Ogłoszenie

Hello my kitties
Nie wiem kiedy dodam następny rozdział. Mam go już tak mniej więcej w połowie, czasami już do niego siadam i ostatecznie udaje mi się napisać jedynie zdanie lub dwa. Pracuje żeby zarobić pieniądze na wyjazd do Hiszpanii i na wakacje, na koncert JB który obiecałam siostrze więc musicie mi wybaczyć jeśli kolejny rozdział pojawi się późno. Mam nadzieję, że spedzacie wakacje lepiej niż ja 😚
Do zobaczenia niedługo

czwartek, 1 października 2015

20. And I know what I should do, it's time to set myself on fire.

W życiu każdego człowieka są tak zwane wzloty i upadki, szczęśliwsze bądź gorsze dni, kompletnie zaskakujące oraz te najzwyklejsze sytuacje, tworzące naszą egzystencję ciekawszą. Każdy kolejny dzień niesie ze sobą coś nowego, czego nie zawsze się spodziewamy. Podejmujemy coraz to nowsze decyzje, niekoniecznie zgodne z naszymi przekonaniami, i obserwujemy skutki naszych wyborów.
Miałam dopiero niecałe dwadzieścia lat, kiedy poznałam Harry’ego i resztę, kiedy zaczęła się cała ta historia. W porównaniu z życiem innych ludzi, w moim nie działo się dotychczas nic znaczącego, co odcisnęłoby piętno na moim losie. Dużo myślałam o Jacksonie i Chloe, którzy przez złe wybory swoich rodziców skończyli w mieszkaniu moim i Liv, ukrywając się przez nimi w strachu przed dalszym życiem pod kloszem i w kolejnymi oszczerstwami. Myślałam o zielonowłosej przyjaciółce, która spełniała się poprzez nawiązywanie kontaktów z nowymi znajomymi, o rodzicach, żyjących poza miastem, dla których najważniejsze było to, żebym ja była szczęśliwa, żebym spełniała marzenia i nie marnowała dni na leżenie w łóżku i nic nie robienie, o moim bracie, z którym miałam sporadyczny kontakt, a kiedyś był on dla mnie niedoścignionym wzorem, może ze względu na dzielący nas wiek. Porównywałam siebie z nimi i zauważyłam, że każde z nich ma jakiś cel w życiu, do którego dąży z ze wszystkich sił. Jackson chciał być wolny, niezależny, stworzyć dla siebie miejsce, w którym mimo wszystko będzie mógł być sobą, Chloe chciała szczęśliwego życia dla swojego dziecka, Liv po prostu chciała odnajdywać się między ludźmi, być duszą towarzystwa, a Jake odnajdywał się jako przyszły mąż swojej narzeczonej, z którą chciał stworzyć dom.
Teraz spójrzcie na mnie: dziewczynę, która nie poszła na studia, bo nie wiedziała do końca co chce studiować. Sztukę? Historię sztuki? A może prawo? Albo psychologię (choć mi samej chyba by się jeden przydał)? Jasne, jak każdy miałam wielkie marzenie, o które walczyłam. Chciałam zwiedzić świat, ale nie chodzi o bezsensowne chodzenie po zabytkach i robienie zdjęć na ich tle, tylko o coś związanego z moimi zainteresowaniami, mianowicie moim celem było dokładne, długotrwałe zbadanie wszystkich najsłynniejszych galerii sztuki na świecie. Marzył mi się paryski Luwr, muzeum w Watykanie, muzeum sztuki w Nowym Jorku, Galeria we Florencji, Prado w Madrycie… Stąd moje ciężkie godziny wypełnione pracą i obowiązkami, chwytanie się każdej nadarzającej się okazji na zarobienie choć małej ilości pieniędzy, no bo sami rozumiecie, nic nie jest tanie, a już na pewno nie wyjazd do Stanów Zjednoczonych, Włoch, Hiszpanii i wielu innych miejsc. Myślicie sobie, okej, ma już marzenie, co jest z nią nie tak, że tyle marudzi?
Każdy ma marzenia. Każdy człowiek chciałby coś osiągnąć i być szczęśliwym. Dla jednych szczęściem jest życie z rodziną, dla innych najwyższe stanowisko w pracy, podróżowanie i zobaczenie wszystkiego, co się da. Ja chciałam tych moich galerii sztuki, ale to marzenie do spełnienia i odstawienia na półkę. Z tego nic mi nie przyjdzie. Czasami myślałam sobie ‘Umiesz malować, możesz być sławna, otworzyć swoją własną galerię sztuki i sprzedawać swoje obrazy’, a zaraz potem nachodziły mnie myśli typu ‘Sophia, nie bujaj w obłokach, chcesz skończyć w obskurnym mieszkaniu, bez grosza tylko dlatego, że jesteś niezdecydowana i wolisz marnować swoje życie na siedzenie w zakurzonej, wypełnionej przeciągami piwnicy?’
Leżące pod stertą ubrań dwa kartony z pieniędzmi spędzały mi nieraz sen z powiek, każąc mi zastanawiać się nad tym, co zrobię. Wszyscy powtarzali mi, że jest masa rzeczy do zrobienia, zwłaszcza w Londynie, który jest przecież olbrzymim miastem. Mogłam pójść na studia i malować wieczorami, dla przyjemności, ale wtedy nie miałabym pieniędzy na życie, w końcu nauka na uniwersytecie kosztuje. Mogłam zrezygnować z pasji na rzec z studiów, ale czy wtedy czułabym się spełniona? Mogłam też znaleźć zupełnie inne zajęcie, ale minęło już kilkanaście miesięcy, a jedyne, co udało mi się osiągnąć, to znalezienie dobrze płatnej pracy, po której jedyne na co miałam ochotę, to położyć się do łózka i nigdy więcej się nie podnieść. Gdyby nie obecność Jacksona, to chyba nigdy nie dałabym rady przepracować tam więcej niż tydzień, ale poznanie go uratowało mnie od błędnych decyzji.
Takie właśnie myśli napływały do mojego umysłu przez kilka ostatnich dni, od czasu urodzin Harry’ego. Nie wiedzieć czemu nagle odczułam potrzebę określenia w jakiś sposób mojego życia, wyjścia z tego dołka, w jakim w moim mniemaniu się znajdowałam. Myślałam o tym podczas robienia śniadania, brania prysznica, roznoszenia zamówień w restauracji, sprzedając książki, nawet oglądając ulubione filmy i seriale… Czasem ludzie mają tak, że wpadają w jakieś obsesyjne myślenie i  nic nie potrafi ich od tego odciągnąć. Na szczęście moją odskocznią był sam Harry, który starał się znajdować dla mnie czas między wywiadami i innymi przedsięwzięciami związanymi z zespołem. Najczęściej kontaktował się ze mną poprzez krótkie wiadomości podczas przerw lub przed snem, czasem dzwonił, ale rozmowa nie trwała dłużej niż kilka minut, a dwa razy nawet udało mu się przyjechać, aby się ze mną spotkać i obściskiwać na klatce schodowej. Nawet dobry bilans, jeśli spojrzeć na to, że minął dopiero tydzień od jego imprezy.
Tamtego ranka obudziłam się jeszcze bardziej zmęczona niż byłam kiedy kładłam się spać. Czułam przyklejone do pleców chude i kościste ciało Jacksona, zarzekającego się wieczorem, że, mimo moich protestów, i tak wciśnie się pod moją kołdrę, wmawiając mi, że jest mu okropnie zimno. Wiedziałam, że to kłamstwo, bo dwa dni wcześniej oglądał z Chloe horror i po prostu wciąż się bał. Z cichym zniecierpliwionym westchnieniem odłożyłam przerzuconą przez moją talię rękę chłopaka na materac i podniosłam się, opuszczając jednocześnie nogi na zimną podłogę. Zadygotałam czując jej niską temperaturę, ale zmusiłam się do całkowitego wstania i podejścia do zabałaganionej szafy, w której upchnęłam wszystkie ubrania, dotychczas leżące na podłodze. Zastanawiacie się pewnie jak to się stało, że z powrotem wylądowałam w swoim łóżku. Odpowiedź jest prosta – po kłótni z Liv miałam do wyboru spanie z nią, próbując znosić jej fochy i jednocześnie powstrzymywać się od wyrażania głośno swoich opinii lub kiszenie się na dwuosobowej kanapie w salonie, co niezbyt mi się uśmiechało, ale co zrobisz… Jackson i Chloe jednomyślnie jednak zadecydowali, że dziewczyna przeniesie się do pokoju pokłóconej ze mną przyjaciółki, pozwalając mi na powrót do własnego łóżka. To była jedyna racjonalna możliwość, na którą zgodziłaby się także Liv, bo nie wyobrażałam sobie, że pozwoliłaby, aby to blondyn wpakował się jej do łóżka (mimo, że on o tym marzył).
Wspominając jego zawiedzioną minę, kiedy Chloe kokosiła się w swoim nowym miejscu do spania, wyciągnęłam ubrania, które miałam ochotę założyć tamtego dnia i wraz z tobołkiem w rękach, zamknęłam się w przesiąkniętej zimnym powietrzem łazience, gdzie przejrzałam się w lustrze. Kilka dni minęło od kiedy moja choroba ustąpiła i czułam się coraz lepiej, dlatego cieszyłam się z faktu, iż moje wory pod oczami powoli zaczynały znikać, a czerwone rumieńce na polikach zbladły i wyglądałam tak samo jak zwykle. Krytycznie przyjrzałam się swoim włosom, gdzie zaczynały już prześwitywać blond pasma odrostów – znak, że należy odświeżyć kolor. Całe szczęście nie było ich widać aż tak bardzo. Wzruszyłam ramionami do swojego odbicia i związałam włosy w luźnego, niedbałego koka na czubku głowy, aby nie zamokły podczas porannego prysznica.
Ubrana w domowe leginsy, ciepłe skarpetki i za dużą bluzę z kapturem, wyszłam z łazienki przy akompaniamencie głośnego jęku, dobiegającego z mojego pokoju. Aż się wystraszyłam.
- Boże, nareszcie.
Z rękoma ułożonymi na piersi w wyrazie zdumienia i zaskoczenia, zidentyfikowałam głos jako ten należący do Jacksona, który to zaraz wyłonił się z pokoju, przebierając nogami niczym maratończyk w odległości kilku metrów od mety. Ubrany był tylko w obcisłe bokserki i parę białych (przynajmniej kiedyś takie były) skarpetek, kotłujących się gdzieś przy kostkach, dlatego kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi, otrząsnęłam się z obrzydzeniem i powędrowałam do kuchni, jedynego miejsca, które mogło mnie uratować od powracających wizji blondyna w kusym ubraniu.
Przygotowując kanapki, wędrowałam myślami po wspomnieniach z ostatnich paru dni, urodzinach Harry’ego, jego pocałunkach, oczach, ustach… Właściwie myślałam tylko o nim. Sami na pewno znacie to uczucie, kiedy nie możecie wyrzucić kogoś z głowy, choćbyście nie wiadomo jak się starali. Miałam dokładnie tak. On pojawiał się w najdziwniejszych momentach, ale nie przeszkadzało mi to, dopóki nie robiłam sobie krzywdy. Z gotowymi kanapkami usiadłam przy stole, podkulając pod siebie nogi. Łokieć oparłam o stół, a na dłoni położyłam głowę, jednocześnie drugą ręką podając sobie jedzenie do ust. Trzask łazienkowych drzwi dał mi do zrozumienia, że Jackson opuścił pomieszczenie i najprawdopodobniej kieruje się w moją stronę, co okazało się trafnym spostrzeżeniem. Chłopak zajął miejsce naprzeciwko mnie, podkradając mi jeden kawałek chleba z talerza. Z wypchanymi ustami zaczął mówić:
- Dobrze, że wyszłaś, myślałem, że posikam się w galoty.
Parsknęłam tylko w odpowiedzi, opluwając go resztkami tkwiącymi w mojej buzi, co skwitował skrzywioną miną i ostentacyjnym wytarciem twarzy przedramieniem.
- Zastanawiam się czasem dlaczego Harry na ciebie leci… - kontynuował, wbijając we mnie spojrzenie swoich niebieskich oczu. – Bo na pewno nie przez twoje maniery.
Że ja niby nie mam manier? Postanowiłam mu to udowodnić, kopiąc go w kostkę pod stołem.
- Sophia!
- No co? – zapytałam z miną niewiniątka, sięgając po następną kanapkę, spoczywającą na talerzu między nami. Swoją drogą, były naprawdę dobre.
- Jesteś potworem. – odpowiedział chłopak, wywracając oczami. – A tak z innej beczki… w sumie nie do końca, bo to w końcu przez Harry’ego, ale kiedy pogodzisz się z Liv? Teraz, kiedy już między tobą a Harrym jest okej, mogłabyś w końcu ją przeprosić.
W moim gardle pojawiła się sporej wielkości klucha, której za nic nie mogłam przełknąć. Mieszanka goryczy, złości i rozczarowania zmieszała się w moim organizmie, powodując chwilowe odrętwienie. Ja miałam ją przeprosić? Przyznaję, zrobiłam źle, zachowywałam się jak gówniara i mogłam zrozumieć to, że denerwowałam wszystkich dookoła, ale ona jako moja przyjaciółka powinna była być po mojej stronie, a przynajmniej to próbowałam sobie wmówić. Kumpele powinny się wspierać, prawda? Nieważne co, nieważne kto, nieważne kiedy. Tłumaczyłam sobie, że to nie moja wina, że ona się ode mnie odwróciła i próbowała mnie do czegoś zmusić.
Po kilkunastu sekundach udało mi się w końcu wykrztusić krótkie zdanie:
- Ja… mam przeprosić… ją?
Czułam jak moje dłonie zaciskają się w małe pięści pod stołem, a plecy prostują. Podbródek uniosłam odrobinę wyżej niż normalnie, aby pokazać buntowniczą postawę, na co chłopak podniósł ręce i pomachał nimi na znak, że się poddaje.
- Okej, okej, nie było tematu, dobra?
- Dlaczego ja mam ją przeprosić? – zapytałam.
Blondyn westchnął i przeczesał dłonią swoje rozwichrzone włosy, a potem plasnął nią o stół.
- Bo ona chciała dla ciebie dobrze, a ty jak zwykle unosisz się dumą… Zrozum, że zależy nam tylko na tym, żebyś była szczęśliwa i…
- I musicie mnie pouczać? – dokończyłam za niego.
- Nie.
- To o co chodzi? – irytacja gwałtownie we mnie wzrastała, wraz z poczuciem, że wszyscy są przeciw mnie.
Jackson westchnął ciężko, milcząc przez kilka przedłużających się chwil, jakby w oczekiwaniu na to, że się uspokoję. Zdałam sobie sprawę z tego, że za dobrze mnie zna, kiedy poczułam się trochę jak przekłuty balon po upływie około minuty. Złość odrobinę się zmniejszyła, jakby cały mój umysł mówił: Nie możesz się gniewać na tego dupka.
- Przeszło ci? – zapytał miękko, poklepując mnie po ramieniu w czułym geście. Skinęłam głową, spuszczając głowę i wpatrując się w okruszki chleba leżące na stole.
- Posłuchaj – kontynuował cichym głosem, zakładając niesforny kosmyk włosów za moje ucho. – nikt nie jest przeciwko tobie, okej?
Popatrzył mi prosto w oczy, oczekując jasnej odpowiedzi, dlatego po raz kolejny pokiwałam krótko głową, ograniczając odzywanie się do minimum.
- Chcemy, żebyś się trochę otworzyła. Wszystkim będzie łatwiej, a przede wszystkim tobie. Zobacz, między tobą a Harrym jest dobrze, a dlaczego?
Nie odpowiedziałam, wiedząc, że chłopak zrobi to za mnie.
- Bo zrozumiałaś, że zrobiłaś źle, a kto ci to uświadomił? Liv.
Dla świętego spokoju nie próbowałam go wyprowadzać z błędu. Prawda była taka, że sama podjęłam decyzję o tym, że przeproszę chłopaka. Zrobiłam to, żeby przestali mieć do mnie pretensje, dopiero później zaczęło mi naprawdę zależeć na przebaczeniu Harry’ego i dobrych relacjach z nim. Następnie zrozumiałam, że tak naprawdę cały czas uciekałam nie przed samym Stylesem, ale przed moimi uczuciami, które kłębiły się we mnie w jego obecności.
- Kończąc ten temat, powinnaś być jej wdzięczna, a nie się na nią złościć, kocie.
- Kocie? – uśmiechnęłam się mimo woli, trącając stopą jego gołą łydkę.
- Kocie. – powtórzył, rozciągając swoje usta w cwanym uśmieszku. – A teraz musisz mi wybaczyć, ale zaraz odmarznie mi dupa, więc muszę wrócić do łóżka.
- Mógłbyś się ubrać. – podsunęłam mu pomysł, licząc na to, że zrobi to co mówię, a potem pomoże mi posprzątać w domu.
Blondyn podniósł się z krzesła, dzięki czemu miałam idealny widok na jego szczupłą, ale umięśnioną klatę i przeciągnął się, a potem spojrzał na mnie i udał, że się zastanawia, umieszczając dłoń pod brodą.
- Hm… pomyślmy… - mruknął. – Nie, jednak wolę łóżko. Nara!


Po kilku godzinach nieustannego sprzątania mieszkania, do którego w większości natchnęła mnie przeraźliwa nuda, nareszcie znalazłam chwilę czasu, aby usiąść i poleniuchować z kubkiem herbaty w ręku i jak zwykle ukochaną poduszką na kolanach. Koty, zauważywszy moją bezczynność, skorzystały z okazji i obskoczyły oba moje boki, przycupnąwszy na podłokietnikach fotela, i ocierały się o mnie swoimi puchatymi, okrytymi mięciutkim futerkiem łebkami, domagając się pieszczot. Czasami nazywałam ich swoimi małymi facecikami, bo w moim mniemaniu byli jedynymi osobnikami płci męskiej, poza bratem i ojcem, którzy by mnie nie zostawili. Nie brałam pod uwagę tego, że nie mieli wyjścia, bo ich dokarmiałam i sprzątałam po nich za każdym razem jak coś napsocili. Oraz broniłam ich przed kąśliwym wzrokiem Liv, na co najczęściej nie zasługiwali, bo byli naprawdę niegrzeczni.
Pomijając jednak fakt, że weekendowe popołudnie spędzałam siedząc w fotelu, otoczona kotami, niczym stara panna na emeryturze, wsłuchując się w fałszowanie leżącego w łóżku Jacksona, to mój dzień był jak najbardziej udany. Zero kontaktu z Harrym, żadnych ciekawych zajęć, żadnych planów na wyjście z domu, a co najważniejsze mnóstwo rzeczy do zrobienia w mieszkaniu oraz niezliczona ilość czasu na przemyślenia. Zdecydowanie te dwadzieścia cztery godziny były najlepszymi w moim całym życiu. Ale dobra, bez sarkazmu i zbędnego pesymizmu, przejdę do tego, co działo się później.
Znudzona oglądaniem beznadziejnych programów rozrywkowych na zmianę z teleturniejami zaczęłam zasypiać, opierając głowę na zgiętych kolanach, na których ułożyłam poduszkę. Pole widzenia zaczęło się zamazywać wraz z każdym przymknięciem powiek, choćby mrugnięciem, dlatego w końcu się poddałam. Przestałam słyszeć cokolwiek, hałas telewizora, śpiewanie Jacksona czy choćby szum za oknem. Cisza, którą przerwało coś niespodziewanego.
Poczułam lekki dotyk na czubku głowy, jakby muśnięcie, a zaraz potem ktoś pogłaskał moje okryte materiałem bluzy ramię. Skonsternowana nie otwierałam oczu, próbując przypomnieć sobie skąd znałam dopływający do moich nozdrzy świeży zapach perfum pomieszanych z charakterystycznym aromatem deszczu, unoszącym się w całym Londynie, jeśli nie w Wielkiej Brytanii. Wciągnęłam ciężko powietrze, marszcząc lekko nos. Usłyszałam cichy chichot i szelest materiału, kiedy ktoś, kto przerwał mi drzemkę usiadł na kanapie. Podrapałam się po nodze, unosząc powoli głowę z kolan, które jakimś cudem nie opadły mi na podłogę, ciągnąc za sobą całe ciało, i otworzyłam oczy, które zaraz potem przetarłam.
- Cześć, słońce. – do moich uszu dotarł lekko zachrypnięty głos, wymawiający te dwa słowa, przez które poczułam przyjemny uścisk w klatce piersiowej. Wbiłam spojrzenie w zmęczonego Harry’ego i wybąkałam:
- Hej…
Chłopak wyciągnął ozdobioną pierścionkami dłoń w moją stronę i odsunął z twarzy włosy wyplątujące się z koka, zakładając je za moje ucho, które musnął lekko palcami, wywołując dreszcze. Z ust wyrwało mi się westchnienie.
- Co tu robisz…? – wychrypiałam zaspanym jeszcze głosem, prostując się w fotelu. Przez moje nogi przepłynęło lekkie ukłucie bólu, gdy po takim czasie je wyprostowałam i oparłam o stolik. Harry ujął moją dłoń w swoją i przesunął kciukiem po jej zewnętrznej stronie. Mówię wam, ten chłopak sprawiał, że zmieniałam się w kupkę jakiejś papki i to tylko dlatego, że w końcu pozwoliłam sobie na rozluźnienie w jego towarzystwie i dopuściłam go do siebie. W tamtym momencie nie potrafiłam zrozumieć swojego zachowania sprzed kilku dni lub tygodni. Gdzie ja schowałam mój mózg?
- Chciałem się z tobą zobaczyć, a co innego mogę tu robić? – odpowiedział chłopak z uśmiechem. – Skończyliśmy już pracę na dziś, więc przyjechałem tutaj, chociaż myślałem, że mi się nie uda…
- Dlaczego…?
- Utknąłem pod studiem… Fani dowiedzieli się, że tam będziemy i miałem problemy z wyjazdem. Ale udało się, to najważniejsze.
Pokiwałam głową, obserwując nasze złączone dłonie. Moja w porównaniu do jego była malutką rączką dziecka, ale musiałam przyznać, że do siebie pasowały. Choć wyglądałyby o wiele lepiej, gdyby moje paznokcie nie były obdrapane, z odpadającymi resztkami lakieru. Uświadomiwszy sobie ten fakt, wyciągnęłam rękę z jego uścisku i ukryłam je w kieszeni bluzy.
- Chcesz się napić herbaty? – zapytałam, zauważając jego zaczerwienione od zimna policzki i nos. Chłopak przytaknął krótko, nie spuszczając ze mnie wzroku. Poczułam gorąco na twarzy, dlatego gwałtownie wstałam i podążyłam do kuchni, gdzie zajęłam się przygotowaniem dwóch kubków herbaty. Za mną rozległ się cichy szum, kiedy Harry skierował się w tę samą stronę co ja, a zaraz potem oparł się o szafki niecały metr ode mnie. Prawie stykaliśmy się ramionami, kiedy wrzucałam torebki z napojem do szklanek.
- Jackson cały dzień spędził w łóżku? – cichy, niepewny szept wydobył się z ust pochylającego się w moim kierunku chłopaka. Pokiwałam głową, wykrzywiając usta w rozbawieniu.
- Podoba ci się jego piżama? – zerknęłam w jego kierunku i parsknęłam śmiechem, zobaczywszy skrzywioną minę chłopaka.
- Nie wiem czy bardziej nie podoba mi się jego ubranie, czy fakt, że śpi z tobą w jednym łóżku. W tych ohydnych bokserkach. W tych ohydnych skarpetkach… - wyliczał Harry, wytrzeszczając zielone oczy w obrzydzeniu.
- To tylko na trochę. – pocieszyłam go, układając dłoń na jego klatce piersiowej. Potarłam ją lekko, a potem, jakby wstydząc się swojego gestu, opuściłam rękę wzdłuż ciała. – Niedługo mamy jechać do sklepu po materac albo składane łóżko i będzie spał w salonie lub u mnie na podłodze. Nie przejmuj się.
- Dobrze…
Oparłam się biodrem o szafkę, stojąc przodem do niego, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Sama nie wiedząc czemu unikałam jego wzroku, oglądając zamiast tego niedawno wyczyszczone szafki i zlew, do niedawna jeszcze pełny naczyń, teraz czyściutki i błyszczący. Zachwycanie się jednak czystym wystrojem kuchni przerwało mi palące spojrzenie Harry’ego, spoczywające na mojej powoli czerwieniejącej twarzy.
Przez ostatnie dni nie było jakoś szczególnie czasu na to, żebyśmy mogli normalnie porozmawiać. Te krótkie chwile, które mieliśmy, woleliśmy wykorzystać na chowanie się w kącie klatki schodowej i wymienianie pocałunków i uścisków, przerywanych tylko wydyszanymi pytaniami: jak spędziłaś dzień? Co robiłaś?, które zaraz potem odpływały w zapomnienie. Ta sytuacja była dla mnie nowa, ponieważ po naszym pierwszym pocałunku nie spędziliśmy ze sobą czasu tak jak wcześniej. Nie wiedziałam jak mam się zachować przy chłopaku. Nie wiedziałam co mam zrobić, żeby nie wyjść na idiotkę. Nie potrafiłam być sobą i zwracałam uwagę na każdy detal jego lub swojego zachowania.
- Hej, co jest…? – zapytał Harry, ostrożnie układając dłoń na moim biodrze, jakby się bał, że zaraz wybuchnę i go odepchnę. Na jego twarzy wypisane było wahanie i niepewność, za które najchętniej bym się zabiła.
- Nic.
Uśmiechnęłam się do niego lekko, przysuwając swoje ciało odrobinę bliżej jego. Powietrze dookoła nas przesiąkło zapachem jego perfum i gumy do żucia. Ostatnie czego chciałam, to żeby on też czuł się niepewnie w moim towarzystwie.
Odsunęłam z jego twarzy kilka krótkich loczków, wysuwających się z ciemnozielonej bandany, po czym oparłam dłoń na tyle jego szyi. Ze sporym stresem kotłującym się w okolicy płuc i żołądka stanęłam na palcach i pocałowałam delikatnie jego różowe, pełne usta. Były odrobinę suche i podrażnione, najprawdopodobniej przez zimne powietrze na dworze, ale i tak ich dotyk był najlepszym doznaniem na całym świecie.
Ręce Harry’ego zacisnęły się na moich biodrach, kiedy zdecydowanie pewniejszym ruchem docisnął swoje usta do moich, domagając się więcej. Nie protestując, a nawet z wielką ochotą, dałam mu to, czego chciał. Niewinny i delikatny pocałunek przemienił się w naprawdę gorący i namiętny. Owinęłam ramiona dookoła jego szyi i oparłam się o jego klatkę piersiową. Na palec nawinęłam jeden z tych słodkich loczków. Dłonie chłopaka błądziły po moich plecach, zanim wsunął je pod materiał bluzy, powodując lekkie wzdrygnięcie, kiedy jego zimna skóra zetknęła się z moją. Myślałam, że nic nie może zepsuć tej idealnej chwili. Czułam się jak jeszcze nigdy wcześniej. Przepełniało mnie szczęście i jednocześnie czułam coraz bardziej wzrastające uczucie do chłopaka stojącego przede mną. Wiecie jednak na pewno, że niektóre momenty nie trwają zbyt długo, a już zwłaszcza nie w moim życiu. Mój moment zawsze potrafi zepsuć niepowtarzalny, jedyny, wspaniały Jackson Stewart, który w swoich bokserkach i skarpetkach wkroczył do kuchni, krzycząc:
- Wciągajcie ubrania, nadchodzę!


1 komentarz:

  1. Hahaha, oj Jackson nie przerywa się państwu w takim momencie! Fajny rozdział Ci wyszedł, oby tak dalej!

    OdpowiedzUsuń