, wywołując dreszcze. Z ust wyrwało mi się
westchnienie.
- Co tu robisz…? – wychrypiałam zaspanym jeszcze głosem,
prostując się w fotelu. Przez moje nogi przepłynęło lekkie ukłucie bólu, gdy po
takim czasie je wyprostowałam i oparłam o stolik. Harry ujął moją dłoń w swoją
i przesunął kciukiem po jej zewnętrznej stronie. Mówię wam, ten chłopak
sprawiał, że zmieniałam się w kupkę jakiejś papki i to tylko dlatego, że w
końcu pozwoliłam sobie na rozluźnienie w jego towarzystwie i dopuściłam go do
siebie. W tamtym momencie nie potrafiłam zrozumieć swojego zachowania sprzed
kilku dni lub tygodni. Gdzie ja schowałam mój mózg?
- Chciałem się z tobą zobaczyć, a co innego mogę tu robić? –
odpowiedział chłopak z uśmiechem. – Skończyliśmy już pracę na dziś, więc
przyjechałem tutaj, chociaż myślałem, że mi się nie uda…
- Dlaczego…?
- Utknąłem pod studiem… Fani dowiedzieli się, że tam
będziemy i miałem problemy z wyjazdem. Ale udało się, to najważniejsze.
Pokiwałam głową, obserwując nasze złączone dłonie. Moja w
porównaniu do jego była malutką rączką dziecka, ale musiałam przyznać, że do
siebie pasowały. Choć wyglądałyby o wiele lepiej, gdyby moje paznokcie nie były
obdrapane, z odpadającymi resztkami lakieru. Uświadomiwszy sobie ten fakt,
wyciągnęłam rękę z jego uścisku i ukryłam je w kieszeni bluzy.
- Chcesz się napić herbaty? – zapytałam, zauważając jego
zaczerwienione od zimna policzki i nos. Chłopak przytaknął krótko, nie
spuszczając ze mnie wzroku. Poczułam gorąco na twarzy, dlatego gwałtownie
wstałam i podążyłam do kuchni, gdzie zajęłam się przygotowaniem dwóch kubków
herbaty. Za mną rozległ się cichy szum, kiedy Harry skierował się w tę samą
stronę co ja, a zaraz potem oparł się o szafki niecały metr ode mnie. Prawie
stykaliśmy się ramionami, kiedy wrzucałam torebki z napojem do szklanek.
- Jackson cały dzień spędził w łóżku? – cichy, niepewny
szept wydobył się z ust pochylającego się w moim kierunku chłopaka. Pokiwałam
głową, wykrzywiając usta w rozbawieniu.
- Podoba ci się jego piżama? – zerknęłam w jego kierunku i
parsknęłam śmiechem, zobaczywszy skrzywioną minę chłopaka.
- Nie wiem czy bardziej nie podoba mi się jego ubranie, czy
fakt, że śpi z tobą w jednym łóżku. W tych ohydnych bokserkach. W tych ohydnych
skarpetkach… - wyliczał Harry, wytrzeszczając zielone oczy w obrzydzeniu.
- To tylko na trochę. – pocieszyłam go, układając dłoń na
jego klatce piersiowej. Potarłam ją lekko, a potem, jakby wstydząc się swojego
gestu, opuściłam rękę wzdłuż ciała. – Niedługo mamy jechać do sklepu po materac
albo składane łóżko i będzie spał w salonie lub u mnie na podłodze. Nie
przejmuj się.
- Dobrze…
Oparłam się biodrem o szafkę, stojąc przodem do niego, z
rękami skrzyżowanymi na piersi. Sama nie wiedząc czemu unikałam jego wzroku,
oglądając zamiast tego niedawno wyczyszczone szafki i zlew, do niedawna jeszcze
pełny naczyń, teraz czyściutki i błyszczący. Zachwycanie się jednak czystym
wystrojem kuchni przerwało mi palące spojrzenie Harry’ego, spoczywające na
mojej powoli czerwieniejącej twarzy.
Przez ostatnie dni nie było jakoś szczególnie czasu na to,
żebyśmy mogli normalnie porozmawiać. Te krótkie chwile, które mieliśmy,
woleliśmy wykorzystać na chowanie się w kącie klatki schodowej i wymienianie
pocałunków i uścisków, przerywanych tylko wydyszanymi pytaniami: jak spędziłaś
dzień? Co robiłaś?, które zaraz potem odpływały w zapomnienie. Ta sytuacja była
dla mnie nowa, ponieważ po naszym pierwszym pocałunku nie spędziliśmy ze sobą
czasu tak jak wcześniej. Nie wiedziałam jak mam się zachować przy chłopaku. Nie
wiedziałam co mam zrobić, żeby nie wyjść na idiotkę. Nie potrafiłam być sobą i
zwracałam uwagę na każdy detal jego lub swojego zachowania.
- Hej, co jest…? – zapytał Harry, ostrożnie układając dłoń
na moim biodrze, jakby się bał, że zaraz wybuchnę i go odepchnę. Na jego twarzy
wypisane było wahanie i niepewność, za które najchętniej bym się zabiła.
- Nic.
Uśmiechnęłam się do niego lekko, przysuwając swoje ciało
odrobinę bliżej jego. Powietrze dookoła nas przesiąkło zapachem jego perfum i
gumy do żucia. Ostatnie czego chciałam, to żeby on też czuł się niepewnie w
moim towarzystwie.
Odsunęłam z jego twarzy kilka krótkich loczków, wysuwających
się z ciemnozielonej bandany, po czym oparłam dłoń na tyle jego szyi. Ze sporym
stresem kotłującym się w okolicy płuc i żołądka stanęłam na palcach i
pocałowałam delikatnie jego różowe, pełne usta. Były odrobinę suche i
podrażnione, najprawdopodobniej przez zimne powietrze na dworze, ale i tak ich
dotyk był najlepszym doznaniem na całym świecie.
Ręce Harry’ego zacisnęły się na moich biodrach, kiedy
zdecydowanie pewniejszym ruchem docisnął swoje usta do moich, domagając się
więcej. Nie protestując, a nawet z wielką ochotą, dałam mu to, czego chciał.
Niewinny i delikatny pocałunek przemienił się w naprawdę gorący i namiętny.
Owinęłam ramiona dookoła jego szyi i oparłam się o jego klatkę piersiową. Na
palec nawinęłam jeden z tych słodkich loczków. Dłonie chłopaka błądziły po
moich plecach, zanim wsunął je pod materiał bluzy, powodując lekkie
wzdrygnięcie, kiedy jego zimna skóra zetknęła się z moją. Myślałam, że nic nie
może zepsuć tej idealnej chwili. Czułam się jak jeszcze nigdy wcześniej.
Przepełniało mnie szczęście i jednocześnie czułam coraz bardziej wzrastające
uczucie do chłopaka stojącego przede mną. Wiecie jednak na pewno, że niektóre
momenty nie trwają zbyt długo, a już zwłaszcza nie w moim życiu. Mój moment
zawsze potrafi zepsuć niepowtarzalny, jedyny, wspaniały Jackson Stewart, który
w swoich bokserkach i skarpetkach wkroczył do kuchni, krzycząc:
- Wciągajcie ubrania, nadchodzę!
Hahaha, oj Jackson nie przerywa się państwu w takim momencie! Fajny rozdział Ci wyszedł, oby tak dalej!
OdpowiedzUsuń