Od momentu, w którym poznałam Harry’ego minął dopiero
miesiąc z kawałkiem, a moje życie zmieniło się nieodwracalnie. Spoglądałam we
wspomnienia z poprzedniego roku i zastanawiałam się jak wyglądałyby te dni,
gdyby udało nam się spotkać wcześniej albo jakby to było, gdybym nie zmarnowała
tyle czasu na głupie obrażanie się i unikanie go. Zdecydowałam się na
wpuszczenie go do mojego życia, ale nie tylko: on cały czas tkwił w mojej
głowie, cokolwiek robiłam, gdzieś w zakamarkach umysłu miałam jego piękny, szeroki
uśmiech, błyszczące z podekscytowania oczy i bujną czuprynę poplątanych loków.
Bywałam rozkojarzona, rozmarzona, a mój kontakt z rzeczywistością często się
urywał z powodu natłoku myśli o wspólnie spędzonych momentach, ale nie
przejmowałam się tym za bardzo. W końcu każdy ma prawo do odrobiny szczęścia, a
moim szczęściem był wtedy Harry Styles.
Mijały kolejne dni, kolejne spotkania przy akompaniamencie
niekończących się pocałunków i uścisków, godziny spędzone pod małym puchatym
kocem, spod którego wystawały długie nogi chłopaka, ale także te krótkie chwile
wyrwane z rozkładu dnia zapracowanego Harry’ego, kiedy nawet dwie minuty na
schodach potrafiły zmienić mnie w rozmiękłą papkę. On starał się poświęcać mi
najwięcej czasu jak mógł, ja za to powściągałam mój charakter i obiecałam sobie
zachowywać się przy nim jak najlepiej, żeby nie doprowadzić do żadnej burzliwej
sytuacji. Ale cóż, wiecie jak to bywa, nie zawsze wszystko układa się po naszej
myśli.
Była środa, ten dzień, kiedy jesteś już zmęczona poniedziałkiem
i wtorkiem, ale wciąż masz przed sobą perspektywę przepracowania następnych
dwóch dni, zanim nadejdzie czas upragnionego odpoczynku, jednak tamtego
popołudnia w moim mniemaniu nie mogło zdarzyć się nic, co zepsułoby mi humor.
Dokładnie o dwudziestej miałam spotkać się z Harrym na zaplanowanej przez niego
randce. Wyobrażałam sobie jak podjedzie pod moją obskurną kamienicę w swoim
wypucowanym autku, ubrany w rozdarte na kolanie dżinsy, białą koszulkę i czarny
długi płaszcz, po czym wepchnie mnie na miejsce pasażera i porwie w nieznane.
No dobra, trochę koloryzowałam, mieliśmy iść coś zjeść, a potem ewentualnie na
spacer, jeżeli w okolicy nie byłoby zbyt wielu ludzi. Wiedziałam, że dla
Harry’ego sprawa randki nie jest tak stresująca dla mnie, bo on, jakby to
powiedzieć, chodził na nie wcześniej. Za to moje doświadczenia były bardzo
ograniczone. Nie wiedziałam co ubrać, jak się pomalować, jak się zachowywać,
czy powinnam go pocałować, czy może nie całuje się na pierwszej randce, nawet
jeśli nie raz wcześniej już to robiliśmy. Mimo tego chaosu w mojej głowie,
byłam szczęśliwa. Może dlatego nie zauważyłam tych ciemnych chmur zbierających
się nad moją głową.
Siedziałam za ladą w księgarni, uderzając raz po raz
czubkiem buta w drewnianą powierzchnię. Spojrzenie wbiłam w pokrytą tysiącami
literek papierową stronę książki, której fabuła wciągnęła mnie na tyle, że od
kilkunastu minut nie myślałam o niczym innym jak tylko o bohaterach i ich
przygodach. Pozostało już niewiele czasu do końca mojej zmiany, dlatego nie
przejmowałam się tym, czy ktoś przyjdzie: w godzinach wieczornych nie miewaliśmy
zbyt wielu klientów, poza tym pogoda za oknem raczej nie zachęcała nikogo do
opuszczenia ciepłego domu.
- Sophia. – drgnęłam lekko, usłyszawszy cichy głos pani King
wołający mnie z niedalekiej odległości. Uniosłam głowę, uprzednio zatrzasnąwszy
książkę i posłałam jej pytające spojrzenie.
- Tak?
- Jest coś, o czym musimy porozmawiać. – powiedziała
kobieta, a mój żołądek zacisnął się lekko z podenerwowania. Te słowa nigdy nie
zwiastują niczego dobrego, prawda?
Ze ściśniętym żołądkiem wciągnęłam na siebie kupioną
specjalnie na tę okazję sukienkę. Była koloru bordo, który ostatnio bardzo
przypadł mi do gustu. Rękawy sięgały mi do łokcia, co było sporym plusem,
ponieważ tak czy siak podwinęłabym je do tej wysokości, a spódnica lekko
odstawała od mojego ciała, tworząc małe fałdy materiału. Dekolt był kwadratowy
ale pofalowany. W pasie owinęłam się czarnym, cienkim paskiem, który był
właściwie jedynym dodatkiem do sukienki, poza kilkoma większymi bransoletkami.
Z nadzieją, że nie będziemy chodzić zbyt długo, założyłam na
nogi obcasy w klasycznym, czarnym kolorze, dzięki którym miałam być niewiele
niższa od Harry’ego. Choć raz nie musiałby się do mnie nachylać. Włosy ułożyłam
w delikatne fale, przypominające moim zdaniem raczej prostujące się loki, ale z
braku czasu nawet i to przeszło. Makijaż ograniczyłam do minimum: cienka kreska
eyelinera, wytuszowanie rzęs, podkład i delikatna szminka, która i tak miała
zostać przeze mnie zjedzona. W całej okazałości pokazałam się niecierpliwiącemu
się już Jacksonowi, który, wygoniony do salonu, zajadał smutek żelkami w
kwaśnej posypce. Na dźwięk stukających o podłogę obcasów, odłożył szeleszczące
opakowanie i obrócił się bokiem, oparłszy łokieć o kanapę.
- No, no, no. Mała dziewczynka wyrosła na piękną kobietę. –
zapiszczał, udając, że wyciera dłonią wypływającą z oka łzę.
Prychnęłam z rozbawieniem i wywróciłam oczami.
- Może być? – upewniłam się, wbijając w niego oczekujące
spojrzenie.
- Czy może być? – powtórzył blondyn, kręcąc głową w wyrazie
mającym oznaczać, jak mniemam, zgorszenie. – Nie! Jest pięknie. Zakoduj to
sobie w tej głupiej główce. – tu popukał się palcem wskazującym w czoło.
Mruknęłam coś pod nosem i zajrzałam do wiszącej na ramieniu
torebki, sprawdzając czy mam wszystkie potrzebne mi rzeczy. Portfel, lusterko,
szminka, chusteczki, klucze. Chyba wszystko. Z zadowolonym uśmiechem uniosłam
głowę, spotykając rozbawione spojrzenie Jacksona.
- A gumki wzięłaś? – zapytał teatralnym szeptem, za co
oberwał w ramię.
Wbiłam w niego zimne spojrzenie swoich niebieskich oczu i
wysyczałam cicho:
- Takie rzeczy nie będą mi potrzebne.
- No nie byłbym tego taki pewien. – zaoponował chłopak, a na
jego twarzy pojawił się wyraz mówiący ‘jestem wszechwiedzący Jackson i nie kłóć
się ze mną, bo ja i tak wiem swoje, drogie dziecko’. – Mamy tu do czynienia z
dwoma pięknymi znakami zodiaku: wodnikiem oraz baranem, uważam więc, iż…
Westchnęłam ciężko, w duchu zastanawiając się do czego
prowadzi jego wywód i co z moją randką mają wspólnego znaki zodiaku mój i
Harry’ego, najwyraźniej jednak byłam zbyt głupia żeby pojąć skomplikowany tok
myślenia mojego przyjaciela.
- … skończycie jako przepiękna para w świetle reflektorów,
ubierająca się w ubrania od najlepszych projektantów, a przez którą nie będę
zdolny do normalnego funkcjonowania, bo twoja sypialnia zamieni się w szalony
pokój łóżkowej rozrywki. – zakończył na jednym wydechu, uderzając dłonią o
oparcie kanapy dla ukontentowania swojego przemówienia.
Nie wiedziałam czy mam śmiać się czy płakać, dlatego
ograniczyłam się jedynie do krótkiego wzruszenia ramionami. Czasami miałam
wrażenie, że Jacksona podrzucili na ziemię kosmici, którzy mieli go po prostu
dosyć przez jego nieustające gadanie i dziwne zachowanie, jak na przykład tańce
ze szczotką do zamiatania, śpiewanie pod prysznicem piosenek Adele na zmianę z
Lady Gagą, czy godzinne wystawanie pod drzwiami do pokoju Liv w nadziei, że
usłyszy coś godnego jego uwagi. Jednak jakikolwiek by nie był, nawet w
najgorszych momentach przepełnionych stresem i zdenerwowaniem potrafił mnie
rozbawić, nie raz do łez. Może i powtarzam to już setny raz, ale bez Jacksona
równie dobrze mogłabym już wylądować na oddziale dla ludzi z zaburzeniami w
psychice.
- Nie martw się, minie jeszcze sporo czasu do tego momentu.
– zapewniłam go, nawijając na palec kosmyk pofalowanych włosów, w odpowiedzi
dostając tylko rozbawione prychnięcie i wywrócenie oczami.
- Zamknij się. I nie dzwoń do mnie jak spanikujesz, masz się
zachowywać jak dorosła, rozumiemy się? – zapytał, a potem, nie czekając na moją
odpowiedź, odwrócił się w stronę telewizora i pisnął: - czy to Finn i Jake?!
Podskoczyłam w miejscu z podekscytowaniem, po czym podeszłam
do kanapy i przysiadłam na podparciu, wbijając wzrok w ekran. W końcu to nasza
ulubiona kreskówka, halo. Głośno i radośnie zaczęliśmy wyśpiewywać czołówkę jak
para małych przedszkolaków, dopóki kilka sekund później w mieszkaniu nie
rozległ się dźwięk dzwonka, na który poderwałam się jakby ktoś przed chwilą
wbił mi szpilkę w pośladek.
Jackson, którego oczy świeciły się niczym na widok jego
ulubionych słodyczy, klepnął mnie lekko w przedramię, a następnie wstał i
schował mnie w bezpiecznym uścisku swoich wątłych ramion.
- Powodzenia. Mam cię kopnąć na szczęście? – zapytał.
Wiedziałam, że na jego twarzy pojawił się ten paskudny bezczelny uśmieszek,
dlatego bez słowa odsunęłam się od niego, i nawet nie zaszczycając go
spojrzeniem, podeszłam do drzwi, za które szarpnęłam z entuzjazmem.
Moim oczom ukazał się człowiek, na którego czekałam przez
cały dzień ze zniecierpliwieniem. Harry Styles w całej swojej okazałości. Moje
usta rozciągnęły się w uśmiechu, kiedy usatysfakcjonowana zmierzyłam jego
sylwetkę od czubka głowy aż po odziane w buty stopy.
Głos chłopaka przywrócił mnie do rzeczywistości, wywołując
delikatne dreszcze na moich plecach.
- Sophia, wszystko w porządku? Mam coś na butach? Albo na
twarzy?
Roześmiałam się i pokręciłam głową, przysunąwszy się do
niego tak, że mogłam poczuć delikatny zapach jego perfum pomieszany z aromatem
deszczu i miętowej gumy do żucia.
- Wszystko jest okej. – wymamrotałam. Dłonie chłopaka zaraz
znalazły się na mojej talii, głaszcząc materiał bordowej sukienki.
- Pięknie wyglądasz. – komplementował Harry, ledwo musnąwszy
moje usta swoimi zaróżowionymi bardziej niż zwykle od panującego na dworze
zimna. Nawet taki mały gest potrafił sprawić że rozpływałam się w kałużę papki
na podłodze.
- Ty też niczego sobie.
Chłopak zachichotał i poklepał mnie swoją wielką dłonią po
biodrze, zanim chwycił z wieszaka moją kurtkę i wyciągnął mnie z mieszkania.
Może jednak moje wyobrażenia co do tego porwania w nieznane miały się spełnić?
Jak słodko!
OdpowiedzUsuń